czwartek, 15 stycznia 2015

Niespodzianka z (R)óżą

Cały tydzień nie pisałam, straszne to oj straszne! Ale wybaczcie mi Drodzy Czytelnicy, chora byłam... Wciąż trochę jeszcze jestem ale już nie na tyle żeby nie móc przed komputerem zasiąść i notkę sporządzić. Tym bardziej że jest o czym, bo tematy zmieniają mi się w głowie jak w kalejdospokie i ten dzisiejszy to tak z ostatniej chwili choć się trochę naczekał.
Równiuśko tydzień temu, 8 stycznia, pan listonosz przyszedł do mojego domu z przesyłką i nikogo nie zastał. Chociaż potomek był w domu ale spał snem twardym o pierwszej po południu że i petardami by go nie dobudzić. Więc pan listonosz wsadził w drzwi czerwoną karteczkę z zawiadomieniem że niestety przesyłka się nie zmieściła przez dziurę na listy i czeka do odbioru na poczcie.
W piątek spieszyłam się bardzo do pracy więc po przesyłkę nie zdążyłam, w sobotę zaspałam bo czynne tylko do dziesiątej, a od niedzieli to mnie już porządnie wzięło i trzyma do dzisiaj, tak że z domu nie wychodziłam, a komu by się chciało w taką pogodę zresztą... Dzisiaj, choć jeszcze trochę chora i odrobinę obolała, postanowiłam wyjść z domu po tę przesyłkę, a potem do sklepu muszę podjechać bo w lodówce tylko śledzie. Ostatni raz byłam na zakupach chyba przed Sylwestrem... No ale do brzegu. Zachodzę ja sobie po tę przesyłkę co to się w drzwiach nie zmieściła, wiatr mało mi łba nie urwał, przy większych porywach szłam sobie w miejscu, jeśli w ogóle dałam radę nogą ruszyć, ale zaszłam. Daję karteczkę panu w okienku, a on przynosi mi... regularne śliczne pudełeczko wielkości takiego na buty. A przecież nic nie zamawiałam. Patrzę na adres - ślicznie napisany polską ręką - uwierzcie mi, tu za granicą od razu poznać polski charakter pisma, ki diabeł, z Polski i nie z Polski bo znaczek tutejszy, pudełeczko również... Patrze ja a na boku napisany adres zwrotny... tadam! RÓŻA!!! Dostałam paczkę od Róży Wigeland z Londynu :-)))


Otwieram z niecierpliwością...


A tam... róża!


I czekoladki :-)


I tysionc pińcet mydełek różanych - mogę się teraz myć codziennie! 


A na koniec wisienka na torcie - kartka z życzeniami, ale to już jest bardzo osobiste więc Wy dostajecie tylko to na wierzchu :-)


Róża przypomniała mi że upominek który dostałam "należy mi się" (oh jak ja lubię to słowo!) za zgadnięcie dokąd się ona przeniosła z Irlandii. Nie do końca zgadłam bo chciałam ją mieć bliżej siebie, ale jak chciała to mnie nagrodziła, juhu!!!
Dziękuję Ci ze szczerego serca Różo!



piątek, 9 stycznia 2015

Trochę humoru na weekend

Pogoda taka do bani że się zupełnie nic nie chce, w nocy był huragan, ludziom płoty powyrywało, dobrze że u mnie nic ne zniszczyło, chociaż było jeszcze ciemno jak wyjeżdżałam to dokładnie nie widziałam. No to trzeba się jakoś rozerwać w ten piątkowy poranek. Specjalnie dla Was, parę specjalnie wyselekcjonowanych dowcipów, o zwierzątkach :-) Zapraszam!


--------------------
Spotyka doberman jamnika. Właściciel jamnika ostrzega właściciela dobermana:
- Weź Pan tego psa, bo to się źle skończy!
- Weź Pan lepiej tego swojego jamnika - odpowiada drugi - bo mój doberman zaraz go załatwi!
- Jak Pan chcesz - odpowiada właściciel jamnika.
Za chwilę oba psy wpadają na siebie i po krótkiej chwili doberman znokautowany, a jamnik jakby nigdy nic.
- Panie, sprzedaj Pan mi tego jamnika - prosi po chwili właściciel dobermana.
- Dobra, a za ile?
- Dam 3000 zł!
- Panie, 3000 zł kosztował krokodyl, a gdzie operacja plastyczna?


--------------------
Nad rzeczka był camping. Taki sobie zwyczajny - kilka domków, parę namiotów i kibelki nad woda. Poniżej rzeczka wpływała do lasu. W lesie, na pochylonym tuz nad woda pniu siedziały dwie wiewiórki i majtały nóżkami. Duża i mała. Duża - ojciec wiewiórka mówi do mniejszej:
- Synu, nauczony doświadczeniem wielu pokoleń, wieloma rozczarowaniami i upokorzeniami, chcąc oszczędzić ci ewentualnych przykrych chwil, oto przekazuję ci jedną z ważniejszych wskazówek. Popatrz tam - Pokazuje łapką coś płynącego woda. - Widzisz, to brązowe?
- Widzę.
- To NIE jest szyszka...


--------------------
Facet dostał na urodziny papugę. Szybko zorientował się, ze ma ona okropny nawyk przeklinania i rzuca mimochodem co drugie słowo. Cóż miał jednak zrobić - wyrzucić żal, zawsze to jakiś towarzysz, zresztą prezent. Wiele dni starał się walczyć ze słownictwem papugi. Mówił do niej miłe słowa, puszczał łagodną, klasyczną muzykę, robił wszystko, żeby dać papudze dobry przykład. Słowem - pełna poświęcenia terapia i wszystko na nic.
Pewnego dnia, kiedy papuga wstała lewą noga i była wyjątkowo wredna, facet nie wytrzymał. Zaczął krzyczeć, ale papuga darła się głośniej. Potrząsnął nią. Wtedy nie dość, ze go zbluzgała, to jeszcze dostał parę razy dziobem. Zdesperowany wrzucił ptaszysko do zamrażarki, zatrzasnął drzwi, oparł się o nie i zsunął w dół. Papuga rzuciła się kilka razy o ściany zamrażarki, coś zabełkotała i nagle wszystko ucichło.
Facet ochłonął trochę, zaczął mieć wyrzuty sumienia. Otworzył szybko drzwi zamrażarki. Papuga milcząc weszła na jego wyciągnięte ramie i powiedziała:
- Najmocniej przepraszam, ze uraziłam pana moim słownictwem i zachowaniem. Proszę o przebaczenie, dołożę wszelkich starań,aby się poprawić i nie dopuścić do podobnych scen w przyszłości.
Facet był w szoku, już otwierał usta, żeby zapytać, co spowodowało tak radykalna zmianę, kiedy odezwała się papuga:
- Czy mogę pana uprzejmie zapytać: co zrobił kurczak?


--------------------
Pewna pani wybrała się do Afryki na safari i zabrała ze sobą swojego pupila - pudelka. W trakcie wyprawy piesek wypadł z jeepa, czego nikt nie zauważył. Biegł za samochodem, biegł, biegł... ale nie dogonił. Nagle słyszy gdzieś za sobą szelest i kątem oka dostrzega zbliżającego się lamparta. Zadrżał ze strachu, przed oczami przeleciało mu całe życie. Wtem jednak patrzy, a kawałek dalej w trawie leżą jakieś poobgryzane szczątki.
"Może nie wszystko stracone" - myśli pudelek i dopada do padliny. Lampart wyłazi z krzaków, patrzy - a tam jakiś dziwaczny mały stwór coś zajada, ciamka, mlaska. Lampart już - już ma na niego skoczyć, ale słyszy jak stwór mruczy do siebie: "Mmmm... jaki smaczny ten lampart... rarytas... mięsko palce lizać... a kosteczki - co za rozkosz...".
Lampart przeraził się i dał nura w krzaki. "Całe szczęście, że mnie nie widział ten mały diabeł, bo zeżarłby mnie jak dwa razy dwa" - myśli uciekając. Pudelek odetchnął, ale zauważył, że na drzewie siedzi małpa, która najwyraźniej obserwowała całą sytuację, bo minę ma zdziwioną. Nagle małpa puszcza się biegiem za lampartem i wrzeszczy. "Oj, niedobrze" - myśli pudelek. "Ta cholerna małpa wszystko mu wygada. Co robić?"
Małpa faktycznie dopada lamparta i opowiada mu, jak to został wystrychnięty na dudka. Lampart wnerwił się strasznie. Kazał małpie wsiąść mu na grzbiet i wrócić ze sobą na polankę, żeby była świadkiem tego, jak rozprawi się z tym stworem. Wracają, patrzą, a tam pudelek rozwalony na grzbiecie, dłubie w zębach pazurem i gada do siebie: "Gdzie do cholery ta małpa? Wysłałem ją po kolejnego lamparta, a ta cholera, nie wraca i nie wraca..."


--------------------
Facet przychodzi do baru z małą małpką na ramieniu i zamawia drinka. Po chwili małpka zaczyna skakać po całym barze, podkrada oliwki z baru i je zjada, potem bierze pokrojone cytryny i je również pałaszuje. Zaraz potem
wskakuje na stół bilardowy, bierze jedną bilę i ku zdumieniu wszystkich - połyka ją. Barman krzyczy do faceta:
- Widział pan, co zrobiła pańska małpa?!
- Nie, co?
- Właśnie zjadła jedną bilę z mojego stołu bilardowego!
- To mnie nie dziwi. Ona je wszystko w zasięgu jej wzroku. Przepraszam za moją małpkę, zapłacę za wszystko.
Facet kończy drinka, płaci i wychodzi z małpką. Dwa tygodnie później znów przychodzi do baru z małpką na ramieniu, zamawia drinka a małpa zaczyna znowu hasać po barze. Kiedy facet kończy drinka, małpka znajduje wisienkę na
talerzyku. Bierze ją, wsadza sobie w tyłek, wyjmuje, a następnie zjada. Barman jest wyraźnie zdegustowany:
- Widział pan, co zrobiła tym razem?!
- Nie, co?
- Wzięła wisienkę, wsadziła sobie w tyłek i zjadła!
- To mnie nie dziwi, ona je wszystko w zasięgu wzroku. Ale odkąd połknęła bilę, najpierw wszystko mierzy.
Pogodnego weekendu!

środa, 7 stycznia 2015

Exodus

Po totalnej porażce tego badziewia zwanego "Noah" czyli po polsku "Noe", z wielką obawą szłam do kina na film o Mojżeszu spodziewając się kolejnego filmu pseudo-religijnego. Nic bardziej mylnego. Pomijam fakt że uwielbiam Christiana Bale grającego główną rolę, dla niego samego obejrzałabym ten film, pomijam też fakt że bardzo lubię filmy Ridleya Scotta, a może właśnie te dwa fakty zadecydowały o tym że "Exodus" oceniam bardzo wysoko i że znalazł się on na mojej liście filmów które z chęcią obejrzałabym (i obejrzę) jeszcze raz. Dla mnie, powtarzam jeszcze raz, dla mnie, bo ktoś oczywiście może mieć inne zdanie, jest to film z gatunku jak ja to nazywam "top notch" czyli wszystko na swoim miejscu i niczego nie za wiele.
Gadanie oczywiście jest, ale nie za dużo, akcja też, ale nie do znudzenia, drastyczne momenty są, ale nie na tyle żeby się za przeproszeniem porzygać, miłość między kobietą i mężczyzną nie cukierkowo-różowa i hura (!) bez seksu! To znaczy jest seks oczywiście bo dzieci jakieś się pojawiają, ale wszystko gdzieś w dalekich podtekstach i scen łóżkowych nie ma. In wielki plus dla mnie bo mam dość tego "romantyzmu" w każdym filmie. Zarówno bogowie jak i królowie bardzo zwyczajni, realni, rzeczywiści a przez co sympatyczni, przy czym sympatia przenosi się z bohatera na bohatera i ten kto w założeniach ma być zły wcale tak naprawdę zły nie jest... I ten jeden Bóg pokazujący jakże ludzkie oblicze...
Kto spodziewa się gościa z brodą machającego laską w kierunku wody żeby sie rozstąpiła, kto spodziewa się ślepego podążania za tekstem biblijnym niech się z oglądaniem powstrzyma. W przeciwnym wypadku bardzo polecam.