niedziela, 2 listopada 2014

A wczoraj wieczorem...

Tutaj 1 listopada jest normalnym dniem, a że pogoda była piękna i bardzo ciepło jak na listopad, jakieś 15-16 stopni, postanowiłam udać się gdzieś. Na spacer. Ciężko było mi się zdecydować bo u mnie na górce duło jak w kieleckim, ale pomyślałam, ech raz kozie śmierć i się udałam. Nad morze. Byłabym się udała nawet z aparatem w celu porządnej fotografii cyfrowej, ale doopa wołowa dopiero przed saym wyjściem sprawdziła baterie, a tu zonk. Jak zwykle... No to poszła z nieśmiertelną komórką, za której to jakość fotograficzną z góry bardzo przeprasza, szczególnie ostatnie zdjęcia są do bani, ale oddają to co chciałam Wam pokazać.
Zapraszam na spacer.

Plaże mamy tutaj piękne i rozłożyste, szczególnie w czasie odpływu. I właśnie wczoraj był odpływ, tak że miejsca do chodzenia nie zabrakło. A ludzi było sporo, jak to w piękną pogodę. Widzicie tam, na wysepce, latarnię? Zaczynamy spacer w Yellowcraig i będziemy szli i szli i szli...


W czasie odpływu wszystkie kamienie wystają. Za kilka godzin ich nie będzie widać.


Zbliżenie na latarnię.


Plaża nie jest zupełnie płaska, tak jak nie jest płaskie dno morza. Mój gps pokazał mi później że podróż odbyła się w granicach od minus 3 do plus 27 metrów nad poziomem morza.


Skały z bliska wyglądają tak...


Tam daleko błyszczy w oddali Bass Rock. Pokazywałam ją bliżej w czasie mojego spaceru po North Berwick. Idziemy w tamtym kierunku, jeszcze bez sprecyzowanego celu.


Po drodze mijamy różne muszelki, ta nazywa się jackknife clam. Długości jakieś 20 centymetrów.


Trudno w to uwierzyć, ale te ślady mówią same za siebie. Ktoś tu chodził boso... W listopadzie! Ma człek zdrowie...


Nadchodzi przypływ...


Dla tych którzy nigdy przypływu nie widzieli, proszę bardzo. Tutaj nie jest aż tak bardzo spektakularny, ale zauważcie jak szybko napływają fale jedna za drugą. Charakterystyczne jest to że woda się nie cofa. Bardzo lubię obserwować przypływ. Pełny przypływ trwa dwie godziny. A potem jest odpływ... I tak co cztery godziny...


Słońce już zachodzi. Nie ma co się dziwić, troszkę późno się za ten spacer zabrałam.


Normalnie w tych okolicach kończę swój spacer po Yellowcraig. Ale nie ty razem, o nie... Odczułam bowiem nagłą potrzebę pójścia w miejsce ustronne, a do tego trzeba albo wrócić albo dojść do North Berwick, jeszcze ze dwa-trzy kilometry. Postanawiam że idę. A co mi tam!


Po drodze mijam stado ptaków na skałach...


...i stado ptaków na wodzie...


I krabika, który nie zdążył z odpływem...


Przechodzę po wodorostach...


I jeszcze rzut oka na stronę z którę przyszłam.


Samotna mewa na skale... Były dwie ale jedna zwiała jak mnie zobaczyła, tchórzliwa jakaś...


Jeszcze tylko przedrzeć się przez te skały.


Tadam! North Berwick! Ubikacja tuż tuż...


Idziemy wzdłuż skarpy.


Jakaś młoda para robi sobie sesję fotograficzną nad morzem. Reszta gości już zwiała, widziałam jak biegli przez pole golfowe...


A pole golfowe wygląda tak... W dużym pomniejszeniu bo jest dość spore. Idzie się i idzie, już mam dość tego łażenia. Ale natura woła. 


Niestety, trzeba było przejść jeszcze z kilometr przez miasto żeby dostac się do publicznego przybytku, ale potem pełni werwy i odbudowanych sił witalnych możemy wracać skąd przyszliśmy... Żeby sprawdzić odległość włączam w tym miejscu gps-a. Schodzimy do portu.


Na tych obrazkach tego nie widać, ale zaczyna się robić półmrok, już światło włączyli na latarni portowej. 


Idziemy tam, w stronę ciemności...


W domach już palą się światła... 


Ostatkiem swych możliwości komórka uchwyciła jeszcze plażę w taki sposób...


Ostatni rzut oka na perłę północy. Widać księżyc...


Latarnia przy Yellowcraig już nadaje sygnały świetlne.


Robi się coraz ciemniej. Już mnie nie obchodzą widoki ani szum morza. Zasuwam coraz szybszym krokiem na azymut. 


Jeszce chwilę. W tym momencie postanowiłam włączyć latarkę, czyli aplikację w telefonie. Po czym nisamowicie zdumiałam się kiedy zauważyłam że aplikację przecież usunęłam bo mi się zawiesiła... Oj ja guuupia... Na szczęście znalazłam zasięg (o co wcale na tej plaży niełatwo) i ściągnęłam sobie dwie latarki, tak dla spokoju. I od tej chwili już sobie świeciłam pod nogi, chociaż tak zupełnie ciemno to nie było, wiadomo jak to nad morzem. Gapiąc się tak w ekran komórki nagle zdałam sobie sprawę że niebezpiecznie zbliżam się do wody... A przecież szłam prosto! A jednak opowieści o syrenach są prawdziwe :-) Szum morza niebezpiecznie przyciąga...


Dodam jeszcze że o mało nie minęłam wyjścia z plaży bo było już bardzo ciemno. Nie widziałam nic na dwa metry, a dioda komórki nie świeci przecież daleko. Miałam wielkie szczęście że rodzina z dziećmi wybrała się na wieczorny spacer, była przecież dopiero piąta trzydzieści... Poprzez szum morza usłyszałam śmiechy dzieci i skierowałam się w tamtą stronę, w przeciwnym wypadku zbłądziłabym... A potem była droga przez lasek, w ciemnościach że oko wykol. Każdy szelest w krzakach chciał mnie doprowadzić do zawału. Widziałam tylko swoje buty i dwa metry drogi przede mną. Z radością dopadłam parkingu, na którym stały tylko trzy samotne samochody...


W dali świeciły się jeszcze światła publicznej parkingowej toalety. Nie poszłam sprawdzić...


Otworzyłam bagażnik, wyjęłam buty na zmianę, te plażowe zapakowałam do worka i pojechałam. 


Spacer trwał raptem 3 godziny, przemierzyłam około 11 kilometrów po piasku, wodzie i skałach, a także po ulicach uroczego misateczka. Poruszałam się ze średnią prędkością 5 kilometrów na godzinę, spaliłam 557 kalorii, zużyłam 240 ml płynów. Maksymalne wejście 11 metrów, maksymalne zejście 27 metrów. Tyle podaje mi aplikacja. Wrażenia ze spaceru - bezcenne!

Pozdrawiam serdecznie!


piątek, 31 października 2014

Happy Halloween!

Dzisiaj odpowiednio do okoliczności. Zapraszam na odrobinę humoru, muahahahahaha.....
Stoją dwa duchy przed cmentarzem i patrzą BMW. Jeden do drugiego: 
- Jedziemy?
Drugi:
- No! - i znika gdzieś na chwilę. Po chwili się pojawia z tablicą nagrobkową.
- Po co ci to?
- Bez dokumentów nie można prowadzić!

W starej wieży na pustkowiu siedzą sobie nocą trzy wampiry i grają w karty. Grają grają, noc mija i zrobili się głodni. Jeden mówi:
- Grajcie we dwóch, ja idę coś wrzucić na ruszt.
Długo nie trwało i wrócił. Usta umazane krwią...
- Znacie tę wioskę na południe stąd?
- Mhmm...
- No to już jej nie ma. Wyssałem ich co do jednego...
Drugi wampir wstaje:
- Dobra, teraz wy grajcie a ja napełnię żołądek.
Długo nie trwało i wrócił. Usta umazane krwią...
- Znacie to miasteczko na zachód stąd?
- No...
- Nikt już tam nie mieszka, he, he..., be-ek!
Trzeci wampir wychodzi, rzucając w drzwiach:
- Teraz ja, niedługo wracam.
Wraca jeszcze szybciej niż tamci. Ociężale wchodzi do komnaty. Twarz cała we krwi.
- A ty gdzie byłeś?
- Nigdzie. Wywaliłem się na schodach.


Idzie grabarz nocą przez cmentarz, po chwili słyszy za sobą głos ducha:
- Uuuuu!! - Grabarz nic, idzie dalej.
Po chwili duch znowu do niego:
- Łeee!!!
Również i tym razem grabarz nie zareagował i idzie dalej. Dochodzi do bramy cmentarnej i już słyszy ducha za sobą. Jak się wywinął i zdzielił ducha łopatą. Duch upadł a na to grabarz:
- Można "uuuu", można "łeee" ale nie wolno opuszczać cmentarza!!


Na cmentarzu odbywa się zebranie duchów z różnych epok :
- Kiedy ty umarłeś? - pyta się jeden drugiego.
- Ja za sanacji, Spójrz jak dobrze wyglądam.
- A ty?
- W czasie wojny. Zobacz jaki jestem chudy.
Nagle patrzą idzie trzeci, chudy jak patyk, skóra i kości.
- A ty kiedy umarłeś ?
- Odwalcie się ode mnie straszydła, ja z roboty wracam.


Małżeństwo ogląda horror, nagle na ekranie pojawia się wampir ociekający krwią.
Żona mówi - O matko! TEŚCIOWA???
- Faktycznie trochę podobna!


– Mamo, a dzieci się ze mnie śmieją i mówią, że jestem wampir, buu... 
– Nie synku, nie przejmuj się. I jedz już, bo ci barszczyk skrzepnie...


Mały duch i duży duch zaglądają nocą do okna domu. W oświetlonym pokoju rozbiera się ładna młoda dziewczyna. Duży duch mówi do małego:
- Uciekaj szybko do domu! Tatuś sam będzie straszył tę panią!



Spooky Halloween!

czwartek, 30 października 2014

Wspomnienie wakacji

Moje wakacje w tym roku były... kto czyta mojego bloga ten wie. Piszę o tym bo Czerwona Filiżanka organizuje konkurs na ten temat, w którym postanowiłam wziąć udział, a nuż mi się poszczęści...
A jak nie to przynajmniej zdjęciem się pochwalę. Zasady konkursu są prościutkie, a moje zdjęcie konkursowe wygląda tak:


Już prawie prawie pokusiłam się o stworzenie gifa z zestawem zdjęć, jak to zrobiły niektóre konkursowiczki, ale postanowiłam pozostać przy tym jednym jedynym skromny zdjęciu, które mówi samo za siebie. 
Jest to wspomnienie moich pierwszych egzotycznych wakacji, tych szczęśliwych i niezwykle udanych. Wspomnienie tego za czym tak bardzo dziś tęsknię, słońca, piasku, ciepłego morza, nieba błękitnego kołyszących się lekko na wietrze palm. I rodzinnego ciepła którego nic nie zastąpi. 
Oczywiście ciekawych wakacji było jeszcze wiele, ale to jedno wspomnienie jest najważniejsze, bo pierwsze. 

Zapraszam do konkursu, a potem do głosowania, oczywiście wiecie na kogo :-)