No to mam wreszcie trzytygodniowe upragnione wakacje, które spędzę w... domu bo nie mam kasy żeby gdzies pojechać. Tigusiowe operacje pochłonęły wszystko. No i dobrze, trza się cieszyć tym co się ma, a ja mam teraz duuuużo wolnego czasu i zamierzam go spożytkować.
Stardust zasugerowała coby łazić i zdjęcia robić. I tak zrobię. Już mam jedną paczkę zdjęć którą się z Wami podzielę. W ogóle, to miałam co drugi dzień gdzieś łazić i cykać. Ale nie wiem czy co drugi mi się będzie chciało. Oby pogoda była ładna to damy radę.
A co u mnie? A jakoś leci, Tiguś już całkowicie wyzdrowiany, wetka stwierdziła że jeszcze te szwy mogą mu przeszkadzać przez dwa tygodnie, ale nie widzę żeby coś mu przeszkadzało. Już cztery trupy z domu wynosiłam plus jednego żywego wróbla, on chyba po to go przytaszczył żywego żeby dać Miguśce do zabawy! Ale ptaszęcie uratowaliśmy, nie za bardzo poturbowane było. No to jak on już tak poluje to znaczy że zdrów. No i oczywiście zwredniał przy tym z powrotem, bo w czasie choroby łaśliwy jakiś się zrobił i głaskliwy, ale już mu przeszło. Juhuuu! Miguśka chyba sobie do serca wzięła że żywe zwierzątka się do domu przynosi i wypuszcza w korytarzu, bo przytaszczyła wczoraj do domu motylka, bardzo ładnego zresztą pazia królowej czy jak mu tam, one wszystkie dla mnie pazie. Motylek długo się z nią bawił ale koniec końców i tak skończył chyba w jej paszczy. Nie wiem, trupa nie znalazłam.
Obrzydliwa jestem wiem :-)
Aha, dodałam takie ustrojstwo z prawej strony, nowość od gugla (?) które pozwala Wam się kontaktować ze mną bezpośrednio ze strony. Sprawdziłam, działa.
To nara!
wtorek, 26 sierpnia 2014
sobota, 23 sierpnia 2014
Dlaczego płakałam
Sobota. Miałam nie pisać, rzadko piszę w sobotę. Ale przeczytałam post Gosi o Rambo i pomimo że twarda baba jestem to się popłakałam. Nie jak czytałam, bom na to za twarda żeby się mazgaić z powodu jakiegoś tekstu (Gosiu wybacz!) ale jak już przeczytałam i miałam zapodać komentarz to się zamyśliłam...
Nosz qurva jego mać zajechana! Ale o co chodzi? Już piszę, muszę to wyrzygać bo nie strawię i padnę.
No to niech będzie krótko i od początku.
Ja się bardzo boję zwierząt. Wszystkich zwierząt. Nie wiem dlaczego, jak byłam mała i mój tato hodował króliczki to byłam jedynym chyba dzieckiem które bało się wziąć takiego na ręce. Dla wyjaśnienia - urodziłam się w mieście, po urodzeniu mieszkałam z rodzicami u babci na wsi, ale rodzice szybko przeprowadzili się do miasta i odkąd miałam cztery lata mieszkałam w mieście, tak się składa że w ciągu życia w coraz większych miastach mieszkałam. A do babć(i) na wieś jeździłam na wakacje. Bo obie babcie mieszkały na wsi. Wiedziałam co to kury, kaczki, krowy, kozy i konie. Łowiec nie było, ale znałam ze zdjęć. Wszędzie były psy, kotów nie było, koty się pędziło, "koty som gupie i śmierdzom". Mój ojciec, zagorzały wielbiciel psów, zawsze jakiegoś w domu mieliśmy. Mówiąc "zawsze" mam na myśli dwa psy. I już się rozmarzyłam, chciałam pisać o psach ale nie będę bo nie o to tu chodzi. W każdym razie, nigdy nie miałam do czynienia z kotami. Koty pojawiły się w moim życiu w Opolu, gdzie mieszkałam od czasów studiów. Ale też nie będę o tym pisać, bo to nie na temat, ale obiecuję że do tego wrócę bo teraz mam całkiem inne spojrzenie na tamte czasy. W każdym razie, chodzi o to że ja się boję zwierząt. Nie podchodzę do psów, nie głaszczę obcych kotów, chociaż niekiedy bym chciała, ale wieją jak mnie zobaczą cholery jedne...
Straszliwie, wręcz panicznie boję się krów i koni. Jak kiedyś przypadkiem weszliśmy w stado łowiec w górach to myślałam że ducha wyzionę. Wiałam ile sił w nogach i wydawało mi się że stado krwiożerczych potworów pędzi za mną... A one się tylko paczyły i beczały, jak to łowce... Ja się nawet ryb boję. Wyobraźcie sobie ile mnie nerwów kosztowało przepłynięcie wzdłuż rafy koralowej w Egipcie, od mola do mola, jakieś pięćset metrów! Płynęłam sobie tak z zanurzoną facjatą, oddychając przez rurkę, podziwiając cuda natury, a w na prawym ramieniu (tym od morza) diabełek mi podszeptywał: "Szybciej, szybciej, nie rozglądaj się tylko pędź ile sił bozia dała, co ci da oglądanie kolorowych rybek jak zaraz zza zakrętu (???) jakiś potwór wyskoczy i jak cię nie zeżre to przynajmniej uszkodzi"... Do dziś jest to dla mnie wydarzenie które z dumą prezentuję na pogadankach typu "Jak przezwyciężyć swój strach". No boję się zwierząt i nic na to nie poradzę.
No to pewnie pomyślicie, jak ja się boję zwierząt to jakim cudem mam dwa koty? Pisałam już o tym parę razy, początek jest tutaj, po prostu czasem reaguję impulsywnie i tak już mam. Pozwólcie że teraz odniosę się do czegoś innego.
Ja nigdy nie lubiłam dzieci. Może "nie lubiłam" to złe określenie, bo jak tu nie lubić takiego bobasa, obślinionego i szczerzącego swoje fszystkie dwa zębole, trzepiącego łapkami i rechoczącego po pas??? Chodzi mi raczej o to że nie miałam powołania do bycia matką, nie zatrzymywałam się jak moje koleżanki przy każdym wózku z okrzykiem zachwytu, nie opiekowałam się dziećmi sąsiadek i znajomych, nawet za pieniądze. Teraz sobie myślę, jak fajnie miała moja mama kiedy dziewczyna sąsiadów, piętnastoletnia wtedy dziewoja, zachwyciła się moją świeżo narodzoną siostrą i na długie lata stała się jej opiekunką zupełnie za darmo! Ja nie z takich... Ale że przyjmuję pokornie od życia co mi ono przyniesie, co więcej, jak coś już otrzymam w prezencie to staram się i dbam o to ze wszystkich sił, bo wyznaję filozofię że to co sobie kupię to mogę sobie zniszczyć (choć tego nie robię), ale to co mam podarowane to należy się temu szczególny szacunek, więc jak podarowane mi zostały moje własne dzieci to je już pokochałam jak swoje (he he) i stałam się dinozaurzycą tyranozaurzycą z filmu. Co nie oznacza że jestem Matką Polką, o nie. Ale co moje to moje!
I tak samo było z kotami.
Uważam że przyjmując zwierzę do domu bierze się za nie pełną odpowiedzialność i należy mu zapewnić godziwe i należyte warunki. Czy to są rybki w akwarium, czy chomik, czy pies czy koń. Osobnym tematem jest hodowanie zwierząt na ubój i tego nie chcę teraz poruszać, bo mówimy o naszych pupilach, o zwierzętach które zabieramy do naszego domu, pod naszą opiekę, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć nas nie rozdzieli... Mówi Wam to coś???
Moje koty to moje dzieci. Ja biorę za nie pełną odpowiedzialność. Moje osobiste własne dzieci już wyrosły, nadal je wspieram i pomagam im na ile mogę, ale maja wolną wolę i mogą odejść w każdej chwili "na swoje" co już powoli robią. Moje kocie dzieci mają również wolną wolę, dlatego wychodzą kiedy chcą i wracają kiedy chcą, niekiedy narażając się na choroby i wypadki - patrz Tiguś. Czasami zaglądają nawet do sąsiadów, wskakując im przez okno - Tiguś. Ale dopóki potrzebują mojej opieki, dopóki nie zadecydują że jest gdzieś tam dom w którym im będzie lepiej (koty tak czasami mają), pozostaną moimi dziećmi do końca. Mojego lub ich. I tak jak sobie nie wyobrażam oddanie gdzieś w obce ręce lub do domu dziecka (!) moich ludzkich dzieci, tak sobie nie wyobrażam oddania moich kotów. Być może się zgubią kiedyś lub uciekną, być może, jak już będę stara i wprowadzi się do mnie dziadek Alzheimer lub inna cholera, będzie trzeba podjąć jakieś kroki, ale nigdy, świadomie i dobrowolnie nie oddam tego co jest moje.
I dlatego płakałam...
Nosz qurva jego mać zajechana! Ale o co chodzi? Już piszę, muszę to wyrzygać bo nie strawię i padnę.
No to niech będzie krótko i od początku.
Ja się bardzo boję zwierząt. Wszystkich zwierząt. Nie wiem dlaczego, jak byłam mała i mój tato hodował króliczki to byłam jedynym chyba dzieckiem które bało się wziąć takiego na ręce. Dla wyjaśnienia - urodziłam się w mieście, po urodzeniu mieszkałam z rodzicami u babci na wsi, ale rodzice szybko przeprowadzili się do miasta i odkąd miałam cztery lata mieszkałam w mieście, tak się składa że w ciągu życia w coraz większych miastach mieszkałam. A do babć(i) na wieś jeździłam na wakacje. Bo obie babcie mieszkały na wsi. Wiedziałam co to kury, kaczki, krowy, kozy i konie. Łowiec nie było, ale znałam ze zdjęć. Wszędzie były psy, kotów nie było, koty się pędziło, "koty som gupie i śmierdzom". Mój ojciec, zagorzały wielbiciel psów, zawsze jakiegoś w domu mieliśmy. Mówiąc "zawsze" mam na myśli dwa psy. I już się rozmarzyłam, chciałam pisać o psach ale nie będę bo nie o to tu chodzi. W każdym razie, nigdy nie miałam do czynienia z kotami. Koty pojawiły się w moim życiu w Opolu, gdzie mieszkałam od czasów studiów. Ale też nie będę o tym pisać, bo to nie na temat, ale obiecuję że do tego wrócę bo teraz mam całkiem inne spojrzenie na tamte czasy. W każdym razie, chodzi o to że ja się boję zwierząt. Nie podchodzę do psów, nie głaszczę obcych kotów, chociaż niekiedy bym chciała, ale wieją jak mnie zobaczą cholery jedne...
Straszliwie, wręcz panicznie boję się krów i koni. Jak kiedyś przypadkiem weszliśmy w stado łowiec w górach to myślałam że ducha wyzionę. Wiałam ile sił w nogach i wydawało mi się że stado krwiożerczych potworów pędzi za mną... A one się tylko paczyły i beczały, jak to łowce... Ja się nawet ryb boję. Wyobraźcie sobie ile mnie nerwów kosztowało przepłynięcie wzdłuż rafy koralowej w Egipcie, od mola do mola, jakieś pięćset metrów! Płynęłam sobie tak z zanurzoną facjatą, oddychając przez rurkę, podziwiając cuda natury, a w na prawym ramieniu (tym od morza) diabełek mi podszeptywał: "Szybciej, szybciej, nie rozglądaj się tylko pędź ile sił bozia dała, co ci da oglądanie kolorowych rybek jak zaraz zza zakrętu (???) jakiś potwór wyskoczy i jak cię nie zeżre to przynajmniej uszkodzi"... Do dziś jest to dla mnie wydarzenie które z dumą prezentuję na pogadankach typu "Jak przezwyciężyć swój strach". No boję się zwierząt i nic na to nie poradzę.
No to pewnie pomyślicie, jak ja się boję zwierząt to jakim cudem mam dwa koty? Pisałam już o tym parę razy, początek jest tutaj, po prostu czasem reaguję impulsywnie i tak już mam. Pozwólcie że teraz odniosę się do czegoś innego.
Ja nigdy nie lubiłam dzieci. Może "nie lubiłam" to złe określenie, bo jak tu nie lubić takiego bobasa, obślinionego i szczerzącego swoje fszystkie dwa zębole, trzepiącego łapkami i rechoczącego po pas??? Chodzi mi raczej o to że nie miałam powołania do bycia matką, nie zatrzymywałam się jak moje koleżanki przy każdym wózku z okrzykiem zachwytu, nie opiekowałam się dziećmi sąsiadek i znajomych, nawet za pieniądze. Teraz sobie myślę, jak fajnie miała moja mama kiedy dziewczyna sąsiadów, piętnastoletnia wtedy dziewoja, zachwyciła się moją świeżo narodzoną siostrą i na długie lata stała się jej opiekunką zupełnie za darmo! Ja nie z takich... Ale że przyjmuję pokornie od życia co mi ono przyniesie, co więcej, jak coś już otrzymam w prezencie to staram się i dbam o to ze wszystkich sił, bo wyznaję filozofię że to co sobie kupię to mogę sobie zniszczyć (choć tego nie robię), ale to co mam podarowane to należy się temu szczególny szacunek, więc jak podarowane mi zostały moje własne dzieci to je już pokochałam jak swoje (he he) i stałam się dinozaurzycą tyranozaurzycą z filmu. Co nie oznacza że jestem Matką Polką, o nie. Ale co moje to moje!
I tak samo było z kotami.
Uważam że przyjmując zwierzę do domu bierze się za nie pełną odpowiedzialność i należy mu zapewnić godziwe i należyte warunki. Czy to są rybki w akwarium, czy chomik, czy pies czy koń. Osobnym tematem jest hodowanie zwierząt na ubój i tego nie chcę teraz poruszać, bo mówimy o naszych pupilach, o zwierzętach które zabieramy do naszego domu, pod naszą opiekę, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć nas nie rozdzieli... Mówi Wam to coś???
Moje koty to moje dzieci. Ja biorę za nie pełną odpowiedzialność. Moje osobiste własne dzieci już wyrosły, nadal je wspieram i pomagam im na ile mogę, ale maja wolną wolę i mogą odejść w każdej chwili "na swoje" co już powoli robią. Moje kocie dzieci mają również wolną wolę, dlatego wychodzą kiedy chcą i wracają kiedy chcą, niekiedy narażając się na choroby i wypadki - patrz Tiguś. Czasami zaglądają nawet do sąsiadów, wskakując im przez okno - Tiguś. Ale dopóki potrzebują mojej opieki, dopóki nie zadecydują że jest gdzieś tam dom w którym im będzie lepiej (koty tak czasami mają), pozostaną moimi dziećmi do końca. Mojego lub ich. I tak jak sobie nie wyobrażam oddanie gdzieś w obce ręce lub do domu dziecka (!) moich ludzkich dzieci, tak sobie nie wyobrażam oddania moich kotów. Być może się zgubią kiedyś lub uciekną, być może, jak już będę stara i wprowadzi się do mnie dziadek Alzheimer lub inna cholera, będzie trzeba podjąć jakieś kroki, ale nigdy, świadomie i dobrowolnie nie oddam tego co jest moje.
I dlatego płakałam...
piątek, 22 sierpnia 2014
Humor na piątek
Głodnemu, jak to mówią, chleb na myśli :-)
Wesołego czytania!
---------------
Idzie góralka brzegiem strumienia, a po drugiej stronie chłopaki.
- Ej Maryś, pójdź do nas!
- Nie pójdę bo mnie zgwałcicie!
- Ej, nie zgwałcimy!
- To po co ja tam pójdę?
---------------
Turystce pod Nowym Targiem zepsuł się samochód. Młody baca pomógł jej naprawić. Po naprawie zaproponowała zapłatę w naturze. Po fakcie rozmarzona turystka mówi do bacy:
- Baco! Wy chyba jesteście najlepszym kochankiem w okolicy!
- Eee, nie. Mój szwagier lepszy
- Dlaczego?
- Za młodych lat przelecielim wszystkie baby we wsi, a jak brakło to złapalim niedźwiedzicę w lesie i też żeśmy przelecieli.
- No i co?
- Potem przez rok szwagrowi miód przynosiła.
---------------
Żona, wracając do domu z zakupów, zastała swojego męża w łóżku z atrakcyjną osiemnastolatką. W momencie, gdy skończyła się pakować i chciała opuścić dom, mąż zatrzymał ją tymi słowami:
- Zanim wyjdziesz, chciałbym, żebyś posłuchała, jak do tego wszystkiego doszło. Gdy jechałem z pracy do domu autostradą w czasie wielkiej ulewy, zobaczyłem tę miłą dziewczynę, zmęczoną i przemoczoną. Zaoferowałem jej, że ją podwiozę. Ale gdy zorientowałem się, że była głodna i bez pieniędzy, przywiozłem ją do domu i przygotowałem jej posiłek, z tej pieczonej wołowiny, którą kiedyś kupiłem, a ty o niej zapomniałaś w lodówce. Na nogach miała bardzo zniszczone sandały, wiec dałem jej parę twoich dobrych butów, których nie nosisz, bo wyszły z mody. Było jej zimno, więc dałem jej sweter, który podarowałem ci na urodziny, a którego nigdy nie włożyłaś, bo kolor ci nie odpowiadał. Jej spodnie były bardzo zniszczone, wiec dałem jej parę twoich. Były jak nowe, ale dla ciebie już za małe. I w momencie, gdy ta dziewczyna już opuszczała nasz dom, zatrzymała się i zapytała: "Czy jest jeszcze coś, czego twoja żona już nie używa?"
---------------
Facet wrócił z nocnego lokalu ze striptizem tak naładowany, że już w przedpokoju wyskoczył z ciuchów, wpadł do sypialni, szczupakiem do łóżka... Gdy skończył, pić mu się naturalną koleją rzeczy z wyczerpania zachciało, idzie do kuchni, a tam żona czyta Przyjaciółkę...
Facet z obłędem w oczach w tył zwrot, wpada do sypialni, zapala światło, a tam teściowa w łóżku...
- To ja przed chwilą tu z mamusią?! - jąka się facet.
- Owszem - odpowiada mamuśka z zadowoloną miną poprawiając fryzurę.
- TO DLACZEGO MAMA NIC NIE MÓWIŁA?!
- Przecież ze sobą nie rozmawiamy.
---------------
- Mamo, mamo!
- Co, synku?
- W moim łóżku jest potwór!
- Co żeś sobie z dyskoteki przyprowadził, to masz...
Wesołego czytania!
---------------
Idzie góralka brzegiem strumienia, a po drugiej stronie chłopaki.
- Ej Maryś, pójdź do nas!
- Nie pójdę bo mnie zgwałcicie!
- Ej, nie zgwałcimy!
- To po co ja tam pójdę?
---------------
Turystce pod Nowym Targiem zepsuł się samochód. Młody baca pomógł jej naprawić. Po naprawie zaproponowała zapłatę w naturze. Po fakcie rozmarzona turystka mówi do bacy:
- Baco! Wy chyba jesteście najlepszym kochankiem w okolicy!
- Eee, nie. Mój szwagier lepszy
- Dlaczego?
- Za młodych lat przelecielim wszystkie baby we wsi, a jak brakło to złapalim niedźwiedzicę w lesie i też żeśmy przelecieli.
- No i co?
- Potem przez rok szwagrowi miód przynosiła.
---------------
Żona, wracając do domu z zakupów, zastała swojego męża w łóżku z atrakcyjną osiemnastolatką. W momencie, gdy skończyła się pakować i chciała opuścić dom, mąż zatrzymał ją tymi słowami:
- Zanim wyjdziesz, chciałbym, żebyś posłuchała, jak do tego wszystkiego doszło. Gdy jechałem z pracy do domu autostradą w czasie wielkiej ulewy, zobaczyłem tę miłą dziewczynę, zmęczoną i przemoczoną. Zaoferowałem jej, że ją podwiozę. Ale gdy zorientowałem się, że była głodna i bez pieniędzy, przywiozłem ją do domu i przygotowałem jej posiłek, z tej pieczonej wołowiny, którą kiedyś kupiłem, a ty o niej zapomniałaś w lodówce. Na nogach miała bardzo zniszczone sandały, wiec dałem jej parę twoich dobrych butów, których nie nosisz, bo wyszły z mody. Było jej zimno, więc dałem jej sweter, który podarowałem ci na urodziny, a którego nigdy nie włożyłaś, bo kolor ci nie odpowiadał. Jej spodnie były bardzo zniszczone, wiec dałem jej parę twoich. Były jak nowe, ale dla ciebie już za małe. I w momencie, gdy ta dziewczyna już opuszczała nasz dom, zatrzymała się i zapytała: "Czy jest jeszcze coś, czego twoja żona już nie używa?"
---------------
Facet wrócił z nocnego lokalu ze striptizem tak naładowany, że już w przedpokoju wyskoczył z ciuchów, wpadł do sypialni, szczupakiem do łóżka... Gdy skończył, pić mu się naturalną koleją rzeczy z wyczerpania zachciało, idzie do kuchni, a tam żona czyta Przyjaciółkę...
Facet z obłędem w oczach w tył zwrot, wpada do sypialni, zapala światło, a tam teściowa w łóżku...
- To ja przed chwilą tu z mamusią?! - jąka się facet.
- Owszem - odpowiada mamuśka z zadowoloną miną poprawiając fryzurę.
- TO DLACZEGO MAMA NIC NIE MÓWIŁA?!
- Przecież ze sobą nie rozmawiamy.
---------------
- Mamo, mamo!
- Co, synku?
- W moim łóżku jest potwór!
- Co żeś sobie z dyskoteki przyprowadził, to masz...
Subskrybuj:
Posty (Atom)