czwartek, 7 sierpnia 2014

Na spacerek przy wodzie.

Żeby nie było że tylko kotami żyję, zabieram Was dzisiaj na spacerek. Piękna pogoda była wczoraj, cieplutko, bezwietrznie, wybraliśmy się więc z synkiem połazić trochę. Właściwie to wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy bez celu, w drodze decydując co będziemy robić. Stanęło na Portobello Beach, czyli największą plażę w Edynburgu. Ja uważam że to jest ładna plaża, czysta i zadbana, bo miasto bardzo o to dba, i to jest chyba jedyna plaża po której mam prawdziwą przyjemność chodzić w czasie odpływu. Normalnie gdy jest odpływ, woda odsłania kamienie, skały i wszystko to co naniosła ze sobą. Ale nie na Portobello. Pewnie przez ukształtowanie terenu, a pewnie też przez bariery przeciwfalowe (to się chyba falochrony nazywa). W każdym razie, zapraszam na spacerek :-) I jak zwykle, jakość zdjęć taka sobie ale wiecie że ja lubię podróżować "na lekko", czyli z iPhonem w kieszeni.

Pierwszy falochron. Nie wiem co to za kółko na patyku, pewnie przystanek dla mew.

Widok na wschodnią część plaży

Selfie :-)

Kolejny falochron

Kolorowe żaglóweczki w tle

Widok na wschodnią stronę plaży

Ten pan właśnie powrócił z podróży po wodzie, a tamte panie dopiero się wybierają

Przelazłam przez to górą, bo mi się nie chciało obchodzić całej plaży

Pieskowe ślady, duże i małe

 Jeszcze jedno selfie :-)

 A tu synuś zakrzyknął: Mamo, zrób o tak! No to zrobiłam.

Samotna mewa na wodzie... Patrzcie patrzcie, może się dopatrzycie...

Widok na promenadę


Z piesem w tle ;-)

Te dwa namioty to obozowisko pewnego pana który mieszka tu od wiosny, odkąd żona wyrzuciła go z domu. Niestety, nakazem sądu ma się stamtąd wyprowadzić. Dzisiaj. Szkoda, mieszkańcy trochę żałują, bo umilał im czas graniem na pianinie. Pianino ciężko zobaczyć, ale zapewniam Was że jest.

Ktoś tędy przechodził :-)

 Mój dom jest gdzieś tam pod tym grzybem atomowym. 

Oto jak powinien wyglądać prawdziwy photobombing hue hue hue

 Spacerując po plaży można znależć różne rzeczy. Na przykład piórka i zielone strzępki roślinek i... meduzy

Jeszcze raz, wschodnia strona plaży

Falochron z bliska

 O, tak to wygląda...

A tak wygląda w pełnej okazałości

 Na falochronie mieszkają różne żyjątka. Uwierzcie mi, to ŻYJE. Wystarczyło puknąć paznokciem w środek, widzicie? Tam w dziurkach się ukrywają. Te trzy puste dziurki niestety są puste. Reszta jest zajęta przez coś co się RUSZA jak się w to puknie. Bleeeeeee....

Te wodorosty czekają na wodę. Właśnie zaczyna się przypływ, ale one muszą poczekać jakieś cztery godziny zanim woda je przykryje.

Samotna muszelka... 

 I paluszki krabowe :-)

I jeszcze jedna muszelka 

Ostatni rzut oka na plażę. Już schodzimy. A raczej wchodzimy, bo plaża jest umiejscowiona w dole. 

 O, po tych schodach wchodzimy.

A to jest ukryte miejsce pomiędzy schodami a tamtym domkiem. Widać ślady które zostawia woda.

I wracamy do samochodu. To jeszcze nie koniec wycieczki Proszę Państwa. 

Malownicza dzielnica Joppa. 




Żeby już całkowicie pozostać przy wodzie, udajemy się do pobliskiego Musselburgh, połazić troszkę przy rzece Esk. Wchodzimy sobie więc do całkiem przyjemnego parku wiodącego wzdłuż rzeki. Nigdy tu wcześniej nie byłam.




Jak widać, słońce już powoli skłania się ku zachodowi, ale to dopiero dwudziesta, jeszcze trochę będzie jasno.

I widoczek na rzekę. 

 Takie u nas som ślimaki. Bez skorupek.

 Po jednej stronie rzeczka....

...po drugiej pole z dojrzałym zbożem. Ja się tam nie znam, dla mnie to pszenica. 

 Próby artystyczne synusia.

No i nie obyłoby się bez kfiatkufff. Pełno takich "lwich paszczy" tu rośnie. Teraz chyba sezon na nie.

Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się że są to, podobne do polskich, SZCZELAFFKI (!!!!). No, że strzelają jak się je naciśnie. Tylko takie jakieś bardzo wyrośnięte, wręcz olbrzymie. Poszczelaliśmy sobie więc i zawrócili do domu. 

I tak się zakończyła wczorajsz wycieczka. Nie było nas trzy godziny. Tak lubię :-)
Buziaki!





środa, 6 sierpnia 2014

Sagi kociej ciąg dalszy

Wczoraj miałam zabrać Tigusia do weta na sprawdzenie stanu pooperacyjnego. Z pracy uciekłam piętnaście minut wcześniej. Pędziłam na złamanie karku. Przyjeżdżam do domu - wita mnie Migusia. No dobrze, a gdzie Tiggy? Nie ma. Chodzę, wołam, szukam, trzaskam miskami i szeleszczę karmą, przecież to jego pora karmienia, on NIGDY jej nie opuścił. Nie ma. Kamień w wodę. Dałam jeść Miguśce bo już nie mogła wytrzymać, a jego nie ma. Godzina spotkania z wetem nadejszła, a jego nie ma. Dzwonię więc do lecznicy i mówię że Tiggy nie przyjdzie bo sobie zwiał. Przemówiliśmy się na dziś rano, z nadzieją że porannej miski nie przepuści.
Wrócił około siódmej. Drań.
Dzisiaj rano po nażarciu się, znowu znikł. Myślę sobie - nosz kurna, znowu???? Ale dzisiaj padał deszcz więc uznałam że koty po deszczu nie za bardzo lubią chodzić, choć z nim to nigdy nie wiadomo, taki kot. Przeszukałam dokładnie cały dom i znalazłam dziada. Siedział w schowku na bieliznę, ukrywał się pomiędzy kocami. Cudem dał się stamtąd wytaszczyć bo o dobrowolnym opuszczeniu miejsca mowy być nie mogło. Wytaszczywszy go ze schowka dokonałam morderczej walki z tylnymi łapami Tigusia które za nic nie chciały się zgiąć i wcisnąć do kontenerka. Dobrze że przednia część Tigusia jakimś sposobem została wtłamszona wcześniej to było łatwiej. Zanim nadeszła pomoc w postaci córki, tylne łapy Tigusia się już poddały i cały kot zmieścił się w kontenerku.
W lecznicy oczywiście płakał rzewnymi łzami na całe gardło, dobrze że został szybko przyjęty bo panie recepcjonistki musiały wrzeszczeć do słuchawki, nie wiem jak udało im się cokolwiek usłyszeć. W gabinecie wszystkie cztery łapy Tigusia zesztywniały w kontenerku ale doświadczony pan weteryniarz dał sobie radę bez użycia kłów i pazurów. Tigusiowych oczywiście.
No i cóż, teraz nie najweselsza część opowieści. Czubek języka się nie zrósł, rana była już za stara gdy go operowano i zaczęła się wygajać. No a przecież nie będą cięli języka i ponownie go zszywali. Na szczęście reszta która była mocniej porozrywana, goi się ładnie. Tiggy będzie więc miał rozszczepiony koniuszek języka do końca życia. Jak to wpłynie na jego czynności życiowe? Pan twierdzi że nie będzie miało to żadnego wpływu jak tylko język się już zagoi. Podobno wiele kotów doznaje takich urazów. Zapytałam o prawdopodobną przyczynę - oczywiście nie można niczego potwierdzić w stu procentach, ale najczęstszą przyczyną takich urazów języka u kotów jest niestety wylizanie otwartej puszki po sardynkach czy innej rybce. Koty często przeszukują pojemniki z materiałami do recyclingu bo są łatwiej dostępne i o wypadek nie trudno. Drugą prawdopodobną przyczyną mogłaby być potencjalna ofiara kota, która ugryzłaby go w język, ale w tym przypadku to tak nie wygląda. Więc stawiamy na puszkę.
Następna wizyta kontrolna za tydzień. Już powinno byc całkiem dobrze. A Tiggy... może skojarzy w przyszłości otwartą puszkę z bólem, może nie. Cóż, samo życie, kociej natury się nie zmieni.
Będę miała kota ze żmijowym językiem. I tak to...

wtorek, 5 sierpnia 2014

Powitania czar

Dziecię mię z wakacji powróciło, całe i zdrowe choć kompletnie wyczerpane. Podobnie zresztę jak jego mamuśka, ale nie ma się co dziwić, w końcu spaliśmy tyle samo choć w innych warunkach. To i tak dobrze że im się udało w 27 godzin samochodem z Polski obrócić. A ja oczywiście całą noc nie spałam, czytając i wysyłając smsy. No dobra, grałam w gry i czytałam, bo musiałam czuwać, w przerwach przysypiając na 20 minut. Zapis "rozmowy". S - syn, J - ja.
Godz. 20.18
S: Juz jestesmy w UK
Godz. 23.20
S: Gdzies o 5 czy cos takiego (w znaczeniu że będą w domu około piątej rano)
J: OK. Drzwi beda otwarte. Ja i tak sie obudze
Godz. 2.39
J: Gdzie mniej więcej jesteście teraz?
S: Dopiero za Leeds. Te wielkie i poukładane i inteligentne brytyjskie umysly sa popierdolone i  jedziemy 50 bo gnojki debile wstawili kamery i roadworks wszedzie bo sa idiotami i pierdola wszystko bo sa gnojkami pieprzonymi i jest gowno jedzie sie jak slimak i gowno i jest gowno bo sie jedzie wolno i jest niebezpiecznie przez piepszone kamery idioci***
J (szybko wpisując Leeds w iMapę): Ojej, to jeszcze jakies 4 godziny :-(((((( no nic, nie denerwuj sie synku. Dacie rade
***pisownia oryginalna :-) to mi się synek zbiesił! 50 znaczy 50 mil na godzinę to jest jakieś 75 km/h. niezłe tempo!
Godz. 5.35
J: Już jestescie w Szkocji?
S: Nie. Przed Berwick.
Koniec zapisu,
A ja westchnęłam - och, to mam jeszcze z godzinkę spania... Obudził mnie lekki trzask drzwi łazienki. Patrzę na zegarek, za dziesięć siódma. Pomyślałam, och, córka już wstała... ale ale, to może być też synuś... Pierdzielę, nie wstaję, poczekam. Jak będzie następny trzask to znaczy że córka. Jak nie będzie to syn. Nie było. Cholewcia, trza jednak wstawać. Buziak, uściski i rozpakowanie toreb. A potem do pracy.
Kurtyna.