wtorek, 8 lipca 2014

O przemocy słów kilka

Nie chciałam o tym pisać, ale zmieniłam zdanie, bo mnie to poruszyło. Bardzo.
Będzie o tak zwanej toksycznej miłości. Nie, nie mojej, ani też też nie będzie to analiza psycho-logiczna (nie poprawiać!) ani też studium przypadku. Opiszę po prostu co sie stało.
Córka moja miała jutro jechać na Ibizę, urodziny ma w sobotę, a jej przyjaciółka (nazwijmy ją A) w niedzielę, chciały się zabawić i jak co roku, zorganizować sobie wspólne babskie urodziny. Ciuchy już poszykowane, prezent dla przyjaciółki dawno kupiony i nawet zapakowany czeka na spakowanie. I nagle jak grom z jasnego nieba:
- Mamo, nie jadę.
- Co się stało, dlaczego? - pytam.
- A ma rozwaloną całą twarz i jest w szpitalu...
- Jesusmariaiwszyscyswięci, jak to się stało? - pytam.
I tu następuje opowieść, której część znałam już od dawna. A od końca brzmi ona tak:
A jest już co prawda w domu, ale jutro wiozą ją do specjalnego szpitala bo coś jest nie tak z dnem oka. Ma poranione, podrapane i posiniaczone całe ręce, głowa cała w krwiakach, potworne zadrapanie na twarzy i stłuczony nos, który na szczęście okazał się nie być złamany. Cała twarz w siniakach. No i to oko.
W zeszłą sobotę ktoś z sąsiadów zadzwonił na policję bo słyszał awanturę dochodzącą z mieszkania A. Do mieszkania wpadło pięciu policjantów, trzech natychmiast obezwładniło i zakuło w kajdanki chłopaka A, z którym mieszkała, dwoje zajęło się dziewczyną. Jeszcze zanim zaczęli pytać, policjantka (zawsze w akcji jest kobieta) wyciągnęła aparat fotograficzny i na bieżąco zrobiła zdjęcia poszkodowanej, jako dowód w sprawie. Chłopak powędrował od razu do aresztu, a A została przewieziona do szpitala na obdukcję lekarską i obserwację. Oprócz tego co opisałam wcześniej, u dziewczyny stwierdzono wstrząśnienie mózgu.
Wczoraj odbyła się pierwsza rozprawa. Dziewczyna i jej rodzina siedzi jak na szpilkach oczekując wiadomości z sądu. Jak chłopak się przyzna do winy, zostanie to uznane za okoliczność łagodzącą i dostanie mniejszy wyrok. Do A wydzwania siostra chłopaka, oskarżając ją o zrujnowanie życia i namawiając na wycofanie pozwu. Matka A wzięła sprawy w swoje ręce i nie spuszcza córki z oczu. Jak się sprawa zakończy, nie wiadomo, bo "ona za nim tęskni"... Gówno tęskni, mówię - tęskni za jego wyobrażeniem, za mirażem, za tym kim mógłby być ale nie jest.
Moja córka już jest po. Ona wplątała się w taki związek jako młoda nastolatka. Długo trwało zanim dotarło do niej co się dzieje, o szkodach moralnych całej rodziny nie wspomnę. Po trzech latach czara się przelała, jedną kroplą, jak to w takich przypadkach bywa. Mam nadzieję że dla A ostatnie zdarzenie również było tą kroplą, córka jest pełna wiary i nadziei że tak, że to już koniec. Ja, znając życie, nie jestem tak do końca przekonana...
Rozmawiając wczoraj z córką, powiedziałam:
- Niech Ci się nie wydaje, że po tym co Ty sama przeszłaś, jesteś odporna na tego rodzaju związki. Oszołomów jest wszędzie pełno i pamiętaj, że zawsze jak Ci się tylko zapali lampka że coś jest nie tak, to znaczy że na pewno coś jest nie tak. Wtedy nie czekaj ale uciekaj gdzie pieprz rośnie.
- Wiem mamo. Dlatego nie mam chłopaka. Może przesadzam, może ja widzę te sygnały tam gdzie ich nie ma... Ale ja się po prostu  boję.
No i dobrze. Lepiej być samej niż z toksykiem, który powoli i systematycznie zatruwa wszystko co masz w sobie najlepszego, pozostawiając cię wrakiem i z dziurą w sercu. Ale głośno tego nie powiedziałam. Ona to wie. Osobiście mi to kiedyś powiedziała, kiedy ja sama już byłam na dnie i nie wiedziałam jak się podnieść.
Myślę że dzisiejsze dziewczyny są mniej naiwne niż my kiedyś byłyśmy. Szkoda tylko że przemoc jest wciąż tak szeroko obecna w naszym świecie, szkoda że to wciąż jest niestety "men's world..."
A córka wciąż zadaje sobie pytanie - Dlaczego on nie bił jej po plecach, po nogach, dlaczego mierzył w głowę???????

***
Jeżeli ktoś jest zainteresowany tematyką toksycznych związków, to polecam blog Uciekamy do przodu. Ale najbardziej wartościową dla mnie lekturą na temat był blog Moje dwie głowy i książka pod tym samym tytułem. I jak zwykle przestrzegam żeby nie popadać w paranoję po przeczytaniu. Nie każdy nienormalny związek jest toksyczny :-)



poniedziałek, 7 lipca 2014

Tiguś barankuje

Tiguś coś nam ostatnio skanapiał. Zamiast na moim łóżku to śpi na sofie w salonie, przychodzi do człowieka normalnie jakby prosił żeby go wziąć na ręce i nawet na tych ręcach wytrzymuje ze trzydzieści sekund, łasi się i każe głaskać, a nawet uwaga uwaga! - zamiast zwykłego chrząkania i charczenia, po którym już nawet do doktora go woziliśmy czy aby z płucyma to on wszystko ma w porządku - wydaje już z siebie dźwięki przypominające co nieco mruczenie. Do Migusiowego traktorka to jeszcze wiele wiele mu brakuje, ale idzie w dobrym kierunku... Jak mu, że tak przypomnę szanownym czytelnikom, wejście człowiekowi na kolana zabrało cztery i pół roku, to możemy mieć nadzieję że już za jakieś pięć lat Tiguś będzie mruczauuuu jak Prawdziwy Kot!
Jako że barankowanie czasami mu nawet i wychodziło jak chciał żreć nad ranem, zdumienie coraz większe mnie ogarnia że kocisko barankować przychodzi ot tak, bez potrzeby wrodzonej, czyli nażarte i napite, wydaje się jakby manier zaczynał normalnie nabierać. Wita się z człowiekiem po prostu, z własnej i nieprzymuszonej woli... W związku z tą doniosłą okazją teraz będzie pokaz najnowszych umiejętności Tigusiowych, czyli... Tiguś barankuje.
Za jakość zdjęć przepraszam, ale jak tu zrobić dobre zdjęcie jak się jedną ręką trzyma aparat a drugą kota? Który domaga się nawet i dwóch rąk, po każdej stronie pyszczora...

Zapraszam... Bez opisu...





















Pozdrawiam!


niedziela, 6 lipca 2014

Zadumana

Byliśmy se nad morzem, mój synek i ja. Trochę połaziliśmy po skałkach, popatrzyliśmy na wodę, porzucaliśmy kamieniami do wody, to znaczy celowaliśmy w taką małą skałę, do teraz mnie ramię boli.
Synuś dumny że ma fajną mamę, bo nie każda matka bawi się z dziećmi w rzucanie kamieniami, he he...

Komu się chce spać? Tylko proszę nie regulować odbiorników. Tak ma być.



Zadumana nad ilością wody na tym świecie...