No i mnie dopadło. Napisała mi życzliwa osoba w komentarzu pod wierszami że ktoś skopiował mój wiersz i zamieścił go na swojej stronie twierdząc że jest jego autorką. Nosz kurde felek. Ja ten wiersz napisałam dwadzieścia parę lat temu, wciąż mam oryginał wpisany w zeszyciku w myszki miki, mogę zrobić zdjęcie i pokazać. Zainstalowałam tynt jak to wyczytałam u GosiAnki Wrocławianki, ale z tynta wynika tylko że skopiowano teksty z mojego bloga 9 razy, średnio 14 słów na kopię. Wiem też jaki wiersz skopiowano, ale gdzie go umieszczono za cholerę nie mogę się dowiedzieć. Pomocy, wie ktoś jak to zrobić?????
Niech se i ktoś te moje wiersze kopiuje jak mu się podobają, czemu nie, ale do jasnej anielki to moja własna praca!! Więc niech przynajmniej poda źródło a podpisywanie się pod cudzym dziełem to jest zwykła bezczelność. Pomocy ludzie!
P.S. Dzięki Anonimowemu czytelnikowi namierzyłam portal na którym "autorka" chwali się moim wierszem. Zamieściłam odpowiedni komentarz. Ale jaja.
środa, 23 kwietnia 2014
wtorek, 22 kwietnia 2014
I po świętach
Przyznam szczerze że jakoś tak bezkolizyjnie, bardzo płynnie przeleciał ten świąteczny czas. W dodatku z piękną słoneczną pogodą. A jak słońce to idziemy do ogrodu, a jak my w ogrodzie to i koty też. No i dzisiaj będzie ekskluzywna fotorelacja z kotami w tle.
Jak słoneczko to i Tiguś na trawce się opala. Uwielbia.
Ale licho nie śpi. Pojawia się nie wiadomo skąd i przeszkadza.
Opalać się nie daje...
Uprawia typową politykę partyzancko-zaczepną
Ale nietrudno intruza pogonić. A może o to mu właśnie chodziło.
I wcale go już nie widać...
Można spać dalej...
Nie mija chwila, kiedy licho widziane jest na dachu garażu.
Mała wycieczka w tę i z powrotem, po to chyba żeby za nią biegać z aparatem
Hmm.... co by tu jeszcze zbroić, myśli licho.
A my śpimy dalej.
Ale desant już wisi w powietrzu... a raczej czai się w trawie..
Ech, trzeba się w końcu rozprawić.
Walka na miny
Kto kogo pokona...
A niech cię.... chciałaś, masz.
Po walce odpoczywamy, w ulubionej porzeczce.
Trzeba obmyć wszystkie rany
...i można czaić się dalej. Stąd mnie już na pewno nie widać.
Miłego popołudnia!
czwartek, 17 kwietnia 2014
O poświęceniu wpis krótki
Nie o poświęceniu dla kraju będzie tu mowa, nie matki dla dziecka czy bohaterskiego strażaka w pożarze. Nie będzie też o poświęceniu jajek na Wielkanoc, choć pora ku temu wzniosła.
Jako że puchem marnym jestem i istotą wietrzną a w głowie mam tylko licho, postanowiłam się poświęcić po raz kolejny dla urody. Tak tak drogie Panie, czas nadszedł na renowację mojego makijażu permanentnego. I tak jak za pierwszym razem się bałam, tak tym razem sie nie bałam w ogóle. O ja naiwna!
Prawda jest taka, że te dwa lata dużo uczyniły w postępie technologicznym i teraz pani moja permanentna makijażystka dysponowała znacznie skuteczniejszym kremem znieczujającym, a i trening na innych ofiarach zupełnie dobrze jej zrobił. Bo z efektu końcowego, jak dwa lata temu byłam bardzo zadowolona, tak teraz zupełnie zachwycona. Ale zanim do niego doszło, nabawiłam się trzech kolejek przejazdu igłą na każdym upiększanym obszarze. Pierwszy przejazd był śmieszny i wręcz łaskotliwy, drugi jeszcze lepszy bo zupełnie bezbolesny, trzeci... no tu już się dało odczuwać zmęczenie materiału. Tym bardziej że oczy swe miałam cały czas otwarte, bo co zamknęłam to się same otwierały. Pani była zachwycona bo to ponoć bardzo ułatwia jej pracę. No widzicie jak się poświęcam dla czyjejś pracy :-) Niemniej jednak dziwne to uczucie kiedy widzisz jak do oka zbliża ci się znaczna igła...
Po oczyszczeniu obszaru z pigmentu okazało się że trzeba dokonać delikatnych poprawek. I wtedy zaszła zmiana w sposobie mojego widzenia a raczej odczuwania. Może dlatego że środek już przestawał działać, może dlatego że zrelaksowane ciało nie chciało w żaden sposób wrócić w stan euforycznego napięcia "już zaraz koniec", ale te ostatnie sekundy dały mi popaliś. Nic pani nie mówiłam bo by mnie znowu tym świństwem nasmarowała i kazała czekać aż zadziała, ale łzy leciały mi raz z jednego raz z drugiego oka i wcale nie akurat z tego które aktualnie było operowane. Ale dałam radę, ogłaszam wszem i wobec że jestem dzielna i zdolna do poświęceń dla zaspokojenia swojej własnej próżności. A fotek moich pięknych brew i ócz nie będzie bo wyglądam jak Jack Sparrow i wyjdę z domu dopiero za kilka dni. Ale czego się dla urody nie robi ;-)
A teraz pozdrawiam gorąco i czekam na oklaski...
P.S. No dobra - jedno oczko dla GosiAnki Wroclawianki ;-)
Jako że puchem marnym jestem i istotą wietrzną a w głowie mam tylko licho, postanowiłam się poświęcić po raz kolejny dla urody. Tak tak drogie Panie, czas nadszedł na renowację mojego makijażu permanentnego. I tak jak za pierwszym razem się bałam, tak tym razem sie nie bałam w ogóle. O ja naiwna!
Prawda jest taka, że te dwa lata dużo uczyniły w postępie technologicznym i teraz pani moja permanentna makijażystka dysponowała znacznie skuteczniejszym kremem znieczujającym, a i trening na innych ofiarach zupełnie dobrze jej zrobił. Bo z efektu końcowego, jak dwa lata temu byłam bardzo zadowolona, tak teraz zupełnie zachwycona. Ale zanim do niego doszło, nabawiłam się trzech kolejek przejazdu igłą na każdym upiększanym obszarze. Pierwszy przejazd był śmieszny i wręcz łaskotliwy, drugi jeszcze lepszy bo zupełnie bezbolesny, trzeci... no tu już się dało odczuwać zmęczenie materiału. Tym bardziej że oczy swe miałam cały czas otwarte, bo co zamknęłam to się same otwierały. Pani była zachwycona bo to ponoć bardzo ułatwia jej pracę. No widzicie jak się poświęcam dla czyjejś pracy :-) Niemniej jednak dziwne to uczucie kiedy widzisz jak do oka zbliża ci się znaczna igła...
Po oczyszczeniu obszaru z pigmentu okazało się że trzeba dokonać delikatnych poprawek. I wtedy zaszła zmiana w sposobie mojego widzenia a raczej odczuwania. Może dlatego że środek już przestawał działać, może dlatego że zrelaksowane ciało nie chciało w żaden sposób wrócić w stan euforycznego napięcia "już zaraz koniec", ale te ostatnie sekundy dały mi popaliś. Nic pani nie mówiłam bo by mnie znowu tym świństwem nasmarowała i kazała czekać aż zadziała, ale łzy leciały mi raz z jednego raz z drugiego oka i wcale nie akurat z tego które aktualnie było operowane. Ale dałam radę, ogłaszam wszem i wobec że jestem dzielna i zdolna do poświęceń dla zaspokojenia swojej własnej próżności. A fotek moich pięknych brew i ócz nie będzie bo wyglądam jak Jack Sparrow i wyjdę z domu dopiero za kilka dni. Ale czego się dla urody nie robi ;-)
A teraz pozdrawiam gorąco i czekam na oklaski...
P.S. No dobra - jedno oczko dla GosiAnki Wroclawianki ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)