Kto kiedykolwiek miał córkę, wie jak to z córkami bywa. Konflikt matki z córką to odwieczny temat do dyskusji. Ja zawsze powtarzam, że wolałabym mieć dwóch synów niż jedną córkę, ale być może nie mam racji.
Tak się zdarzyło że córkę mam bardzo konfliktową. Nauczyłam się z tym żyć, ale nie oznacza to że jest mi z tym łatwo. Uważam że dwudziestoletnia kobieta może już i ma pełen obowiązek dbania o swoje własne interesy. Rodzice owszem, mogą wspierać i pomagać, ale nie oni są już niestety odpowiedzialni za swe dorosłe dziecko i jego czyny bądź ich zaniedbanie. Usłyszałam kiedyś w radiu takie kontrowersyjne, ale bardzo mądre zdanie, że dzieciom (takim jak moja córka) należy pomagać, ale tylko tak aby nie pomarły z głodu. Żeby doceniły poświęcenie jakiego dokonują rodzice, żeby stanęły na swoje własne, dorosłe, odpowiedzialne nogi. One muszą zrozumieć że rodzice mają swoje własne życie, swoje własne potrzeby, swoje własne problemy. Muszą zaakceptować że nadchodzi pora dać coś od siebie.
I otóż wczoraj, córka moja, wyrządziła mi potworną awanturę o nic. Poczuła się urażona że jej brat kupił sobie w mojej obecności (za własne zarobione pieniądze) coś czego nie pozwoliłam jej włożyć do koszyka w supermarkecie, kiedy płaciłam ja. Strasznie mnie zabolało takie potraktowanie sprawy i postanowiłam że rozmawiac z nią już nie będę, każąc jej zejść mi z oczu i nie zbliżać się do mnie na odległość pięciu metrów. Owszem, opamiętała się dość szybko i przepraszała mnie ze trzy razy, ale moja urażona tym razem duma postanowiła przeprosin nie przyjmować tak łatwo. Przy okazji dając nauczkę.
Nie jestem jednak osobą która potrafi się "nie odzywać", więc po jakimś czasie dałam się przeprosić. I w tym momencie córka zaskoczyła mnie totalnie. Powiedziała:
"Mamo, ty nie jesteś nienormalna, ja już wiem co ci jest. Ty masz po prostu syndrom ptaka, który chce wykopać pisklęta z gniazda bo już na to przyszedł czas."
No tak, coś w tym chyba jest ;-)
czwartek, 22 sierpnia 2013
środa, 21 sierpnia 2013
Co nas w nich urzeka...
Czasem linia męskiego karku może zmienić całe twoje życie. Sposób, w jaki sięga on do kieszeni po drobne, powoduje skurcz serca i chłód dłoni. To, jak dotyka twego łokcia lub nie zapiętego guzika mankietu koszuli, budzi w tobie demony, których istnienia nikt nie był świadom.
To nie moje słowa, one pochodzą z książki "Pan Fiddlehead" Jonathana Carrolla. I nie zamierzam tu opisywać książki, bo jej nie przeczytałam. Co mnie zastanowiło to właśnie ten cytat, znaleziony w internecie.
Cóż, my kobiety nie zawsze zdajemy sobie sprawę co tak naprawdę nas w nim urzekło. Bo o ile w drugą stronę sprawa jest, wydaje się, mniej skomplikowana - ot para zgrabnych nóg czy kołyszące się piersi urzekną każdego mężczyznę (!), o tyle z kobietami jest to troszeczkę bardziej zagmatwane. Wiadomo, mężczyzna jest tylko trochę od diabła ładniejszy, pomimo umięśnionej sylwetki, kruczoczarnych włosów czy oczu niebieskich nie ma w nim tej gibkości, miękkości, tych proporcji którymi mogą poszczycić się kobiety. Zresztą, piękno fizyczne to tylko część osoby, najważniejsze jest przecież niewidoczne dla oka. Więc co nas tak naprawdę urzeka?
Oczywiście, nie ma tu jednej prawidłowej odpowiedzi bo każda z nas jest inna i każda ma swoje kanony męskiej urody. Ale jak to jest że przez całe życie marząc o długowłosym szczupłym blondynie znajdujemy się u boku łysiejącego rudzielca z brzuszkiem? No tak, dla kobiet walory fizyczne to nie wszystko, więc może osobowość? I znowu przykład - kobieta żądna przygód i skończony domator. On lubi chodzić po górach, ona uwielbia herbatki ze znajomymi. Ona zakupoholiczka, on ciągle w budce z piwem. Egzaltowana romantyczka i surowy naukowiec. A jednak jest coś co powoduje że na dźwięk jego głosu jej serce szybciej bije, że na odgos jego kroków ona zrywa się w radosnym oczekiwaniu, a ciche klikanie klawiatury jego komputera powoduje ukojenie. Jego spojrzenie ugina kolana i mówi wszystko.
Czasami takie urzeczenie może trwać bardzo krótko, bo przecież wystarczy szklanka wody by zgasić płomień. Czasami jednak pomimo upływu lat, mimo wzlotów i upadków, kaprysów losu czy zrządzeniem innych ludzi, urok ten trwa stale i niezmiennie, podświadomie i bez naszej woli.
Ja to nazywam braterstwem duszy...
Tak, czasem linia męskiego karku może zmienić całe nasze życie...
To nie moje słowa, one pochodzą z książki "Pan Fiddlehead" Jonathana Carrolla. I nie zamierzam tu opisywać książki, bo jej nie przeczytałam. Co mnie zastanowiło to właśnie ten cytat, znaleziony w internecie.
Cóż, my kobiety nie zawsze zdajemy sobie sprawę co tak naprawdę nas w nim urzekło. Bo o ile w drugą stronę sprawa jest, wydaje się, mniej skomplikowana - ot para zgrabnych nóg czy kołyszące się piersi urzekną każdego mężczyznę (!), o tyle z kobietami jest to troszeczkę bardziej zagmatwane. Wiadomo, mężczyzna jest tylko trochę od diabła ładniejszy, pomimo umięśnionej sylwetki, kruczoczarnych włosów czy oczu niebieskich nie ma w nim tej gibkości, miękkości, tych proporcji którymi mogą poszczycić się kobiety. Zresztą, piękno fizyczne to tylko część osoby, najważniejsze jest przecież niewidoczne dla oka. Więc co nas tak naprawdę urzeka?
Oczywiście, nie ma tu jednej prawidłowej odpowiedzi bo każda z nas jest inna i każda ma swoje kanony męskiej urody. Ale jak to jest że przez całe życie marząc o długowłosym szczupłym blondynie znajdujemy się u boku łysiejącego rudzielca z brzuszkiem? No tak, dla kobiet walory fizyczne to nie wszystko, więc może osobowość? I znowu przykład - kobieta żądna przygód i skończony domator. On lubi chodzić po górach, ona uwielbia herbatki ze znajomymi. Ona zakupoholiczka, on ciągle w budce z piwem. Egzaltowana romantyczka i surowy naukowiec. A jednak jest coś co powoduje że na dźwięk jego głosu jej serce szybciej bije, że na odgos jego kroków ona zrywa się w radosnym oczekiwaniu, a ciche klikanie klawiatury jego komputera powoduje ukojenie. Jego spojrzenie ugina kolana i mówi wszystko.
Czasami takie urzeczenie może trwać bardzo krótko, bo przecież wystarczy szklanka wody by zgasić płomień. Czasami jednak pomimo upływu lat, mimo wzlotów i upadków, kaprysów losu czy zrządzeniem innych ludzi, urok ten trwa stale i niezmiennie, podświadomie i bez naszej woli.
Ja to nazywam braterstwem duszy...
Tak, czasem linia męskiego karku może zmienić całe nasze życie...
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Poniedziałkowe wspomnienia
No to wam dałam do myślenia wczoraj tym wierszem! No i dobrze bo byście się wszyscy rozleniwili a tu umysł trzeba trenowac ;-)
Przede wszystkim, witam z powrotem na blogu moich wiernych czytelników, moje blogowe koleżanki i wszystkich innych których nie wymieniłam. Trzy tygodnie z hakiem to szmat czasu, a jak wiadomo bloga trzeba pielęgnować żeby nie umarł. Jednak postanowienie było postanowieniem, a ja dałam sobie słowo internetu nie sięgać, przez cały mój pobyt w Pl, chyba że w imię bliższej konieczności. Przyznam szczerze że jestem z siebie dumna, bo oprócz tych paru zaledwie razy z zakresu życia i śmierci (!) na internet nie weszłam, emaila nie sprawdziłam, szczególnie służbowego. Dużo teraz za to mam do nadrobienia, bo moje koleżanki i koledzy z paska po lewej jak zwykle wakacji od pisania nie mieli. Ale powoli, powoli, damy radę nadrobić i to.
Jak wspominam Polskę w tym roku? Przede wszystkim upalnie. I aktywnie. Bo po raz pierwszy w życiu nie zrobiłam sobie wakacji od biegania, i dobrze bo znowu zaczynałabym od zakwasów a tego chciałam uniknąć. Odwiedziłam rodzinę i to było naprawdę bardzo męczące. Nie żebym się czepiała, przebywanie z moimi siostrami w jednym pomieszczeniu dłużej niż pół godziny to dla mnie szczyt bohaterstwa. Tak więc bohatersko ten czas spędzałam. A i jeszcze na kilka wycieczek czas się znalazł.
Między innymi Kraków. Poczciwy stary Kraków, ten ukochany Kraków do którego mogłabym wracać w nieskończoność dla samego bycia w nim. Wiele rzeczy się zmieniło od mojego ostatniego pobytu jakies hm... 9 lat temu. Nowy Dworzec Autobusowy, nowe Centra Handlowe. I nowy Kazik przy Wawelu:
Był też czas na Ogród Botaniczny. Rośnie w nim takie oto stare drzewo. Wszystkie dzieciaki chciały się do niego ładować.
A ta dziwna roślina jest w stanie unieść 30-kilogramowe dziecko. Podejrzewam że w naturalnych warunkach amazońskich jest jeszcze bardziej wytrzymała.
Mnie fascynują takie rośliny:
Znalazł się czas na krótką wycieczkę do Zakopanego. Byłam tam pierwszy raz w życiu. Miasteczko jako takie podobało mi się bardzo, ale to nie o miasteczko przecież w mojej wycieczce chodziło ;-)
Chodziło o to:
Nigdy nie byłam w Tatrach Wysokich, widziałam je na żywo tylko ze Słowackiej strony, gdzie byłam kiedyś na wakacjach w nieco niższych górach. No to miałam po raz pierwszy w życiu okazję przejść się tymi zadeptanymi ścieżkami, wchłaniając widoki jak gąbka wodę, napawając się tym nieskończonym pięknem, tym spokojem (pomimo stada turystów), tym cudem który wyrzeźbiła dla nas natura. To był krótki spacer, nie jakieś tam szczyty bo na to nie byłam przygotowana, ale to co zobaczyłam, czego mogłam być świadkiem, co zapamiętały moje oczy i moje serce, te emocje które temu towarzyszyły, pozostaną ze mną na zawsze. A TAM jeszcze kiedyś wrócę...
Przede wszystkim, witam z powrotem na blogu moich wiernych czytelników, moje blogowe koleżanki i wszystkich innych których nie wymieniłam. Trzy tygodnie z hakiem to szmat czasu, a jak wiadomo bloga trzeba pielęgnować żeby nie umarł. Jednak postanowienie było postanowieniem, a ja dałam sobie słowo internetu nie sięgać, przez cały mój pobyt w Pl, chyba że w imię bliższej konieczności. Przyznam szczerze że jestem z siebie dumna, bo oprócz tych paru zaledwie razy z zakresu życia i śmierci (!) na internet nie weszłam, emaila nie sprawdziłam, szczególnie służbowego. Dużo teraz za to mam do nadrobienia, bo moje koleżanki i koledzy z paska po lewej jak zwykle wakacji od pisania nie mieli. Ale powoli, powoli, damy radę nadrobić i to.
Jak wspominam Polskę w tym roku? Przede wszystkim upalnie. I aktywnie. Bo po raz pierwszy w życiu nie zrobiłam sobie wakacji od biegania, i dobrze bo znowu zaczynałabym od zakwasów a tego chciałam uniknąć. Odwiedziłam rodzinę i to było naprawdę bardzo męczące. Nie żebym się czepiała, przebywanie z moimi siostrami w jednym pomieszczeniu dłużej niż pół godziny to dla mnie szczyt bohaterstwa. Tak więc bohatersko ten czas spędzałam. A i jeszcze na kilka wycieczek czas się znalazł.
Między innymi Kraków. Poczciwy stary Kraków, ten ukochany Kraków do którego mogłabym wracać w nieskończoność dla samego bycia w nim. Wiele rzeczy się zmieniło od mojego ostatniego pobytu jakies hm... 9 lat temu. Nowy Dworzec Autobusowy, nowe Centra Handlowe. I nowy Kazik przy Wawelu:
Akurat był to czas Festiwalu Pierogów. Było już późno, pora kolacji, więc wszyscy obżerali się tymi pierogami ile wlazło.
Pierogi były różnej maści i koloru, różnego pochodzenia i smaku. Były i ruskie, i z jagodami, i z kapustą...
A mój talerzy wyglądał jak poniżej, pierożek z kaszą, pierożek z kapustą i boczkiem i ten zielony - ze szpinakiem. Mniam.
A ta dziwna roślina jest w stanie unieść 30-kilogramowe dziecko. Podejrzewam że w naturalnych warunkach amazońskich jest jeszcze bardziej wytrzymała.
Mnie fascynują takie rośliny:
Znalazł się czas na krótką wycieczkę do Zakopanego. Byłam tam pierwszy raz w życiu. Miasteczko jako takie podobało mi się bardzo, ale to nie o miasteczko przecież w mojej wycieczce chodziło ;-)
Chodziło o to:
Nigdy nie byłam w Tatrach Wysokich, widziałam je na żywo tylko ze Słowackiej strony, gdzie byłam kiedyś na wakacjach w nieco niższych górach. No to miałam po raz pierwszy w życiu okazję przejść się tymi zadeptanymi ścieżkami, wchłaniając widoki jak gąbka wodę, napawając się tym nieskończonym pięknem, tym spokojem (pomimo stada turystów), tym cudem który wyrzeźbiła dla nas natura. To był krótki spacer, nie jakieś tam szczyty bo na to nie byłam przygotowana, ale to co zobaczyłam, czego mogłam być świadkiem, co zapamiętały moje oczy i moje serce, te emocje które temu towarzyszyły, pozostaną ze mną na zawsze. A TAM jeszcze kiedyś wrócę...
Subskrybuj:
Posty (Atom)