Weekend stał pod znakiem totalnego lenistwa. Syn był w Niemczech na swoich Mistrzostwach Europy, córka gdzieś wybyła na dwa dni, więc chwile błogie bez dzieci wykorzystaliśmy oboje z mężem na nic-nierobieniu. Zaplanowałam sobie dokończenie prac porządkowych w ogródku, ale był wiatr więc mi się nie chciało. Zrobiłam tylko pranie w sobotę i to wszystko. No i zrobiłam jakiś szybki obiad na dwie osoby.
W niedzielę nie lepiej. Ale że synuś wracał do domu, trzeba się postawić z jedzeniem chociaż. Zrobiłam więc pyszny gulasz z sarniny, podawany w duszonymi ziemniakami, szpinakiem zasmażanym (którego syn nie cierpi ale my tak) i sałatką z gotowanych buraczków. Dla mie pycha. No i jak na święto przystało, jakim jest powrót dzieci, upiekłam też ciasto.
Szczerze mówiąc to z powodu tego błogiego lenistwa postanowiłam pójść na łatwiznę i wypróbować coś czego jeszcze nigdy nie robiłam - francuskie ciasto, chyba tak się nazywa puff pastry. Kupiłam gotowe, maślane, już zrolowane. I dobrze bo nigdy bym tego tak ładnie nie wyrolowała. I upiekłam... hm... no właśnie co? Szarlotka to to nie jest, bardziej już pasuje nazwa apple pie, czyli ciasto jabłkowe. Z wkładem własnego pomysłu.
Ułożyłam ciasto na blacie tortownicy, trzeba było wykroić okrąg radełkiem bo ciasto jest prostokątne. Dość wysoko podniosłam brzegi, żeby jabłka mi się nie rozlazły. Nałożyłam wystudzony farsz jabłkowy. Potem z pozostałości ciasta zmontowałam paski, poukładałam je w kratkę na jabłkach, posmarowałam jajkiem, posypałam cynamonem. Do piecyka na pół godziny.
Tak wyglądało przed pieczeniem:
A tak po:
Fajnie prezentowało się na szklanym blacie tortownicy:
Oczywiście najlepiej smakowało z dodatkiem bitej śmietany:
Córka zjadłą ciasto i bitą śmietanę, wygrzebała kawałki jabłek i wyrzuciła. Bo nie lubi przetworzonych jabłek.
Syn zjadł wszystko ze zdumieniem, bo nigdy wcześniej nie ruszył żadnych jabłeczników ani szarlotek, i powiedział że to jedno z jalepszych ciast jakie w życiu jadł. Trochę to chyba zasługa jabłkowego farszu który był rzeczywiście bardzo smaczny, ale maślane ciasto francuskie które kupiłam, to po prostu niebo w gębie, rozpływające się w ustach. I jeszcze ta bita śmietana, do której dodałam też coś od siebie na smak.
Cóż, ciasto zniknęło w mgnieniu oka, a ja już wiem że mogę próbować to kupowane ciasto do innych wypieków. Może następnym, razem kremówki?
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
piątek, 19 kwietnia 2013
czwartek, 18 kwietnia 2013
No co?
Już minął tydzień od mojej decyzji samotnego wyjazdu na wywczasy, a ja wciąż go nie zamówiłam. Codziennie śledzę stronę z wybranym hotelem, codziennie sprawdzam ceny, czy nie spadają. Spadają. Jeszcze bardziej niż tydzień temu, ale boję się że lada chwila staną albo wzrosną, bo lot jest z Ryanairem a cena wczasów jest w dużej mierze uzależniona od ceny biletu lotniczego, a Ryanair zmienia ceny co chwila.
Wybrałam najtańszy hotel oferujący HB przy plaży. Musi być przy plaży bo ja chcę leżeć na piasku. A w tak zwanym międzyczasie gdzieś się przejść, gdzieś pojechać. Hotel mam tylko do spania i mycia. I do jedzenia, a ja mimo że jestem "koszerna" jak mnie w domu nazywają, zawsze znajdę coś dla siebie w stosie pożywienia które serwują hotelowe restauracje. A jak już będzie tak strasznie jak niektórzy malkontenci w opiniach piszą, pójdę do jakiejś knajpki albo po prostu do sklepu i kupie sobie zupkę chińską.
Najgorsze to jest to że ja się zaczęłam WAHAĆ. Już przesunęłam termin z końca kwietnia na maj, z tym akurat to dobrze bo będzie cieplej, ale teraz zaczynam mieć wyrzuty mej duszy. Ach, nie bez powodu mój blog nazywa się "Zmagania duszy z ciałem". Zawsze tak jest - moje ciało to rozum, a dusza to serce, jak serce chce jednego to zaraz rozum się odzywa z opozycją, jak ciało mówi tak, to dusza że to źle.
Ech, baby i ich decyzje. No co????
Wybrałam najtańszy hotel oferujący HB przy plaży. Musi być przy plaży bo ja chcę leżeć na piasku. A w tak zwanym międzyczasie gdzieś się przejść, gdzieś pojechać. Hotel mam tylko do spania i mycia. I do jedzenia, a ja mimo że jestem "koszerna" jak mnie w domu nazywają, zawsze znajdę coś dla siebie w stosie pożywienia które serwują hotelowe restauracje. A jak już będzie tak strasznie jak niektórzy malkontenci w opiniach piszą, pójdę do jakiejś knajpki albo po prostu do sklepu i kupie sobie zupkę chińską.
Najgorsze to jest to że ja się zaczęłam WAHAĆ. Już przesunęłam termin z końca kwietnia na maj, z tym akurat to dobrze bo będzie cieplej, ale teraz zaczynam mieć wyrzuty mej duszy. Ach, nie bez powodu mój blog nazywa się "Zmagania duszy z ciałem". Zawsze tak jest - moje ciało to rozum, a dusza to serce, jak serce chce jednego to zaraz rozum się odzywa z opozycją, jak ciało mówi tak, to dusza że to źle.
Ech, baby i ich decyzje. No co????
Subskrybuj:
Posty (Atom)