Pamiętam, wiele lat temu w Polsce, w Opolu, był straszliwy huragan. Taki, że to wiekowe drzewa powaliło, trąba powietrzna wywróciła autobus pełen pasażerów i porwała kilka samochodów z osiedlowego parkingu. Działo się to w środku lata, oczywiście w czasie burzy. Cóż, tereny na których mieszkałam były piękne, zalesione, a klimat w miarę łagodny, na polskie warunki oczywiście. Do burz przywykłam od dzieciństwa, miasto Nysa w którym się wychowałam, położone jest w dolinie nad jeziorem, a jezioro często ściąga burze. Niekiedy widać pioruny z każdej strony świata. Polubiłam burze, nie boję się ich. Uwielbiam obserwować błyskawice. Wkurza to wszystkich dookoła, bo okna trzeba zamykać, chować się, bo a nuż przywali...
Burze niosą wiatr, a wiatr bywa bardzo upierdliwy. Na szczęście ten burzowy wiatr ma to do siebie że jak szybko przyszedł tak szybko ustaje, przejdzie chmura, wygrzmi się, wypada, pójdzie dalej. Najgorsze są wiatry jesienne. Pamiętam jak dzieckiem będąc, nie mogłam spać po nocach, bo nakarmiona świeżo obejrzaną w kinie "Godzillą" słyszałam tylko przeraźliwe "łup... łup... - - - łup...łup..." - odgłos kroków Godzilli, z głową pod poduszka liczyłam sekundy kiedy jej paskudny łeb ukaże się w moim oknie na dziewiątym piętrze, sekundy mijały a ja bałam się wystawić oko spod, poduszki spojrzeć w okno i stawić czoła potworowi... Nikomu o tych strachach nie mówiłam, nie uspokoiłam się nawet gdy słyszałam jak ojciec mówił do matki że w końcu naprawili tę blachę na dachu i nie będzie już tak stukać podczas wiatru. Godzilla po czasie przybrała postać wilkołaka, który porusza się bezszelestnie wspomagany szumem wiatru, wiem wiem, jak wilkołak ma dostać się na dziewiąte piętro żeby zajrzeć w moje okno? Ale przecież wilkołaki są niezwykle sprawne więc co to dla takiego wspiąć się po parapetach czy po rynnie? Tak to wiatr sprowadzał strachy na moją wyobraźnię a ja się bałam bałam bałam...
Czasami wiatr był tak silny że trudno było się poruszać, wyrywało drzewa z korzeniami, zrywało dachy. Ale co ja opowiadam, każdy w Polsce to zna.
Kiedy przyjechałam do Szkocji, pierwsze co dało się zauważyć to... wiatr. Dni bez wiatru tu właściwie nie ma, czasami cichnie wieczorem, czasami są to tylko ledwie wyczuwalne powiewy. Cóż, w kraju na wyspie, gdzie morze od oceanu dzieli tylko półtorej godziny drogi samochodem (w najwęższej części) wiatr ma pole do popisu. Są też czywiście dni, z tych najbardziej nudnych i nużących, gdzie jedyne co unosi się w powietrzu to mgła a raczej lekka mżawka, powietrze stoi nieruchomo a jedyny jego ruch wywołują poruszające się samochody. A potem przychodzi WIATR. Ten prawdziwy, huraganowy, z porywami do 100 km/godzinę, zbiera się dość szybko, w ciągu dnia może się wzmóc do pełni swoich sił. Są okresy że wieje trzy dni bez przerwy, zdarza się że wyrwie drzewo czy połamie gałęzie, uszkodzi dach czy zerwie linie wysokiego napięcia, z mojego dachu też spadło kilka dachówek w 2010. W czasie tamtego pamiętnego huraganu zniosło wszystkie śmietniki które były wystawione do wywiezienia, na koniec ulicy, gdzie spiętrzyły się o wygięty płot. Trzeba było wyszukać swój w kupie takich samych i zataszczyć na swoje obejście, na szczęście były już puste. Nie muszę mówić jakiego niefarta mieli ci którzy zdecydowali się pozostawić swoje samochody zaparkowane na ulicy...
Każdy wiatr przynosi ze sobą jakieś śmieci, które potem trzeba zbierać spomiędzy krzaków. Jakieś reklamówki, puste butelki po napojach, kartony po soczkach, gazety, czasami ubrania które ktoś zapomniał zebrać ze sznura, czy nawet całe trampoliny które wyrwało z mocowania. Prawie zawsze zaś wiatr przynosi ze sobą zmianę pogody.
U nas zaczęło wiać w sobotę i od razu dało się wyczuć ocieplenie. Z pięciu stopni zrobiło się piętnaście, dzień był cudowny i słoneczny. Zabrałam się w końcu za wiosenne porządki w ogrodzie. Opróżniłam garaż z najważniejszych śmieci typu stary rower czy niewykorzystane stare puszki z farbami, które wywiozłam do Recycling Centre. Wyczyściłam pozostałości po zimie, uzupełniłam ziemię w rabatkach, zasadziłam dwanaście nowych prymulek i wreszcie porozdzielałam te z poprzedniego roku, powycinałam połamane żonkile, doprowadziłam do ładu hortensję, wycięłam nożycami trawę po obrzeżach (zapomniałam że mamy podcinarkę) ale trawę kazałam skosić synowi, który oczywiście śmiał się ze mnie że trawę nożycami wycinałam zamiast kazać jemu, boby użył podcinarki oczywiście. Wieczorem nie miałam już siły ani chodzić, ani się schylać. A wczoraj wiało już bardzo mocno, aż łeb chciało urwać, ale cieplutko i słonecznie, aż się chciało żyć. Koty cały dzień spędzają na podwórku, Migusia gania za fruwającymi listkami, co jakiś czas wieje do domu w te pędy z ogonem jak szczoteczka bo wiatr czymś stuknie a ona się przestraszy, nawet Tiggy stary wyga, porusza się głównie wzdłuż płotów żeby go nie zwiało. Już była jedenasta wieczorem kiedy zorientowałam się że małego kota nigdzie nie ma, przeszukaliśmy wszystkie zakamarki w domu, córka z latarką przeszukała podwórko, po czym spanikowana zaczęła lamentować że na pewno szła sobie Mała po płocie a tu taki wiatr i ją zwiało, i leży teraz biedna nieżywa... Mąż już się ubrał bo był w piżamie, żeby udać się na poszukiwania w dalszym terenie, kiedy coś mnie tknęło. Jedynym miejsce w które nie zajrzeliśmy był garaż, do kórego mąż zaglądał co prawda kilka ładnych godzin temu, ale czy to wiadomo? Nikt nie pamiętał kiedy widział kotka po raz ostatni. Otwieram garaż, wybiega małe czarne! Biedna Migusia przesiedziała w garażu zamknięta cztery godziny! Wystraszona pobiegła natychmiast do domu, gdzie została ładnie nakarmiona, jadła aż jej się uszy trzęsły, pomimo wieczornego posiłku który skonsumowała przed zniknięciem, ale wiadomo że na kocie stresy najlepsza pełna micha.
Tak tak... wiatr przynosi śmieci, ciepłe powietrze i strachy na lachy...
poniedziałek, 15 kwietnia 2013
czwartek, 11 kwietnia 2013
Decyzja
Jadę. Tak zadecydowałam. Nikt jeszcze o tym nie wie, nawet ja tak w stu procentach. Nie mam chwilowo paszportu bo go wysłałam w celach urzędowych więc nie mogę zamówić tych wczasów bo wyjazd byłby już za jakieś dwa tygodnie i potrzebują wszystkie dane już. Czekam więc na paszport ze zniecierpliwieniem bo powinien być tuż tuż. Jak tylko go dostanę, zamawiam od razu. Pociecha największa że cena od wczoraj spadła o 20 funtów więc za "zaoszczędzone" pieniądze będę mogła sobie kupić sukienkę z Marks and Spencer, którą wczoraj zauważyłam będąc w sklepie żeby kupić kapcie. Sukienka kosztuje troszkę więcej ale tak mi się spodobała że kupiłabym ją ze względu na wszystko, jeśli tylko zamówiłabym te wczasy, bo to sukienka typowo wakacyjna jest i w domu to sobie raczej nie pochodzę.
A wczoraj wstąpiłam do Bootsa po waciki bo mi się skończyły. I mój ulubiony płyn do demakijażu oczu Botanics. Szukałam też jakiegoś korektora bo mi się skończył a ostatnio mam jakieś problemy ze skórą. No i żeby lepiej się poczuć, kupiłam sobie to:
A że była promocja "Buy 2 get 1 free" czyli kup dwa a trzecie dostaniesz za darmo, dołożyłam jeszcze to:
I to:
A na koniec przypomniałam sobie że krem na dzień też mi się prawie skończył więc wrzuciłam do koszyka to:
A wczoraj wstąpiłam do Bootsa po waciki bo mi się skończyły. I mój ulubiony płyn do demakijażu oczu Botanics. Szukałam też jakiegoś korektora bo mi się skończył a ostatnio mam jakieś problemy ze skórą. No i żeby lepiej się poczuć, kupiłam sobie to:
A że była promocja "Buy 2 get 1 free" czyli kup dwa a trzecie dostaniesz za darmo, dołożyłam jeszcze to:
I to:
A na koniec przypomniałam sobie że krem na dzień też mi się prawie skończył więc wrzuciłam do koszyka to:
Zaszalałam, bo normalnie używam tylko krem na dzień i na noc, pod oczy, serum od czasu do czasu, byle jaki korektor żeby posmarować pryszcze i czerwony nos no i jakiś delikatny podkład żeby zamaskować korektor. W weekendy tylko krem, skóra odpoczywa. No ale dzisiaj to było i serum i krem i primer i korektor i ten CC Cream który nie wiem czym właściwie jest bo jest to zielone z maleńkimi ciemno-zielonymi kuleczkami, a jak się rozsmaruje na skórze to robi się beżowe i idealnie dostosowuje się do koloru twarzy. Normalnie w szoku byłam, bo zachowuje się to jak podkład, ale nie przykrywa skóry, nie tworzy warstwy której tak nie lubię, zlewa się ze skórą jakby i łączy z nią. Nawet piegów aż tak mi nie widać. Nie muszę wszystkim mówić, jak pięknie dziś wyglądam :-)
A jeżeli nawet nie wyglądam, to na pewno pięknie się czuję. Czas na urlop.
Zdjęcia ze strony producenta.
wtorek, 9 kwietnia 2013
Rozterki
Po raz pierwszy od lat nie ustaliliśmy jeszcze urlopu ani w ogóle żadnych wakacji. Duży wpływ ma na to nasz syn, który idzie na studia we wrześniu i właściwie nie wiadomo co robić, bo on do babci chce jechać na wakacje. Zwykle robiliśmy tak że koniec roku - urlop rodzinny - syn do babci - szkoła. W tym roku ani syn ani córka nie chcą z nami jechać na urlop, nie dziwię się, dorośli już są. Powiedzieli że na wakacje Europejskie i północno-Afrykańskie nie jeżdżą już z nami, ale zaklepują sobie miejsce poza te rejony. A że coś nam po głowie chodzi Kuba ostatnio, bardzo się napalili. Tylko że ja wyczytałam że na Karaiby to najlepiej jeździć naszą zimą, bo latem to tam sezon tajfunowy więc lepiej unikać. Najtaniej wynalazłam w listopadzie-grudniu, więc dzieci odpadają bo zajęcia na uczelni, haha! Ale - wciąż pozostaje kwestia wakacji. Ja po prostu muszę gdzieś wyjechać. Jestem cholernie zmęczona, praca w której dużo się dzieje ostatnio, dom w którym trzeba o wszystkim pamiętać, załatwiania, przypominania, egzaminy syna, prwao jazdy, studia, wyjazdy na mistrzostwa - to zabiera mi sporo energii, a jeszcze ta choroba ostatnio, z której nie mogę do końca wyleźć. Mąż napomnknął tylko - to jedź sama, nawet za tydzień, my sobie poradzimy. Zaczęłam już szukać, bo myśl ta wydała mi się sensowna. Co mi tam samej trzeba? Nie muszę mieć All Inclusive, Half Board wystarczy, nie zamierzam pić alkoholu a wodę to sobie z supermarketu sama przytaszczę. Znalazłam tanie wczasy na siedem dni na Krecie, w ośrodku na plaży. Nie wiem czy koniec kwietnia to dobra pora na plażowanie, ale co tam, aby słońce było. Ja naprawdę chcę tylko wypocząć, tak naprawdę, bez żadnych zobowiązań, bez męczących wycieczek, grzać się w cieple i kąpać w słońcu. Pasowałby mi ten wyjazd w pojedynkę. Ale...
Zawsze jest jakieś ale. Ja nie wiem czy lubię być gdzieś sama. Dla mnie najważniejsze zawsze było dzielenie się wrażeniami, wspólne przeżywanie radości i przygód, a potem razem ich wspominanie. A tak, nawet nie będzie mi miał kto zdjęcia zrobić, nie żebym chciała być fotografowana bo żadna ze mnie modelka, szczególnie z moją aktualną wagą, ale zawsze...
Nie boję się podróży w pojedynkę, niejeden raz wyjeżdżałam gdzieś sama, czy to do Polski do rodziców, czy na szkolenia, ale nigdy nie na wakacje. Zresztą, siedem dni to dla mnie tak naprawdę nie wakacje, urlop tylko, właśnie żeby wypocząć. Prawdziwe wakacje muszą trwać dwa tygodnie co najmniej, ale to musi poczekać. A ja już właśnie straciłam cztery dni urlopu, na którym zamiast wypoczywać, chorowałam. I dlatego mam już dość. Boję się jednak że będzie mi źle samej, kiedy nie będę miała do kogo otworzyć ust, z kim napić się drinka, chyba uzależniłam się od rodziny. Jechać - nie jechać - jechać - nie jechać...
No i co ja mam robić?
Zawsze jest jakieś ale. Ja nie wiem czy lubię być gdzieś sama. Dla mnie najważniejsze zawsze było dzielenie się wrażeniami, wspólne przeżywanie radości i przygód, a potem razem ich wspominanie. A tak, nawet nie będzie mi miał kto zdjęcia zrobić, nie żebym chciała być fotografowana bo żadna ze mnie modelka, szczególnie z moją aktualną wagą, ale zawsze...
Nie boję się podróży w pojedynkę, niejeden raz wyjeżdżałam gdzieś sama, czy to do Polski do rodziców, czy na szkolenia, ale nigdy nie na wakacje. Zresztą, siedem dni to dla mnie tak naprawdę nie wakacje, urlop tylko, właśnie żeby wypocząć. Prawdziwe wakacje muszą trwać dwa tygodnie co najmniej, ale to musi poczekać. A ja już właśnie straciłam cztery dni urlopu, na którym zamiast wypoczywać, chorowałam. I dlatego mam już dość. Boję się jednak że będzie mi źle samej, kiedy nie będę miała do kogo otworzyć ust, z kim napić się drinka, chyba uzależniłam się od rodziny. Jechać - nie jechać - jechać - nie jechać...
No i co ja mam robić?
Subskrybuj:
Posty (Atom)