wtorek, 11 września 2012

Szpiedzy tacy jak my

Przekomarzaliśmy się z synem wieczorem i wziął i zablokował mi iPada na 20 minut, co doprowadziło mnie do stanu: oko za oko. Wyczekałam aż poszedł do łazienki na godzinna kąpiel, jak zwykle, kiedy jest wieczór i wszyscy chcą isć spać, ten wbiega do łazienki pierwszy i zajmuje ją przez godzinę. Taki urok posiadania jednej łazienki. No więc wyczekałam, wlazłam do jego pokoju żeby mu zablokować iPhona, ale iPhona nie znalazłam, musiał go ze sobą zabrać do kąpieli, przebiegły lis. Za to znalazłam na samym wierzchu, na biurku, dużą kartkę z jeszcze większym napisem:
"Jak napisałem na kartce DZIEWCZYNA to chodziło mi o NOWĄ"
i na dole rysunek świnki.
Zobaczył! Kto nie wie o co chodzi, odsyłam go tu.
Musiał zobaczyć zdjęcie jego kartki w moim telefonie, jak - nie wiem bo się raczej z telefonem nie rozstaję, ale też prawdą jest że nie mam blokady i że każdy może sobie zobaczyć co chce. Jakoś musiał zobaczyć, bo inaczej tego nie wytłumaczę.
Niewiele myśląc, odwróciłam kartkę i napisałam:
"Oglądanie cudzych zdjęć może spowodować że się zobaczy coś czego nigdy w życiu nie chciałoby się zobaczyć"
Niewiele czasu minęło, żeby się pojawił w moim pokoju, pytając, co miałam na myśli pisząc te słowa. O nie nie mój drogi, ja ci wyjaśniać nie będę, chcesz się bawić w szpiega to się bawimy. I tak, od słowa do słowa, niczego sobie nie wyjaśniając, pozostawiliśmy wszystko w strefie domysłów. A co się tu domyślać? Sprawa prosta jak budowa cepa, zajrzał do mojego telefonu, zobaczył zdjęcie którego się nie spodziewał, napisał mi co o tym myśli, a ja odpisałam. Wielcy mi szpiedzy, jeden wart drugiego.
No chyba że... jakimś cudem znalazł ten blog, no to wtedy klops. A zresztą, niech czyta. Nie każdy ma matkę - szpiega - autora luźnych zapisków i w ogóle super-matkę-wszystko-w-jednym!

środa, 5 września 2012

A jednak wróg

W końcu się okazało kto on zacz, ten rudy kot. Wróg, wróg parszywy i przebiegły, nie na darmo mówią że rude to fałszywe, choć tak jest chyba z Irlandczykami bardziej niż z kotami, ale pogadać sobie mogę.
Mój kochany mały Tiguś przyszedł ostatnio z uszkiem pooranym, nie za bardzo, ale troszkę krwi było. Zastanawialiśmy się co to, czy drzewo czy gwóźdź czy koci pazur. Stanęło na tym ostatnim. Byliśmy nawet sprawdzić u weta czy wszystko w porządku! Nie myślcie sobie że ja jakaś stuknięta jestem że z zadrapaniem do weta biegam, bo na corocznym planowanym szczepieniu byliśmy i tak, a że kotka badał i oglądał, sprawdził też i uszko. Nawiasem mówiąc, ten mój malutki Tiguś to już nie taki malutki jest, przytył przez ostatni rok pół kilo i zamiast być pięknym i zgrabnym kotkiem to już się robi... z lekką nadwagą powiedzmy. Niby pół kilo to nic, ale jak się ważyło nieco ponad cztery to to jest jakieś ponad dziesięć procent. Dziesięc procent u człowieka to dużo, u kota tak samo. No to jest Tiguś teraz na obserwacji i jak w przyszłym roku będzie ważył tyle samo a nawet więcej to trzeba będzie mu ograniczyć żarełko, hehe! Ale my tacy głupi nie jesteśmy, już mu ograniczyliśmy suche żarcie, że nie tyle ile się wsypie do miski tylko tyle ile jest na opakowaniu, czyli i tak za dużo bo przecież żre dwie saszetki mokrego normalnie. No i ludzkim jedzeniem już nikt go nie karmi, przynajmniej nie oficjalnie.
No ale do celu. Przyszedł nasz kiciuś z tym uszkiem podrapanym. Uszko się zagoiło ładnie. Kilka razy razem z rudzielcem przebrzydłym, to znaczy cudnym tak naprawdę ale dla wzmocnienia tragedii niech będzie przebrzydły, wysiadywali albo na podjeżdzie albo pod bramką, niby ładnie, niby przyjaźnie, ale raz po raz synuś wybiegał z domu gonić rudego gdy ten zaczął zbyt sobie pozwalać z tarmoszeniem Tigusia. Biedny sierściuch albo schronienia szuka pod samochodem, albo ucieka jak porażony prądem prosto do domu, taranując wszystko po drodze, z ogonem jak szczotka do butelki. To na pewno on naszego pupilka tak potarabanił! Uszko mu skaleczył, ja mu dam!!! Pędzić tego rudzielca z podwórka, pędzić gdzie się da! Nie będzie nam bił naszego Tigusia!
Powiedziała co wiedziała. Pędzić z podwórka mogę, czemu nie, ale rudy i tam sam nawiewa jak nas widzi. Taki strachliwy.
A koty mają swoje kocie sprawy i nam ludziom nic do tego. 

czwartek, 30 sierpnia 2012

Szpiegostwo dla dobra rodziny

Przyznam się - jestem wścibską matką. No może nie taką wścibską żeby grzebać dzieciom w szufladach w poszukiwaniu niewiadomego, ale jak wiem że w tej szufladzie leży mój paracetamol który pożyczyło dziecię me trzy miesiące temu na przeziębienie i teraz mnie na przykład boli głowa i potrzebuję wziąć tabletkę żeby normalnie zasnąć, to kieruję się do tej szuflady i wyciągam co moje. Jak dziecięcia nie ma w domu oczywiście, bo inaczej toby dopiero było! Staram się nie wchodzić do pokoi dzieci tak bez przyczyny, ale jak mój jedyny dezodorant został pożyczony przez córkę dwa dni temu i leży pod jej łóżkiem, do czego sama mi się przyznała, to chyba jest przyczyna, czyż nie? Nie żeby to był tak NAPRAWDĘ mój jedyny dezodorant bo gram w badmintona, a po tym graniu się kąpię i w torbie mam specjalną kosmetyczkę z zestawem szamponów, płynów do mycia i innych niebędników, w tym i dezodoranty oczywiście, więc jak potrzebuję to sobie używam, ale tak dla zasady, co moje to moje i chcę to mieć u siebie. Albo jak wiatr hula po domu, przeciąg że uszy urywa, bo córka nie zamknęła okna w pokoju i w ogóle drzwi od pokoju też i sobie poszła w siną dal, to co, mam nie wejść i nie zamknąć? To wejdę i zamknę. A przy okazji, bo bystra i czujna jestem, rzucę szybko okiem i zawsze dostrzegę coś czego nie powinnam - a to brudna szklanka z zawartością że nie ośmielę się powąchać, a to porwany list z treścią nie dla moich oczu, a to niedopałki papierosów pod łóżkiem. Tak jakbym nie wiedziała że pali, bo przecież śmierdzi na przestrzał. No dorosła jest, to teoretycznie jej wolno, ale nie w moim domu, miała powiedziane że jak już chce się zatruwać to nie naszym kosztem i niech sobie wyłazi na zewnątrz. Wyłazi częściowo - to znaczy najczęściej lezie gdzieś w dal, a czasami wystawia łeb przez okno, albo i nie. Głupie to, ech głupie, myśli że nic nie czujemy. Ale ja taka sama byłam w jej wieku. A mój pokój to musiał śmierdzieć - nie powiem jak. Zdarzało się że siedem osób w nim paliło. Ale dla mamy mojej oficjalnie to ja nie paliłam, tylko moje koleżanki. Śmiech na sali, głupia byłam i myślałam że mama też jest głupia. No ale tacy są młodzi, ich prawo głupim być.
Był czas że składałam synowi ubrania i zanosiłam je wprost do szafy, zdarzyło się dnia pewnego że mąż zobaczył że grzebię w szafie syna i stoczył ze mną krótką ale błyskotliwą rozmowę. No bo skąd miałam wiedzieć że w szafie nastolatka się nie grzebie, tak samo jak nie zagląda się pod łóżko i nie otwiera szuflad? Nie byłam nigdy nastolatkiem, co nie? Zrozumiałam więc że lepiej nie robić tego wszystkiego powyżej jeśli się nie chce być kompletnie zaskoczoną i zobaczyć coś czego nigdy by się nie chciało widzieć.
Ale za inteligentną też się uważam więc doskonale wiem czego mogę się spodziewać w rzeczach syna, a jeżeli niedaleko pada jabłko od jabłoni to nic nie jest w stanie mnie zdziwić, z czego mój mąż najpewniej sprawy sobie nie zdaje. Będę więc wścibska odrobinę, na tyle żeby nikomu krzywdy nie zrobić i przede wszystkim - żeby nie dowiedział się o tym sam zainteresowany. Albo w ogóle nikt. Nazwijmy to szpiegostwem dla dobra rodziny.
No i tak zupełnie niechcący, nie żeby rozmyślnie i z premedytacją, ale przypadkiem weszłam ostatnio do pokoju syna, a że bystra jestem jak mówiłam to od razu zauważyłam na jego biurku kartkę w wypisaną listą rzeczy do zrobienia. Pamięć mam fotograficzną, to znaczy robię zdjęcia swoim ajfonem który zawsze mam pod ręką hehe, ale nie będę tu przytaczać całej listy, bo jak przypadkiem ktoś się dowie to los mój marny!
Ale co najlepsze na tej liście, to to że oprócz rzeczy związanych z edukacją są: wygląd, samochód, spanie (??), gotowanie i dziewczyna (!!)
Jakby nie był ładny i nie spał ile wlezie. Dojrzewa mój chłopak, oj dojrzewa!