środa, 23 maja 2012

La la la, wiosna wiosna la la la

Nareszcie ciepło się zrobiło, a jak jest ciepło, to wiadomo - serce rośnie! Po raz pierwszy w tym roku wyszłam z domu do pracy bez okrycia wierzchniego, czym naraziłam się Stefce niemiłosiernie, bo kto to widział, w maju bez kurtki, przecież może padać, jest 40 procent szansy na deszcz! Mój przepowiadacz pogody mówi że deszczu nie będzie, to nie będzie, i już!
Wczoraj było tak pięknie, że postanowiłam zmienić swoje życie i zacząć biegać. Biegałam jak byłam młoda, nawet startowałam w zawodach, lubiłam biegać i dobrze się z tym czułam. To czemu mam nie wrócić do tego po 20 z hakiem latach? Amatorem nie jestem, nie zabieram się do czegoś ot tak, z biegu, najpierw muszę sprawdzić co i jak. O tym bieganiu też długo sprawdzałam. Jak zacząć, plany treningowe, wyposażenie, i tak dalej. Butów do biegania na razie nie mam, ale mam stare do badmintona, bardzo wygodne, na pierwsze razy wystarczą, zanim kupię coś porządnego. Ubranie do biegania, koszulki - mam, no może nie przeznaczone do biegania, ale zawsze się coś na grzbiet znajdzie.
WIĘC WCZORAJ PO PRACY - WIELKI DEBIUT!
Zawiozłam syna na trening, a tam teren fajny do biegania, trochę asfaltu, trochę parku. Zaczęłam tempem dość wolnym, myślałam, ale po 300 metrach ciśnienie mi skoczyło, oddech się skończył, więc zwolniłam i przeszłam do marszu. Przeszłam tak kolejne 300 metrów i myślę - no dawaj, nie po to się w końcu odważyłaś żeby spacerować. No i zaczęłam znowu biec. Tym razem, choć tempo było takie samo, poszło gładko, mniej więcej w połowie tętno się uspokoiło, oddech się ustabilizował, było cicho, błogo i pachniało wiosną.
Gdy dobiegłam do samochodu, nie mogłam uwierzyć że trwało to tylko pół godziny. Tylko czy może aż, bo założenie było nie więcej niż dwadzieścia minut pierwszego dnia. Ale nie miałam zegarka, więc mimo solidnej porcji rozciągania po, czuję dziś że jednak chyba trochę przegięłam. Trudno, co głupiemu po rozumie.
Po bieganiu, zrobiłam jeszcze bułki, ugotowałam obiad na następny dzień, nastawiłam chleb do rośnięcia, posadziłam kwiatki do koszyków i na grządki, uprzątnęłam ogródek, podlałam. I to wszystko w dwie godziny! Energia opuściła mnie dopiero koło północy.
A dzisiaj, jest jeszcze cieplej, i jeszcze piękniej, i zaraz po pracy idę biegać. A potem zjem sobie obiado-kolację w zmniejszonej dawce, bo mi się nie będzie chciało jeść po wysiłku, i wkrótce będę piękna i szczup...lejsza, bo przecież gruba nie jestem. Do wakacji będę w sam raz!

poniedziałek, 21 maja 2012

Sprostowanie

To co zdarzyło się w piątek rano, to tylko część prawdy. Reszty dowiedziałam się jak wróciłam po pracy do domu.
Ten drań, mój kot, przyniósł jednak ptaka żywego, czyli nic nowego. Co więcej, popilnował go trochę, ale głodny był i musiał, po prostu musiał iść do michy, wiecie jak to z kotami. W czasie gdy kot szybko pałaszował śniadanko, mąż przyjrzał się ptakowi dokładniej, a ten... pomrugał oczami, ale wciąż leżał jak nieżywy. No cóż, jednak nieżywe nie mruga. Długo się nie namyślając, a działając szybko i sprawnie, mąż złapał ptaka do jednej ręki, otworzył drzwi do ogrodu drugą i rzucił ptakiem w powietrze. Ptaszyna rozpostarła skrzydełka i pooooleciaaaała na pobliskie drzewo, czyli krzak. Okazał się że nic mu nie było, na tych zdjęciach mokry był trochę bo padał deszcz, przestraszony na pewno bardzo, ale poza tym cały i zdrowy.
Siedzi na tym drzewie z przerwami do dzisiaj.
Zawsze mówiłam, że kosy na naszym podwórku są twarde!

piątek, 18 maja 2012

Dzisiaj rano

Właśnie przed chwilą dostałam email od męża zatytułowany "Dziś rano". Publikuję go poniżej w całości.
Dodam tylko że dziś rano smacznie jeszcze spałam, kiedy mąż wychodził do pracy. 



UWAGA, DRASTYCZNE SCENY.

JEŻELI JESTEŚ WRAŻLIWY (A), OPUŚĆ STRONĘ CZYM PRĘDZEJ.