To nie była szczęśliwa miłość. Teraz Ania to wie, ale wtedy wydawało jej się że spotkało ją coś najlepszego, najpiękniejszego w życiu. Nic więcej się nie liczyło, tylko ta miłość, nikt na całym świecie nie istniał. Tylko ON.
Był ucieleśnieniem jej marzeń. Wysoki, przystojny, dbał o siebie, gdy ją przytulał czuła się bezpiecznie i ciepło. Dla niego czekała aż skończy 18 lat, bo przecież seks z nieletnią jest zakazany i można za to iść do więzienia. A Ania tego nie chciała. A on to rozumiał. Rozumiał tym bardziej że miał już wyrok w zawieszeniu, za rozbój na dyskotece. Coż, silne ciało, głowa gorąca, tak jakoś się zdarzyło. Ale to nie było ważne, bo przecież ją kochał i już więcej tego nigdy nie zrobi. Tak mówił.
Dla niego zerwała znajomości z koleżankami, przez niego przerwała szkołę, do niego wyprowadziła się od rodziców. Właściwie to uciekła z domu, bo wyszła i już nie wróciła. Szukali ją z policją i znaleźli, ale była już pełnoletnia więc co jej mogli zrobić? Przychodziła do domu co jakiś czas, kiedy było już z nią bardzo źle, kiedy kłócili się i on wyrzucał ją z domu, albo kiedy ona nie wytrzymywała i sama wychodziła. A w domu... robiła rodzicom piekło. Bo nie byli NIM. On dzwonił, najczęściej jednak to ona nie wytrzymywała rozmawiali godzinami, czasami ona rzucała słuchawką (dosłownie, o ścianę), ale następnego dnia jechała do niego, jak w transie.
W Boże Narodzenie przyprowadziła go do domu. Bo było wtedy dobrze. Miał nocować w jej pokoju, ale przecież i tak by nie spali. Nie chciała budzić rodziców, ale chcąc nie chcąc i tak usłyszeli jak on wychodzi, a właściwie wybiega z domu, w środku nocy. A Ania przyszła do rodziców, do łóżka, jak mała dziewczynka. Mama przytuliła ją tylko, nic nie mówiąc. Rano okazało się że trzeba jechać do szpitala, bo Ania ma głęboką ranę ciętą na udzie. Mówiła że pocięła się sama, przez niego, a on to zobaczył i uciekł. Były święta.
Rodzice spedzili z nią cały dzień w szpitalu, rana na udzie opatrzona i zaszyta, ale to nie przez tę ranę tyle tam siedzieli. Rozmawiali z psychologami. W obecności Ani i osobno. Okazało się że oprócz rany na nodze córka ma znacznie bardziej pokaleczoną duszę. Ale nie chcieli jej zostawiac w szpitalu, na oddziale psychiatrycznym. Mieli zamiar o nią walczyć.
Ania została skierowana do poradni psychologiczno-psychiatrycznej. Umówiła się, nie poszła. Bo znowu było dobrze. Bo on znowu się uśmiechał, mówił że ją kocha. Pewnej nocy zadzwoniła do ojca żeby natychmiast po nią przyjechał. Przyjechał, w środku nocy, zabrał ją ze schodów przed JEGO domem. Umówiła się do psychologa ponownie. Nie poszła. Bo zadzwonił i znowu było dobrze. I tak nieskończoną ilość razy, przeliczalną może na ilość blizn na ciele Ani.
Pewnego dnia zadzwoniono do pracy ojca Ani. Policja. Że ma natychmiast przyjechać do domu. Przyjechał. Policjanci stali pod domem, w którym nie było nikogo. Ania została zabrana z domu przez karetkę pogotowia. Podcięła sobie żyły. Sama zadzwoniła po pomoc. Przyjechała karetka, radiowóz. Przesłuchano ojca Ani, sporządzono protokół, to wszystko.
Krótka rada psychiatry była - ona musi GO zostawić. Ten związek jest chory. Ania nie wyjdzie z tego dopóki z nim będzie. Ale Ania nie chciała nie być z NIM. Chociaż ją bił. chociaż ją maltretował psychicznie, choć napluł jej do ust i rzucił na szafkę. Bo był silny, bo ją mógł obronić...
I w końcu zdarzyło się że Ania zadzwoniła do matki, w środku nocy. Mamo, zabierz mnie stąd, słowa bez emocji, bez płaczu, puste i beznamiętne. Ania nie wyglądała dobrze. Ale nie płakała. W domu zamknęła się w swoim pokoju mówiąc że nic chce z NIM rozmawiać. Nie mówiła co się stało, rodzice nie pytali. A ON dzwonił. Dzwonił i prosił, dzwonił i wygrażał, w końcu przyjechał. Ania zgodziła się z nim porozmawiać. Nie rozmawiali długo, nie odprowadziła go do drzwi. Krzyczał na ulicy, wygrażał, wyzywał, aż w końcu ktoś zwrócił mu uwagę żeby przestał bo wezwą policję. Poszedł.
Ania przeleżała w łóżku dwa tygodnie. Przyszły kolejne Święta, próbowała wstać, pomóc w przygotowaniach, rozerwać się jakoś. Była już na tyle silna że spakowała do pudła wszystkie jego rzeczy i pamiątki po nim i wyniosła na strych. Nie była w stanie ich wyrzucić.
Minęło wiele miesięcy. Ania pozbierała się jakoś, dogadała z rodzicami, skończyła szkołę, wybiera się na studia. Nie związała się z nikim, nie ufa mężczyznom. Dopiero wczoraj, przy okazji wiosennych porządków, natknęła się na TO pudło. Kazała wyrzucić, ale po chwili namysłu zabrała je do pokoju. Przejrzała zawartość po raz ostatni, biorąc do ręki każdą rzecz, po czym własnoręcznie wyniosła pudło do śmietnika. Gdyby w domu był piec, toby je spaliła.
poniedziałek, 5 marca 2012
czwartek, 1 marca 2012
Takie tam.
Za oknami wiosna w pełni, a ja czuję się jak wyprana w pralce Frani. I dobrze że już zaraz wychodzę z pracy bobym im tu chyba umarła. Jestem przeraźliwie zmęczona. No ale grałam dzisiaj na lunczu więc poniekąd też i dlatego. Ale jak pomyślę że mam grać jeszcze wieczorem... No nic, twardym trzeba być nie mientkim, jak to mówią więc w domu położę się na godzinkę, odpocznę.
Zespół przemęczenia wiosennego, to chyba to.
Zespół przemęczenia wiosennego, to chyba to.
środa, 29 lutego 2012
List do A.
Pozwól że będę ci mówić po imieniu. Jestem już na tyle dojrzała i pewna siebie że mogę sobie na to pozwolić, a Pani A. brzmi nieco pretensjonalnie i staroświecko, prawda? Nawet biorąc pod uwagę stosunek jaki nas kiedyś łączył, a może szczególnie dlatego.
Droga A. Nie zamierzałam rozwijać tematu, szukałam po prostu informacji o starych znajomych, jak to się czasami robi w życiu, prawda? Żeby ich pozdrowić, powiedzieć że się pamięta, zapytać co tam słychać. Nie szukałam kontaktu z tobą, w twojej firmie pracowało kilka osób z którymi byłam dość zżyta i wciąż z nimi podtrzymuję znajomość. Wciąż jeszcze przesyłam przecież życzenia świąteczne dla całej firmy. A na waszej stronie internetowej szukałam inspiracji do swojego domu. Nie ciebie.
Pozwoliłam sobie na wysłanie emaila z paroma uwagami na temat waszej strony internetowej i to był mój błąd. Wywołałam lawinę, całkowicie niezamierzenie. Kto mógł przypuszczać że uśpione przez lata uczucia wybuchną z taką intensywnością?
Pamiętam twoje słowa, że nigdy nie będziemy koleżankami, ty i ja. Jak mogłyśmy być, skoro ty byłaś szefową a ja twoją podwładną? Powiedziałaś to zupełnie bezwiednie, nie pamiętam już w jakim kontekście, ale pamiętam jak się wtedy poczułam. Nie szukałam w tobie tego czegoś co można by nazwać przyjaźnią, raczej zrozumienia i sympatii, więc nie powinno mnie to ugryźć, ale mnie ugryzło. Chyba byłam za młoda, za ufna, zbyt niedoświadczona.
Pamiętam jak bolało, gdy moja córka miała wypadek, a twój mąż się z tego śmiał. Nie powiedziałaś nic, potraktowałaś to lekko i z przymrużeniem oka, uważając za zabawne okrutne żarty twojego męża. Bolało, ale rozumiałam cię wtedy, ty również miałaś ciężko, rozkręcaliście firmę, mieliście mnóstwo pracy, dziecko którym czułaś że nie jesteś w stanie opiekować się jak chciałaś. Kłuło mnie bardzo gdy wyśmiewaliście razem zakochane praktyki mojego męża, jego prezenty i oddanie. Bolało ale rozumiałam to, przecież wy nie byliście w stanie cieszyć się sobą bo ciągle tylko praca, pogoń za pieniędzmi, brak czasu. Taką drogę wybraliście. Taką drogę wybrałaś ty. Wolałaś poświęcić miłość, pragnienia, a nawet życie dla wygody i komfortu pełnego konta w banku. Wolałaś nawet poświęcić życie...
Pamiętasz, jak cieszyłaś się że jesteś w ciąży, tak bardzo chciałaś córeczkę? Nie czułaś się dobrze, wszyscy powtarzali ci, odpoczywaj, nie przemęczaj się, firma będzie się kręciła także i bez ciebie, miałaś przecież sumiennych i oddanych pracowników. Ignorowałaś jednak wszystkie rady, wszędzie wietrząc podstęp, nie przyjmowałaś do wiadomości że ktoś może po prostu się przejmować losem ciężarnej kobiety, ot tak, z dobrego serca. Do dziś pamiętam jak za pożywienie służyła ci buteleczka Actimelu, może coś tam jadłaś wieczorem, ale te długie godziny spędzane w pracy i brak podstawowych składników odżywczych zrobiły swoje. Twoje dziecko umarło.
Pamiętasz jak prosiłaś mnie przed pójściem do szpitala, żeby dzwonić na twoją komórkę, żeby zająć cię czymś, żeby z tobą po prostu gadać, że ty tam nie wytrzymasz, że to tak boli, że serce ci rozdziera, ale musiałaś pójść i urodzić martwy płód. Twój synek miał 6 miesięcy.
Moje serce krwawiło razem z tobą, nie byłaś moją przyjaciółką ale ja byłam matką i rozumiałam twój ból. Dzwoniłam jak prosiłaś, sama też zadzwoniłaś kilka razy, nie rozmawiałyśmy nigdy o tym co się stało, ot takie luźne gadki o firmie, plotki kto co głupiego zrobił i dlaczego. Żeby cię rozluźnić, żebyś nie myślała o tym co się działo. Tak wtedy myślałam.
I wtedy to się stało. Przestałaś przychodzić do pracy, odpoczywałaś, tak nam mówiono. Pojawiałaś się tylko od czasu do czasu, chyba nie jadłaś wcale bo schudłaś tak bardzo, że wszyscy zaczęli się obawiać o twoje zdrowie. Nagle dostałam wypowiedzenie z pracy. Na zasadzie porozumienia stron, bo mój szef a twój mąż obawiał się że gdy zwolni mnie bez powodu, pozwę go do sądu. Powiedział mi to wprost. Usłyszałam także coś co zburzyło mi wtedy mój świat - że byłam największą jego pomyłką i że żałuje że mnie kiedykolwiek zatrudnił. Mnie, której niecałe kilka miesięcy temu gratulował sukcesów, dziękował za wspaniałą pracę i zapewniał że byłam osobą niezastąpioną. Mnie, której serce oddane było firmie którą z sukcesami pomagałam współtworzyć. Mnie która spędziła w tym miejscu tyle czasu pracując często po godzinach bo terminy goniły. Zawaliło się wtedy wszystko.
Musiałam przychodzić do pracy jeszcze przez trzy miesiące, bo tyle wynosił okres wypowiedzenia. Trzy miesiące katorgi. Trzy miesiące upokorzeń. Trzy miesiące bez premii, która stanowiła jednak znaczną część mojej wypłaty. Bądźmy ludźmi, było mi ciężko.
I ty, która przychodziłaś od czasu do czasu pochwalić się nowymi markowymi ciuchami, popatrzeć na mnie z wyższością i powiedzieć parę uszczypliwych słów na mój temat, tak żeby inni słyszeli. I pamiętam jak mi wykrzyczałaś, że mnie nienawidzisz i że największym kurestwem z mojej strony było bycie świadkiem śmierci twojego dziecka. To był straszny policzek, nigdy wcześniej i nigdy później nie doświadczyłam czegoś podobnego. Nie wiedziałaś nawet że się rozpłakałam, w łazience w której przesiedziałam dobre kilkanaście minut, bo nie chciałam żeby nikt zobaczył. Przecież zawsze byłam twarda. Miałam wielką ochotę po prostu wyjść i nigdy nie wrócić, ale ochłonęłam, postanowiłam nie dać ci tej satysfakcji. Wytrzymałam swoją karę do końca. Odeszłam z końcem wypowiedzenia.
Nigdy więcej już się nie spotkałyśmy. Widziałam cię raz czy dwa przechadzającą się z mężem po rynku, ale udałam że cię nie widzę. Dowiedziałam się od byłych kolegów z pracy że znowu byłaś w ciąży, ale to dziecko również straciłaś. Nie było mi przykro.
Teraz, po latach, przez przypadek, przez moją głupotę, wszystko wróciło. Najgorsze wspomnienia, słowa które nigdy nie powinny być nigdy wypowiedziane, ból. Niepotrzebnie wdałam się w wymianę emaili z tobą. Piszesz że kontakt ze mną jest dla ciebie niemiły i upokarzający. Pytasz czego się od ciebie spodziewam. Myślisz, że chcę cię sprowokować do konfrontacji..., myślisz, że chcę przekazać komu się da o .... tym, co nikt ci nie powiedział. Zachęcasz mnie do napisania co myślę, wszak wolność słowa jest naszym atrybutem! Piszesz żebym się nie obawiała, że wszystko przeczytasz, postarasz się zrozumieć... Wszak życie nasze musi mieć jakiś sens, a dzięki mnie zrozumiesz co to jest Klasa Człowieka... I że ci przykro z powodu braku poczucia humoru, i bawić się nie potrafisz..., i logika podpowiada ci, że czy chcesz, czy nie, musisz być narażona na kontakt ze mną, i że nie jest to twoją wolą, choć chcesz zrozumieć moje intencje...
Droga A., pozwól że ci odpowiem. Nie miałam zamiaru się z tobą kontaktować i nie wzięłam pod uwagę że szefowa dużej firmy odbierze emaila adresowanego do sekretarki. W normalnym świecie powinno być odwrotnie. Kontakt z tobą jest dla mnie conajmniej równie upokarzający jak twój ze mną, a podejrzewam że znacznie bardziej. Czego się po tobie spodziewam? Wszystkiego czego można się spodziewać od blondynki. Nie mam zamiaru się z tobą konfrontować bo nie chce mi się równać z twoim poziomem. Nie, kochana A., nie jesteś w zupełności narażona na kontakt ze mną czy tego chcesz czy nie, bo ja nie zamierzam kontaktować się z tobą. Jak ci napisałam, skończyłam już tę "pyskówkę" i zamknęłam korespondencję z tobą. Pomimo to bombardujesz mnie dalej swoimi emailami. Nie jesteś jednak w stanie mnie sprowokować, A. I jeżeli kiedykolwiek jakimś cudem przeczytasz ten list, chcę żebyś zrozumiała co zrobiłaś, żebyś wiedziała że potrzaskałaś mi świat na milion kawałków, że najbardziej mnie bolą fałszywe oskarżenia, ale myślę że ty o tym doskonale wiedziałaś... wtedy.
Nie życzę ci powodzenia, nie gratuluję sukcesów i nie pozdrawiam.
I.
Droga A. Nie zamierzałam rozwijać tematu, szukałam po prostu informacji o starych znajomych, jak to się czasami robi w życiu, prawda? Żeby ich pozdrowić, powiedzieć że się pamięta, zapytać co tam słychać. Nie szukałam kontaktu z tobą, w twojej firmie pracowało kilka osób z którymi byłam dość zżyta i wciąż z nimi podtrzymuję znajomość. Wciąż jeszcze przesyłam przecież życzenia świąteczne dla całej firmy. A na waszej stronie internetowej szukałam inspiracji do swojego domu. Nie ciebie.
Pozwoliłam sobie na wysłanie emaila z paroma uwagami na temat waszej strony internetowej i to był mój błąd. Wywołałam lawinę, całkowicie niezamierzenie. Kto mógł przypuszczać że uśpione przez lata uczucia wybuchną z taką intensywnością?
Pamiętam twoje słowa, że nigdy nie będziemy koleżankami, ty i ja. Jak mogłyśmy być, skoro ty byłaś szefową a ja twoją podwładną? Powiedziałaś to zupełnie bezwiednie, nie pamiętam już w jakim kontekście, ale pamiętam jak się wtedy poczułam. Nie szukałam w tobie tego czegoś co można by nazwać przyjaźnią, raczej zrozumienia i sympatii, więc nie powinno mnie to ugryźć, ale mnie ugryzło. Chyba byłam za młoda, za ufna, zbyt niedoświadczona.
Pamiętam jak bolało, gdy moja córka miała wypadek, a twój mąż się z tego śmiał. Nie powiedziałaś nic, potraktowałaś to lekko i z przymrużeniem oka, uważając za zabawne okrutne żarty twojego męża. Bolało, ale rozumiałam cię wtedy, ty również miałaś ciężko, rozkręcaliście firmę, mieliście mnóstwo pracy, dziecko którym czułaś że nie jesteś w stanie opiekować się jak chciałaś. Kłuło mnie bardzo gdy wyśmiewaliście razem zakochane praktyki mojego męża, jego prezenty i oddanie. Bolało ale rozumiałam to, przecież wy nie byliście w stanie cieszyć się sobą bo ciągle tylko praca, pogoń za pieniędzmi, brak czasu. Taką drogę wybraliście. Taką drogę wybrałaś ty. Wolałaś poświęcić miłość, pragnienia, a nawet życie dla wygody i komfortu pełnego konta w banku. Wolałaś nawet poświęcić życie...
Pamiętasz, jak cieszyłaś się że jesteś w ciąży, tak bardzo chciałaś córeczkę? Nie czułaś się dobrze, wszyscy powtarzali ci, odpoczywaj, nie przemęczaj się, firma będzie się kręciła także i bez ciebie, miałaś przecież sumiennych i oddanych pracowników. Ignorowałaś jednak wszystkie rady, wszędzie wietrząc podstęp, nie przyjmowałaś do wiadomości że ktoś może po prostu się przejmować losem ciężarnej kobiety, ot tak, z dobrego serca. Do dziś pamiętam jak za pożywienie służyła ci buteleczka Actimelu, może coś tam jadłaś wieczorem, ale te długie godziny spędzane w pracy i brak podstawowych składników odżywczych zrobiły swoje. Twoje dziecko umarło.
Pamiętasz jak prosiłaś mnie przed pójściem do szpitala, żeby dzwonić na twoją komórkę, żeby zająć cię czymś, żeby z tobą po prostu gadać, że ty tam nie wytrzymasz, że to tak boli, że serce ci rozdziera, ale musiałaś pójść i urodzić martwy płód. Twój synek miał 6 miesięcy.
Moje serce krwawiło razem z tobą, nie byłaś moją przyjaciółką ale ja byłam matką i rozumiałam twój ból. Dzwoniłam jak prosiłaś, sama też zadzwoniłaś kilka razy, nie rozmawiałyśmy nigdy o tym co się stało, ot takie luźne gadki o firmie, plotki kto co głupiego zrobił i dlaczego. Żeby cię rozluźnić, żebyś nie myślała o tym co się działo. Tak wtedy myślałam.
I wtedy to się stało. Przestałaś przychodzić do pracy, odpoczywałaś, tak nam mówiono. Pojawiałaś się tylko od czasu do czasu, chyba nie jadłaś wcale bo schudłaś tak bardzo, że wszyscy zaczęli się obawiać o twoje zdrowie. Nagle dostałam wypowiedzenie z pracy. Na zasadzie porozumienia stron, bo mój szef a twój mąż obawiał się że gdy zwolni mnie bez powodu, pozwę go do sądu. Powiedział mi to wprost. Usłyszałam także coś co zburzyło mi wtedy mój świat - że byłam największą jego pomyłką i że żałuje że mnie kiedykolwiek zatrudnił. Mnie, której niecałe kilka miesięcy temu gratulował sukcesów, dziękował za wspaniałą pracę i zapewniał że byłam osobą niezastąpioną. Mnie, której serce oddane było firmie którą z sukcesami pomagałam współtworzyć. Mnie która spędziła w tym miejscu tyle czasu pracując często po godzinach bo terminy goniły. Zawaliło się wtedy wszystko.
Musiałam przychodzić do pracy jeszcze przez trzy miesiące, bo tyle wynosił okres wypowiedzenia. Trzy miesiące katorgi. Trzy miesiące upokorzeń. Trzy miesiące bez premii, która stanowiła jednak znaczną część mojej wypłaty. Bądźmy ludźmi, było mi ciężko.
I ty, która przychodziłaś od czasu do czasu pochwalić się nowymi markowymi ciuchami, popatrzeć na mnie z wyższością i powiedzieć parę uszczypliwych słów na mój temat, tak żeby inni słyszeli. I pamiętam jak mi wykrzyczałaś, że mnie nienawidzisz i że największym kurestwem z mojej strony było bycie świadkiem śmierci twojego dziecka. To był straszny policzek, nigdy wcześniej i nigdy później nie doświadczyłam czegoś podobnego. Nie wiedziałaś nawet że się rozpłakałam, w łazience w której przesiedziałam dobre kilkanaście minut, bo nie chciałam żeby nikt zobaczył. Przecież zawsze byłam twarda. Miałam wielką ochotę po prostu wyjść i nigdy nie wrócić, ale ochłonęłam, postanowiłam nie dać ci tej satysfakcji. Wytrzymałam swoją karę do końca. Odeszłam z końcem wypowiedzenia.
Nigdy więcej już się nie spotkałyśmy. Widziałam cię raz czy dwa przechadzającą się z mężem po rynku, ale udałam że cię nie widzę. Dowiedziałam się od byłych kolegów z pracy że znowu byłaś w ciąży, ale to dziecko również straciłaś. Nie było mi przykro.
Teraz, po latach, przez przypadek, przez moją głupotę, wszystko wróciło. Najgorsze wspomnienia, słowa które nigdy nie powinny być nigdy wypowiedziane, ból. Niepotrzebnie wdałam się w wymianę emaili z tobą. Piszesz że kontakt ze mną jest dla ciebie niemiły i upokarzający. Pytasz czego się od ciebie spodziewam. Myślisz, że chcę cię sprowokować do konfrontacji..., myślisz, że chcę przekazać komu się da o .... tym, co nikt ci nie powiedział. Zachęcasz mnie do napisania co myślę, wszak wolność słowa jest naszym atrybutem! Piszesz żebym się nie obawiała, że wszystko przeczytasz, postarasz się zrozumieć... Wszak życie nasze musi mieć jakiś sens, a dzięki mnie zrozumiesz co to jest Klasa Człowieka... I że ci przykro z powodu braku poczucia humoru, i bawić się nie potrafisz..., i logika podpowiada ci, że czy chcesz, czy nie, musisz być narażona na kontakt ze mną, i że nie jest to twoją wolą, choć chcesz zrozumieć moje intencje...
Droga A., pozwól że ci odpowiem. Nie miałam zamiaru się z tobą kontaktować i nie wzięłam pod uwagę że szefowa dużej firmy odbierze emaila adresowanego do sekretarki. W normalnym świecie powinno być odwrotnie. Kontakt z tobą jest dla mnie conajmniej równie upokarzający jak twój ze mną, a podejrzewam że znacznie bardziej. Czego się po tobie spodziewam? Wszystkiego czego można się spodziewać od blondynki. Nie mam zamiaru się z tobą konfrontować bo nie chce mi się równać z twoim poziomem. Nie, kochana A., nie jesteś w zupełności narażona na kontakt ze mną czy tego chcesz czy nie, bo ja nie zamierzam kontaktować się z tobą. Jak ci napisałam, skończyłam już tę "pyskówkę" i zamknęłam korespondencję z tobą. Pomimo to bombardujesz mnie dalej swoimi emailami. Nie jesteś jednak w stanie mnie sprowokować, A. I jeżeli kiedykolwiek jakimś cudem przeczytasz ten list, chcę żebyś zrozumiała co zrobiłaś, żebyś wiedziała że potrzaskałaś mi świat na milion kawałków, że najbardziej mnie bolą fałszywe oskarżenia, ale myślę że ty o tym doskonale wiedziałaś... wtedy.
Nie życzę ci powodzenia, nie gratuluję sukcesów i nie pozdrawiam.
I.
Subskrybuj:
Posty (Atom)