środa, 15 lutego 2012

Nic tylko się kłaść

Na Marzenę padł ostatnio jakiś pogrom. Nigdy nie była jakimś tam szczególnym okazem zdrowia, co chwilę jakieś przeziębienie, ale nic poważnego nigdy się nie działo. Nie przeszkadzało to Marzenie utrzynywać stale zapasu leków jakiego nie powstydziłaby się niejedna apteka. Bo Marzena miała leki na wszystko. Na ból głowy, na ból ręki, na ból stawów, na ból zęba, syrop na przeziębienie, na katar, na kaszel, dla dzieci i dorosłych, na żołądek, na wątrobę, na stopę, witaminki maści i suplementy, plus oczywiście kilka rodzajów antybiotyku. No bo jak tu nie brać antybiotyku jak się ma katar i gardło boli? Nic więc dziwnego że co chwile chorowała, jak jej system odpornościowy prawie nie działał. Ale przyzwyczajona była do tych lekkich przeziębień a nic poważniejszego się nigdy nie zdarzyło. No, złamała sobie rękę raz, a ze dwa razy wpadła na szklane drzwi, ale to wypadki przecież były więc się nie liczą.
Zawsze była nerwowa, przewrażliwiona i zestresowana, bo to dom, dzieci, zakupy, no to stresuje przecież. Poszła więc do lekarza i dostała leki na nerwicę i depresję. Pomogły, ale zaraz po odstawieniu wszystko wróciło. A nie chciała dłużej brać tych leków bo uzależnić mogą przecież. No więc była nerwowa.
Kiedy skończyła 30 lat, poczuła się jeszcze gorzej, na dodatek nie mogła schudnąć, poszła więc do lekarza z tym złym samopoczuciem, okazało się że ma niedoczynność tarczycy. No ale nic, na to się nie umiera jak się to leczy, więc Marzena zaczęła się leczyć na tarczycę. Jeszcze leczenie się jej nie ustabilizowało, a pojawiły się kłopoty z wypróżnianiem. Zrobiła kolonoskopię, wykryto zespół jelita wrażliwego. Na to też się nie umiera, trzeba tylko uważać co się je. Ale Marzena nie może tak sobie przestać jeść swoje uluubione pizze i makarony, no więc się Marzena męczy. Zaczęła mieć duszności, zrobiła EKG, nic nie wyszło, więc prawdopodobnie to z nerwów. Jak się kiedyś uspokoi i wyciszy to jej przejdzie. Ale Marzena nie chce się uspokajać bo przecież ona tak nie umie, a nauczyć się nie ma zamiaru.
Zaczęły ją boleć zęby. Poszła więc leczyć, a musiała wyrwać. Na dodatek okazało się że ma dodatkowe zęby, dziewiątki, niewyrżnięte. Z tym da się żyć i nawet nie boli, ale już sen jej spędza z powiek sam fakt że przecież człowiek ma tylko osiem zębów z każdej strony to skąd u niej dziewiątki? Musi iść to pousuwać, będzie miała spokój. Już nawet umówiła się na termin w klinice.
No ale wybrała się w międzyczasie do neurologa, bo bardzo zaczęła ją boleć głowa, miała częste jej zawroty, mdłości i nawet omdlenia, okazało się że coś jest nie tak z jej odruchami, więc dostała skierowanie na tomografię komputerową. Załatwiła sobie na początek marca, czyli bardzo szybko. Zdjęcie Rtg kręgosłupa nic nie wykazało.
Od jakiegoś czasu wyczuwa w piersi mały guzek, jej lekarz mówi że nic tam nie czuje, ale na wszelki wypadek skierował ją do onkologa na dodatkową konsultację. Onkolog w przyszłym tygodniu.
Żeby nie było że to już koniec, wybrała się w zeszłym tygodniu do dermatologa bo ma od długiego czasu jakieś problemy ze skórą, a zawsze jak szła to jej się poprawiało i lekarz nic nie widział. Tym razem zobaczył. Diagnoza - łuszczyca.
Marzena jest załamana. Tyle lat nic jej się nie działo, tylko lekkie przeziębienia co chwilę, a tu nagle, w ciągu dwóch lat, tyle chorób u niej wykryto, uleczalnych i niewyleczalnych, i nie wiadomo jeszcze co przyniosą następne tygodnie. Usuwanie tych nieszczęsnych dziewiątek na razie sobie daruje, najpierw wyjaśni sprawy z onkologiem i neurologiem, a potem zadecyduje czy warto.
Nic tylko kłaść się i umierać!  A ma dopiero 32 lata.

piątek, 10 lutego 2012

Komunia tuż tuż

No i się prawie że rypło. Mój drugi pod względem starszeństwa siostrzeniec, z młodszej choć średniej siostry, będzie miał komunię w tym roku, właściwie to już w maju, jak na komunię świętą przystało. Miałam zamiar, jako siostra, jako ciocia i jako w ogóle członek rodziny, przyjechać, sama bo sama, bo mąż nie ma urlopu a syn zdaje właśnie w maju egzaminy, córka prawdopodobnież także. No więc delegacja w mojej osobie miała przyjechać ale nie przyjedzie bo z powodu pewnych względów nie może, opisze to szanowna delegacja w stosownym czasie.
Mój pierwszy siostrzeniec, ten ukochany najważniejszy i najbiedniejszy, chociaż nie z pieniędzy ale z umysłu, dziecię upośledzone intelektualnie ale bogate w serce jak nikt, ten którego nawet moja własna córka by chciała adoptować, kochany diabełek z ADHD, mój chrześniak, czyli ten któremu się należy, dostał na swoją komunię Nintendo Wii z całym dodatkowym oporządzenie i zestawem gier. To było dwa lata temu.
No więc teraz, jako lojalna siostra, która kocha jednakowo obu siostrzeńców choć zauważa różnicę między nimi i chrześniactwo traktuje jako coś więcej niż prezenty na różne okazje, chciałam podarować młodszemu siostrzeńcowi na komunię coś co by bardzo chciał i o czym by marzył. No a on marzy o czym????? O tym samym co ma Diabełek, czyli Nintendo Wii. OK, chce Wii, będzie Wii. Dla mnie lepiej, bo cena konsoli w ciągu dwóch lat potaniała o połowę (tutaj, nie wiem jak w Polsce). 500 złotych to chyba nie taki ogromny pieniądz dla cioci zza granicy, co nie?
Co mnie martwi to to że gówniarz ma Playstation i PSP, ma nawet Xboxa 360. A do Xboxa jest Kinnect, taki dodatek który pozwala na sterowanie bezprzewodowo grą nawet lepeij niż Wii, bo całkowicie bez kabli i pilotów. I myślałam żeby mu ten Kinnect kupić. A on że Xbox będzie już stary a Kinnect nowy i jak Xbox siądzie to co zrobi z Kinnectem? No sam mi tego nie powiedział bo się wstydzi, ale mam swoje źródła. No niby dzieciak mądry, wie czego chce. Ale z drugiej strony...
Wydaje mi się że on po prostu zazdrości Diabełkowi i dlatego nie chce być gorszy. Bo to rozpuszczony jedynak jest, w dodatku wychowywany przez mamusię. Wyrachowany i cyniczny choć uroczy. Jego matka sprzeciwia się gorąco jakiemukolwiek prezentowi dla niego bo przecież jak mnie nie będzie to po co prezent? Ale ja mam swoje zasady.
Ach, kocham ich obu choć prawdziwą wartość ma dla mnie na razie jeden z nich. Niech będzie Wii, Problem z głowy.
A tak w ogóle i na koniec dodam, że szlag mnie trafia gdy pomyślę że moje dzieci dostały na komunię g... od moich sióstr, i tak samo od siostry męża. I co one niby są winne że ich ciocie miały inne priorytety? Moje dzieci, dorosłe już prawie w połowie, do dziś nam wypominają prezenty komunijne. To nic że dostały trochę (dużo jak na tamte czasy) pieniędzy od dziadków. Dziadkowie to dziadkowie. PREZENTY były gówniane i to tylko pamiętają, nie kasę. Więc, niech będzie Wii. Będzie dziecko miało co wspominać.

środa, 8 lutego 2012

Simsy

Niemal każdy zna tę grę komputerową, gdzie sterujesz ludzikiem przez ciebie stworzonym, jego otoczeniem, emocjami i całym jego życiem. The Sims, po polsku Simsy. Jaki jest cel tej gry, chyba nie wie nikt, tworzy się takiego Sima, nazywa go, kształtuje mu osobowość i charakter, posyła do pracy, karmi, każe się mu wykonywać podstawowe czynności człowieka, chodzić do pracy, zawierać związki, mieć dzieci. Niektórzy nawet umierają i pozostają po nich małe pomniki, czasami mogą straszyć... Możliwości jest nieskończenie wiele a gra niestety wciąga.
Grę znałam sprzed wielu lat, kiedy to człowiek był młody i miał dużo czasu na takie duperele. Więc kiedy tylko wpadło mi do głowy żeby ją sobie znaleźć w postaci aplikacji na telefon, i to w dodatku darmowej, zainstalowałam ją sobie od razu. I zaczęłam grać.
Stworzyłam więc Józka Stodołę, który ma żyłkę do interesów. Dom miał taki sobie więc go ulepszyłam co nieco, dokupując mu najtańszy (na razie) zestaw hi-fi i fotel, bo resztę już miał. Potem stworzyłam mu partnerkę, Gienkę Fajkowską, artystę, ale fajnie ubraną. Musieli się dobrze poznać, więc się odwiedzali często, prawili komplementy, oglądali wspólnie telewizję, parę razy nawet pocałowali. W końcu zostali partnerami i mogli robić woo-hoo!
No ale kasa się skończyła i musieli pójść do pracy. Wybudowałam więc dla Józka gmach Urzędu, a dla Gienki Centrum Artystyczne. Ale żeby dobrze im się żyło, trzeba żeby mieli więcej przyjaciół. Więc kolejno dołączali do zespołu: Alicja Smalec, Władzio Siekiera, Wiesiu Dupkowski, Jan Bubek, Kazia Marmolada i Zdzisława Namolna. Alicja Smalec szybko dobrze zapoznała się z Władziem Siekierą i zostali partnerami i też mogą już robić woo-hoo! Każdy z nich ma swój własny dom, skromnie umeblowany, ale bogacą się własną pracą i benefitami które codziennie docierają do skrzynki pocztowej. Trzeba było stworzyć nowe miejsca pracy, wybudowano więc budynek Straży Pożarnej i Stadion. Tak więc w chwili obecnej każdy ma zajęcie, chodzi codziennie do pracy, awansuje więc pieniędzy też przybywa, bo wiadomo, awans to lepsza kasa! Każdy pracuje w innych godzinach, więc nieczęsto się spotykają, ale muszą niekiedy sobie pogadać. Poza poślednimi czynnościami takimi jak jedzenie, chodzenie do ubikacji czy spanie, moje Simy mogą też piec smaczne ciasteczka i uprawiać ogródek, co daje im dużo satysfakcji a mnie przynosi dochody, hehe!
Czasami też oglądają telewizję lub tańczą, ale nie za często bo nie mają czasu. Miasto musi się rozwijać, a ja potrzebuję pieniędzy. Muszę wybudować jeszcze salon samochodowy i supermarket, bo park i sklep hobbystyczny już są. Aha, jeszcze sklep zoologiczny, bo Simsy muszą mieć przecież jakieś zwierzątka. Nie wiem tylko dlaczego oni nie mogą chodzić do parku, chyba trzeba jeszcze poczekać na rozwój wydarzeń.
Na razie wszystkie dziewczyny i Jan Bubek są w pracy, a reszta już skończyła na dziś i zajmuje się swoimi sprawami. Jak to w życiu.
:-)