piątek, 20 stycznia 2012

Makijaż permanentny

Hurra, przeżyłam! I od wczoraj jestem nosicielką makijażu permanentnego, czyli w skrócie - tatuażu!
Procedura hm... niezbyt przyjemna, choć w pewnej chwili byłam bliska zaśnięcia. Pani smarowała mi co chwilę obrabiane miejsca żelem znieczulającym, ale zanim dobrze zaczął działać albo gdy już przestawał, skrobanie było dość bolesne. Tak właśnie to odczułam, jako skrobanie bardziej niż kłucie. Nie wiem jak inni, ale ja mam dość niski próg odczuwania bólu kłującego. Zęby mogą mnie boleć, żołądek, wątroba, inne rzeczy też i nawet uderzenia piszczelem w ostrą krawędź łóżka znoszę dzielnie, ale kłucie i szczypanie, o nie, tego po prostu nie znoszę a szczypiącemu czy kłującemu gotowa jestem odwinąć bez ostrzeżenia aż się nogami zakryje. Ale wczoraj oczywiście nie mogłam. Anastetyk pomógł mi jednak przetrzymać.
Nie będę pisała o szczegółach, jak kto chce to mogę napisać później. Efekt - zadziwiający! Pomimo że niby nic nie zostało zmienione, a tylko podkreślone i uformowane, twarz wygląda inaczej. Czy piękniej, nie wiem, ale na pewno inaczej. Robiłam sobie tylko brwi i kreskę na górnej powiece. Trwało to dwie i pół godziny, dla mnie leżenia na leżance z zamnkniętymi oczami, dla pani kosmetyczki - wytężonej pracy. Po wszystkim zostałam poinstruowana o tzw. after care, czyli jak dbać o tatuaż w następnych dniach i w ogóle. Dostałam szczegółową instrukcję obsługi i porcję specjalnej wazeliny do pokrywania brwi. Tak więc przez pieć dni nie mogę:
  • moczyć ani nawet dopuścić żadnej wilgoci na brwi i oczy
  • wystawiać się na słońce (haha, jakie słońce?)
  • opalać się w solarium, pływać i robić jakiekolwiek zabiegi kosmetyczne na twarzy
  • malować się
  • dotykać brwi i spać na nich
A za to muszę smarować trzy razy dziennie tatuaż na brwiach wazeliną przy użyciu pałeczki kosmetycznej. Wygląda to dziwnie bo brwi nie dość że są ciemniejsze niż powinny to jeszcze się błyszczą. Ale tak ma być do pięciu dni, po czym zraniona skóra ma się złuszczyć i moje piękne nowe brwi w pełnej krasie będą mogli podziwiać wszyscy.
Z oczami nic nie trzeba robić. Tylko nie moczyć. Ale podczas gdy brwi przestają dokuczać po około dwóch godzin po zabiegu, oczy zaczynają dokuczać na drugi dzień. Tak więc miałam nieprzespaną noc, ciągle pilnując żeby brwi nie przyłożyć do poduszki. A gdy rano spojrzałam w lustro, nie przeraziłam się co prawda, ale z takimi oczami to ja na pewno nigdzie nie będę chodziła. Więc zadzwoniłam do pracy że dzisiaj pracuję w domu. Bo górne powieki mam spuchnięte jak małe baleronki i wyglądam jak siostra Sylwestra Stallone. Zaraz sobie zrobię przerwę w pracy i pójdę poprzykładać lód na oczy, oczywiście zawinięty w suchą chusteczkę. Bo moczyć nie wolno.
I lepiej niech mi przejdzie do jutra, bo jutro Syn ma zawody w karate i ja jadę z nim i nie chcę żeby się za mamusię wstydził.

czwartek, 19 stycznia 2012

Brrrrr...

Boszsze jakiego dzisiaj mam stracha! Realizuję dziś swój prezent urodzinowy, kto nie wie o co chodzi niech przeczyta post o prezencie z 6 stycznia. No więc stan mojego ducha na dziś - podekscytowany, przerażony, wciąż nie do końca przekonany, ale odważny. Idę spotkać się z niewiadomym. Postaram się jutro zdać relację, a razie moje starania ograniczą się do prób przetrwania do godziny 15. Szybko zejdzie, bo idę na badmintona o dwunastej, ale chyba nic poważniejszego związanego z pracą nie zdołam już zrobić. Praca nie zając, nie ucieknie. Co mam zrobić dzisiaj, mogę zrobić jutro, co nie?

wtorek, 17 stycznia 2012

Uzależnieni od sieci.

Ech, jakiś taki zły ten dzień był dla mnie. Niby nic a jednak nerwa mam. Część uniwersyteckiej posiadłości, którą zarządzam, idzie pod młotek, czyli zostaje sprzedana. Wiedzieliśmy o tym już od dawna, ale nikt nic na pewno. Dalej nikt nic nie wie, tyle tylko że zostałam poinformowana że ta część mojej pracy będzie musiała zostać jakoś zastąpiona. To mały ułamek, nawet nie 20% moich obowiązków, ale jak to do cholery zapełnić, nie wiem. W normalnych warunkach, znaczy bez długów, olałabym to i poprosiła o redukcję etatu o 20 procent, czyli dodatkowy wolny jeden dzień w tygodniu, czyli cztery dni pracy. Ale że to niestety idzie w parze z redukcją zarobków, nie da rady. Muszę coś wymyślić. Prawdopodobnie będę usiłowała przekonać szefa że te dodatkowe obowiązki którymi mnie obdarzył w sierpniu, a na które sama się zgodziłam, że sobie z nimi czasowo nie mogłam poradzić i dlatego niekiedy mam opóźnienia i stres z tym związany, a stres nie jest dobry, o nie. I dlatego jestem zadowolona z zaistniałej sytuacji bo teraz będe mogła się nareszcie wykazac jak należy.
A prawda jest taka że jestem leniwą krową która w pracy gra na Facebooku i pisze blogi. A jak nie to przegląda internet do bólu. I co gorsza, nie może się z tego wyplątać. Wpadłam w błędne koło sieci. Przyznaję, jestem siecioholiczką, a to jeszcze gorsze niż alkoholizm, bo gdy z tym ostatnim potrafię sobie radzić bezbłędnie, to pierwsze jest na razie nie do wyleczenia. Jak wyleczyć się z uzależnienia od internetu, no jak? Jak tu skasować wszystkie swoje farmy, na które tyle pracowałam i tyle w nich osiągnęłam, jak tu nie sięgnąc przynajmniej raz na godzinę do swojej ulubionej strony internetowej, jak tu nie obejrzeć ciekawego filmiku na youtube, no jak????? Odpowiedź tkwi najpewniej w internecie. I tu koło się zamyka. A ja tracę cenny czas.