Dom posprzątany, ciasta upieczone, jedzenie przygotowane, jeszcze zostały tylko ryby na ostatnią chwilę przed Wigilią. Prezenty pod choinką. Świąteczny stół już przygotowany, nic na nim jeszcze nie ma, no może za wyjątkiem pierniczków, tych własnoręcznie robionych i ze sklepu też. Nie wolno nic jeść, tylko sałatkę warzywną i chleb z serem, no bo przecież post dzisiaj, co nie? Pierniczki i czekoladki można.
Syn zapytał wczoraj, to po co jest ten post, przecież my nie jesteśmy praktyjkującymi katolikami. A ja na to że to tradycja, że w Wigilię post musi być i już. Bo trzeba mieć pusty brzuch na Wigilijne pyszności i na to co trzeba zjeść w Święta. Zrozumiał. Dziś rano spytał czy parówki to też mięso :-)))
Tak cicho, spokojnie i miło w naszym domu w TEN DZIEŃ jeszcze nigdy nie było. Zawsze ganianina, zakupy na ostatnią chwilę, gotowanie, szaleństwo. Dzisiaj jest naprawdę wyjątkowo. Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Dzieci nawet nie pyskują. Mąż tylko wcześniej wyszedł "do miasta", niby po filtry do kawy bo się skończyły, przed wyjściem zapytał mnie to co on miał w tym mieście kupić, odpowiedziałam że poza tym co ON CHCIAŁ kupić to tylko filtry do kawy. Przyszedł po jakimnś czasie i tak się jakoś dziwnie wykręcał, po czym oboje z synem pobiegli do pokoju syna. Myślą że się nie domyślam że to na pewno tort na moje urodziny. A może nie?
W takim oto wspaniałym nastroju spokoju i radosnego wyczekiwania życzę wszystkim takich samych, spokojnych Świąt, dużo radości na buziach dzieci i miłości, bo to w każdej rodzinie najważniejsze.
Niech Wam gwiazdka pięknie świeci!
..._██_*。*. / \ .˛* .˛.*.★* *★ 。*
˛. (´• ̮•)*˛°* /.♫.♫\*˛.* ˛_Π_____. * ˛*
.°( . • . ) ˛°./• '♫ ' •\.˛*./______/~\*. ˛*.。˛* ˛. *。
*(...'•'.. ) *˛╬╬╬╬╬˛°.|田田 |門|╬╬╬╬ .
¯˜"*°••°*"˜¯`´¯˜"*°••°*"˜¯` ´¯˜"*°´¯˜"*°••°*"˜¯`´¯˜"*°
***************************************************************************
sobota, 24 grudnia 2011
środa, 21 grudnia 2011
A tort i tak będzie!
Bigos gotowy. Co prawda chłopaki stwierdziły że trochę pieprzu mu brakuje więc jutro im dopieprzę, jak po raz ostatni będę go podgrzewała, a potem poprzekładam do słoików i do lodówki.
Na jutro mam w planie pieczenie ciast, to znaczy makowca i sernika, bo nie ma dla mnie Świąt bez tych dwóch ciast. A pyszny makowiec nauczyłam się robić w zeszłym roku i tym roku go powtórzę. Trochę cyrku było z makiem bo za cholerę nie wiedziałam jak go zemleć, no wiem że najpierw się parzy a potem mieli, ale ja nie mam młynka do mięsa, a nie pamiętam jak to robiłam rok temu. Chyba robotem kuchennym, ale teraz nie wiedzieć czemu ten pomysł wydał mi się dziwny. Szperałam po internecie i szperałam, i wszędzie ludzie piszą że najpierw mak zaparzyć, potem zemleć lub utrzeć w makutrze. A ja makutry też nie mam. Makutra - makutra - nomen omen, ale jaja, właśnie odkryłam znaczenie tego słowa. Moja mama zawsze ciasto ucierała w makutrze, a tu proszę, mak-utra, czyli do ucierania maku!
No ale wracając do tematu czyli przygotowania maku na najlepszy na świecie makowiec, natknęłam się w internecie że można w Polsce (bo na pewno nie tutaj) kupić mak już zmielony. Więc jak w sklepach można to znaczy że może być najpierw zmielony a potem zaparzony, czyż nie? Młynek do kawy mam. Nawet długo mi nie zeszło, ale mieliłam trzy razy, tak na wszelki wypadek, i chyba wyszedł dobry. Zaparzyłam go i teraz postoi przez noc, zgodnie z przepisem.
Ostatnie zakupy zrobione, jeszcze tylko zostało zakupić chleb, ale to już przed samymi świętami. Chociaż teraz chleby mają jakiś dłuższy okres do spożycia, a poza tym to chleba za dużo u nas nie idzie. No ale jak przyjdą goście to chleb musi być. No i tak, jak już pisałam wcześniej, nie jestem zestresowana tymi świętami w ogóle. Za dużo jedzenia nie robię, bo dla kogo? Mąż jeszcze w pracy dostanie indyka, pewnie ze dwadzieścia kilo jak w zeszłym roku, no to się kawałek upiecze na pierwszy dzień. A na drugi przyjdą pewnie goście jak co roku i trzeba będzie poodgrzewać wszystko co zostało z dwóch dni. Ale gościnna jestem co nie? A bo ja mam w ten dzień urodziny i zawsze cholernie się wkurzam że w swoje własne urodziny muszę gotować, jedzenie przygotowywać i gości zabawiać. I tort piec. W tym roku będzie inaczej, bo mąż zapowiedział mi dzisiaj widząc listę zakupów (na której były artykuły "do torta"), że nie piekę żadnego torta bo mam urodziny i zawsze piekę dla wszystkich na ich urodziny więc w tym roku nie piekę. A tort będzie i tak. Powiedziałam "OK" i skreśliłam artykuły tortowe z listy, znacznie ją w ten sposób skracając. Fajnego mam męża, co nie?
Na jutro mam w planie pieczenie ciast, to znaczy makowca i sernika, bo nie ma dla mnie Świąt bez tych dwóch ciast. A pyszny makowiec nauczyłam się robić w zeszłym roku i tym roku go powtórzę. Trochę cyrku było z makiem bo za cholerę nie wiedziałam jak go zemleć, no wiem że najpierw się parzy a potem mieli, ale ja nie mam młynka do mięsa, a nie pamiętam jak to robiłam rok temu. Chyba robotem kuchennym, ale teraz nie wiedzieć czemu ten pomysł wydał mi się dziwny. Szperałam po internecie i szperałam, i wszędzie ludzie piszą że najpierw mak zaparzyć, potem zemleć lub utrzeć w makutrze. A ja makutry też nie mam. Makutra - makutra - nomen omen, ale jaja, właśnie odkryłam znaczenie tego słowa. Moja mama zawsze ciasto ucierała w makutrze, a tu proszę, mak-utra, czyli do ucierania maku!
No ale wracając do tematu czyli przygotowania maku na najlepszy na świecie makowiec, natknęłam się w internecie że można w Polsce (bo na pewno nie tutaj) kupić mak już zmielony. Więc jak w sklepach można to znaczy że może być najpierw zmielony a potem zaparzony, czyż nie? Młynek do kawy mam. Nawet długo mi nie zeszło, ale mieliłam trzy razy, tak na wszelki wypadek, i chyba wyszedł dobry. Zaparzyłam go i teraz postoi przez noc, zgodnie z przepisem.
Ostatnie zakupy zrobione, jeszcze tylko zostało zakupić chleb, ale to już przed samymi świętami. Chociaż teraz chleby mają jakiś dłuższy okres do spożycia, a poza tym to chleba za dużo u nas nie idzie. No ale jak przyjdą goście to chleb musi być. No i tak, jak już pisałam wcześniej, nie jestem zestresowana tymi świętami w ogóle. Za dużo jedzenia nie robię, bo dla kogo? Mąż jeszcze w pracy dostanie indyka, pewnie ze dwadzieścia kilo jak w zeszłym roku, no to się kawałek upiecze na pierwszy dzień. A na drugi przyjdą pewnie goście jak co roku i trzeba będzie poodgrzewać wszystko co zostało z dwóch dni. Ale gościnna jestem co nie? A bo ja mam w ten dzień urodziny i zawsze cholernie się wkurzam że w swoje własne urodziny muszę gotować, jedzenie przygotowywać i gości zabawiać. I tort piec. W tym roku będzie inaczej, bo mąż zapowiedział mi dzisiaj widząc listę zakupów (na której były artykuły "do torta"), że nie piekę żadnego torta bo mam urodziny i zawsze piekę dla wszystkich na ich urodziny więc w tym roku nie piekę. A tort będzie i tak. Powiedziałam "OK" i skreśliłam artykuły tortowe z listy, znacznie ją w ten sposób skracając. Fajnego mam męża, co nie?
wtorek, 20 grudnia 2011
Bigos
Aż trudno mi w to uwierzyć, ale po raz pierwszy w życiu jestem przygotowana do świąt wcześniej niż last minute. Wszystkie prezenty dawno kupione, paczki do Polski wysłane, kartki świąteczne porozdawane (tutaj w zwyczaju jest obdarowywanie się kartkami przez znajomych, sąsiadów i kogo się da), choinka, dekoracje, nawet zakupy już właściwie skończyłam, jeszcze tylko jutro spiszę wszystko co mi potrzeba do ciasta. No i jeszcze alkohol jakiś by się kupiło. Ale tym zakupem to już obarczam męża.
A ja chciałam napisać dziś o bigosie.
Bigos to dla mnie coś co zawsze musi być na święta, czy to Boże Narodzenie czy Wielkanoc, poza tymi dwiema okazjami nie robię bigosu. Ale mój bigos musi być zawsze bigosem nad bigosy. Gotuję więc kapustę kiszoną, swojską, przysłaną z Polski w paczce, uzupełniam kupioną tutaj, w sklepie, po to żeby było więcej oczywiście. Mama codziennie mi powtarza, ale dodaj słodkiej kapusty córeczko, to zobaczysz jaki bigos będzie dobry. A dodałaś już kapusty słodkiej, dodaj, musisz dodac żeby bigos był dobry. A ja nie lubię bigosu ze słodką kapustą, choć być może jest to niezauważalne w smaku. Po prostu bigos to kiszona kapusta i tyle. I musi być lekko kwaśna. Więc żeby uspokoić mamę, mówię że nie, jeszcze nie dodałam bo dodam na końcu, że jeszcze nie kupiłam, że spróbuję na końcu i najwyżej wtedy dodam. Ale nie, ona się upiera że ma być słodka kapusta i już. No to ja daję jej wierzyć że zrobię tak jak ona, przecież i tak nie spróbuje, hehe.
A poza tym, nie lubię bigosu mojej mamy. Za tłusty, za słodki, za dużo grzybów. Bo mama wrzuca grzyby do wszystkiego, a już do bigosu najwięcej. Owszem, ja też dodaję, ale kilka grzybków, kroję je drobniutko i dodaję w pierwszy dzień gotowania. Bo bigos trzeba gotować co najmniej trzy dni. Oczywiście że nie cały czas, tak po trochę.
No i mięso, niektórzy uważają że mięso ma być tluste, inni że wręcz przeciwnie, jeszcze inni że bigos to "przegląd tygodnia", do którego można wrzucić każdy ochłap mięsny. Dla mnie musi być to mięso może nie najdroższe, na pewno nie schab, bo byłby trochę za suchy, ale raczej kawał mięsa dobrego i nie tłustego, do tego kilka żeberek i kilka plasterków boczku. Może jeszcze ze dwa pętka dobrej kiełbasy, ale teraz to baprawdę trudno o dobrą więc wrzucam po prostu jaką mam. Bo tutaj w Szkocji nie produkuje się polskich kiełbas, można je oczywiście kupić nawet w Tesco ale są drogie. Więc tylko trochę idzie do bigosu. Reszta prosto do brzuchów.
Cebulka, wcześniej przysmażona na patelni, z bardzo niewielką ilością tłuszczu, i czosnek który dodaję w ostatnim dniu gotowania bigosu. Kilka grzybków, jak wcześniej wspominałam, oczywiście suszonych. Przyprawy - pieprz, majeranek, trochę słodkiej papryki. No i oczywiście czerwone wino. Kupuję najtańsze, i tak jest dobre. Wlałam całą butelkę, bo mam duży gar, już teraz bigos jest pyszny, ale jeszcze musi się podusić jutro kilka godzin. Czegoś mi jeszcze w nim brakuje, jakiegoś kopa, ale to się zobaczy jutro, gdy wszystkie składniki się ładnie wymieszają smakami.
A wiecie że pierniczki które upiekłam dwa tygodnie temu, już zaczęły mięknąć? To będą naprawdę fajne święta....
A ja chciałam napisać dziś o bigosie.
Bigos to dla mnie coś co zawsze musi być na święta, czy to Boże Narodzenie czy Wielkanoc, poza tymi dwiema okazjami nie robię bigosu. Ale mój bigos musi być zawsze bigosem nad bigosy. Gotuję więc kapustę kiszoną, swojską, przysłaną z Polski w paczce, uzupełniam kupioną tutaj, w sklepie, po to żeby było więcej oczywiście. Mama codziennie mi powtarza, ale dodaj słodkiej kapusty córeczko, to zobaczysz jaki bigos będzie dobry. A dodałaś już kapusty słodkiej, dodaj, musisz dodac żeby bigos był dobry. A ja nie lubię bigosu ze słodką kapustą, choć być może jest to niezauważalne w smaku. Po prostu bigos to kiszona kapusta i tyle. I musi być lekko kwaśna. Więc żeby uspokoić mamę, mówię że nie, jeszcze nie dodałam bo dodam na końcu, że jeszcze nie kupiłam, że spróbuję na końcu i najwyżej wtedy dodam. Ale nie, ona się upiera że ma być słodka kapusta i już. No to ja daję jej wierzyć że zrobię tak jak ona, przecież i tak nie spróbuje, hehe.
A poza tym, nie lubię bigosu mojej mamy. Za tłusty, za słodki, za dużo grzybów. Bo mama wrzuca grzyby do wszystkiego, a już do bigosu najwięcej. Owszem, ja też dodaję, ale kilka grzybków, kroję je drobniutko i dodaję w pierwszy dzień gotowania. Bo bigos trzeba gotować co najmniej trzy dni. Oczywiście że nie cały czas, tak po trochę.
No i mięso, niektórzy uważają że mięso ma być tluste, inni że wręcz przeciwnie, jeszcze inni że bigos to "przegląd tygodnia", do którego można wrzucić każdy ochłap mięsny. Dla mnie musi być to mięso może nie najdroższe, na pewno nie schab, bo byłby trochę za suchy, ale raczej kawał mięsa dobrego i nie tłustego, do tego kilka żeberek i kilka plasterków boczku. Może jeszcze ze dwa pętka dobrej kiełbasy, ale teraz to baprawdę trudno o dobrą więc wrzucam po prostu jaką mam. Bo tutaj w Szkocji nie produkuje się polskich kiełbas, można je oczywiście kupić nawet w Tesco ale są drogie. Więc tylko trochę idzie do bigosu. Reszta prosto do brzuchów.
Cebulka, wcześniej przysmażona na patelni, z bardzo niewielką ilością tłuszczu, i czosnek który dodaję w ostatnim dniu gotowania bigosu. Kilka grzybków, jak wcześniej wspominałam, oczywiście suszonych. Przyprawy - pieprz, majeranek, trochę słodkiej papryki. No i oczywiście czerwone wino. Kupuję najtańsze, i tak jest dobre. Wlałam całą butelkę, bo mam duży gar, już teraz bigos jest pyszny, ale jeszcze musi się podusić jutro kilka godzin. Czegoś mi jeszcze w nim brakuje, jakiegoś kopa, ale to się zobaczy jutro, gdy wszystkie składniki się ładnie wymieszają smakami.
A wiecie że pierniczki które upiekłam dwa tygodnie temu, już zaczęły mięknąć? To będą naprawdę fajne święta....
Subskrybuj:
Posty (Atom)