wtorek, 6 grudnia 2011

Unicestwić robala!

Święta za pasem, czas świątecznych imprez się zaczął... Tak tak, tutaj w Wielkiej Brytanii nie ma Adwentowego Postu, ludzie za to uczęszczają  na różnego rodzaju imprezy przedświąteczne, zwane Christmas Party, albo gdy w południe, Christmas Lunch. Na ten rok mam zaplanowane dwa Christmas Lancze i jedno Christmas Party. Lancze z pracy, w tym jeden tzw. duży, gdzie firma zamyka się w południe i nikt nie ma wracać do końca dnia, bo po jedzeniu jest picie, a po piciu dla niektórych jeszcze więcej picia, bo przecież trzeba iść do pubu, a najlepiej do wszystkich po drodze.
Nigdy w tych po-lanczowych imprezkach nie uczestniczyłam, ba, nawet nigdy nie piłam wina do lanczu, bo zawsze samochodem, a potem do sklepu i do domu. Na ten rok zaplanowałam sobie że pić będę, no może nie do późnej nocy, ale tak trochę, że nie wezmę samochody tylko mój kochany mąż mnie po wszystkim do domu zabierze. No i jak zwykle, raczej nie wyjdzie. Bo mnie robak zjada.
Mam wrzody jak mój chłop, tylko że on choruje szybko i gwałtownie, jak ostatnim razem gdy trzeba mu było przetaczac krew, a ja długo i powoli. I właśnie nadszedł ten czas, kiedy choroba się odezwała. Tym razem jednak zabrano się za mnie porządnie, bo jak to już któryś raz to chyba jednak coś babie dolega. Piszę że się zabrano bo dopiero zaczęłam leczenie, tablety jednak nie pomagają, co najbardziej dziwi mojego męża bo on ma takie same i jemu pomogły. Ale u mnie wykryto helicobactera, a u niego nie. Więc za tydzień idę wreszcie zrobić z robalem porządek i mam nadzieję że się uda.  A pić nie będę, trudno, wypiję za swoje zdrowie jak robal zniknie definitywnie i mam nadzieję raz na zawsze!

czwartek, 1 grudnia 2011

Myszki i ptaszki czyli Sezon na polowanie

Czy pisałam już jak to raz w kuchni nad ranem znaleźliśmy zamemlanego na śmierć myszorka? Bo o nocnych horrorach i ścianach zabryzganych ptasią krwią to na pewno w poście "Kot polowniczy".
No więc niedawno w kuchni na ranem znaleźliśmy zamemlanego na śmierć myszorka. Piszę myszorka bo nie była to prawdziwa mysz, raczej maleńka ryjówka. Niemniej jednak sztywna, obśliniona i nieruchomo spoczywająca pod kuchennym stołem. Sprawcy nie było na miejscu zbrodni. Pomyślałam, Jezu, co by było gdyby on tę mysz żywą przyniósł i gdyby ona mu UCIEKŁA?
Nawiasem mówiąc, nigdy w życiu nie widziałam w całej okolicy ani jednej myszy. Może dziwne, prawda, powinno byc ich od groma, ale nie, nie widziałam. Znajomi w centrum Edynburga mieli myszy w mieszkaniu, ale ja mieszkam daleko od centrum, więc może to dlatego. No i nie ma u nas piwnic, a tam są. No i może dlatego że tyle tu kotów, prawda?
Dwa dni po myszorku na schodku przed domem znaleziono martwego szpaka. Sprawca znów oddalił się z miejsca mordu. Szpak śladem myszorka wylądował w koszu. W kilka dni później na tym samym schodku pojawiła się nieżyjąca już niestety myszka. Mała, podobna wielkością do poprzedniego myszorka, ale już na pewno prawdziwa mysz, co naocznie na zasadach porównawczych z internetem sprawdzono. Sprawcy przy niej nie znaleziono, chociaż kot bardzo zadowolony pojawił się w kuchni w celach otrzymania większej niż zwykle porcji głasków.
Ostatnia zbrodnia już zdemaskowała mordercę na całego. I okazała się najokrutniejsza z wszystkich, bo dotyczyła kosa. Być może był to ten sam, który złapany został wcześniej i któremu zostało darowane życie, być może był to ten który wyśpiewywał nam codziennie arie na płocie, ale nie, to chyba nie ten, bo ten to stary już jest i z niejednym kotem pakt zawierał. W każdym razie kosa szkoda. A ten łowca okrutny, czy też raczej polowniczy, z przeogromnym zadowoleniem pokazywał nam jakiego to dzielnego czynu dokonał. Za co oczywiście dostał całą porcję głasków. Bo kota należy pochwalić za udane polowanie. Bo on przynosi swą zdobycz nam, w nagrodę. On nie musi i najczęściej nie chce zjadać myszy, ptaków czy motyli. Taka jest jego natura, kot to zwierzę łowne i kto się z tym nie godzi, niech nie bierze kota do siebie.
I pomyśleć że jeszcze niedawno myślałam że z moim kotem jest coś nie tak...

A na zakończenie fotka pokazująca, co koty lubią najbardziej robić zimową porą:

  

wtorek, 29 listopada 2011

Już wyjaśniam.

No tak. Zwróciła mi Klarka uwagę że albo ona nie doczytała albo ja nie napisałam, jaka gala, dlaczego i co za konkurs był w tym Londynie.
No to odpowiadam - i jedno i drugie to prawda. Bo tak się zajęłam własnymi przygotowaniami na tę imprezę że rzeczywiście tylko wspomniałam po co i gdzie. Ale wzmianka była, zaczęła się jedynie dość dawno, dlatego rzeczywiście można nie pamiętać. Wybacz Klarko, wybaczcie i inni jeżeli czytając poprzedni wpis zauważyliście że czegoś brakuje.
Gdyby komuś chciało się wrócić, cała historia mojej wyprawy do Londynu zaczyna się na wpisie "O kolczykach" i tam na samym początku napisałam dlaczego i po co.
Więc, w zeszłym tygodniu miałam zaszczyt wziąć udział w największej w Wielkiej Brytanii gali wręczenia nagród za szczególne osiągnięcia w szkolnictwie wyższym, organizowanej przez tygodnik Times. Czyli tak jakby konkurs. I tak jak na podobnego typu imprezach, Oskary, Grammy czy inne, było ileś-tam kategorii, po 5 nominowanych do każdej z nich.  Nasz uniwersytet, The University of Edinburgh, został nominowany w drugiej najważniejszej kategorii - na najbardziej przedsiębiorczy uniwersytet w UK.
Jak już wspomniałam, nie wygraliśmy, byliśmy za Coventry (buuuuuuuu!!!), ale nic to. W następnym roku może będzie lepiej.
Tak na marginesie, co zwróciło moją uwagę to to, że żaden znaczący i wysoko postawiony uniwersytet nie dostał żadnej nagrody. Laureatami za to były te, które najbardziej współpracowały z miejscową (najczęściej zdegradowaną) ludnością lub miały swój wkład w rozwój niedostosowanych społecznie wyrostków, czyli np. pomagały małym murzynkom nauczyć się liczyć przy pomocy zmyślnych kalkulatorków.
Ja mam na ten temat swoje zdanie, ale na razie go nie będę wygłaszać bo jeszcze zostanę posądzona o rasizm.
A czy wiecie że największymi rasistami są czarni?