piątek, 26 sierpnia 2011

Twoja ci nie wyszła

Możecie się ze mnie śmiać, ale mam takie jedno skryte marzenie. O którym czasami mówię bo wiem że się nie spełni. Że nie może się spełnić, bo tak naprawdę to chyba jednak wcale tego nie chcę. Chciałabym mieć jeszcze jedną córeczkę.

Czasami myślę, skąd takie pragnienie u mnie, przecież mam dwójkę prawie dorosłych dzieci i całe życie przed sobą, jeśli wiecie o czym mówię. Po co więc pakować się z powrotem w pieluchy, smoczki, kaszki i nieprzespane noce? Jak wrócić do pracy kiedy będzie czas i czy w ogóle bym chciała? Ze względów finansowych pewnie tak, chociaż na brak pieniędzy nie narzekamy. Ze względów czysto towarzyskich pewnie też, przecież po to między innymi poszłam po raz pierwszy do pracy. No i ta różnica wieku? Przecież córka za chwilę sama może mieć dziecko, syn chyba jeszcze za młody chociaż nic nie wiadomo. Ale z drugiej strony, może pomogliby mi wychować maleństwo, może właśnie miałabym lżej niż wtedy kiedy miałam ich.

Gdybym miała maleńką córeczkę, mogłabym ją zostawić pod opieką dzieci i iść sobie do pubu, mogłabym nawet sobie pozwolić na piwo czy dwa. Podrzucałabym ją do nich co chwilę, bo miałabym przecież mnóstwo spraw do zrobienia. Ale nie mogłabym wtedy karmić jej piersią. To co, może nie byłaby alergikiem jak jej siostra która nie chciała nic innego poza "cycem" przez długie osiem miesięcy, a potem okazało się że na wszystko miała uczulenie. Moja mała córeczka miałaby swój pokoik na górze więc nie budziłaby w nocy mnie tylko swoje rodzeństwo. No i co, niech zobaczą jak to jest, niech oddają to co dostali w nadmiarze.

Na spacery nie musiałabym wychodzić bo mam swój ogród z bezpośrednim wyjściem z kuchni. Więc mogłabym gotować obiady mając pod okiem wózek. Tylko problem mógłby być z kotem. A może nie, moja kiciula do wszystkiego się szybko przyzwyczaja więc i do córeczki by się szybko przyzwyczaił. No a jakby tak zaczęła już raczkować i wyjadałaby mu żarcie z miski? Może jej nie zaszkodzi, kotu nie szkodzi.

Kupowałabym jej najpiękniejsze sukienki, takie różowe i różowe rajtuzki w gwiazdeczki, i pełno zabawek, nie tylko takich edukacyjnych ale i takich zupełnie bez sensu też. Myślę że jej siostra też by się do tego przyłożyla i brat także, oni naprawdę lubią małe dzieci. Miałaby jasne loczki i byłaby rozpieszczana przez wszystkich. Mąż by ją uwielbiał, zawsze przecież chciał mieć troje dzieci, a nie dwoje.

Nie byłabym taka spanikowana, nie ganiałabym z każdym katarkiem do lekarza, nie słuchałabym "dobrych" rad znajomych bo sama mam doświadczenie i wystarczającą wiedzę. Zmuszałabym do sprzątania i nauki na skrzypcach, jeśli by miała takie zdolności oczywiście, bo talent talentem a pracować trzeba.

Rozmawiałam nawet na ten temat z mężem. Nie był zachwycony, ale też nie za bardzo przeciwny. On wie że poświęciłam młode lata swego życia na wychowanie dzieci, sam mi w tym bardzo dzielnie pomagał. Nie chodziliśmy na imprezy, nie wyjeżdżaliśmy na wczasy, nie stać nas było na wiele, bo dopiero się dorabialiśmy a dwoje dzieci trzeba było wychować. I nie pomagał nam nikt, i przedszkole i szkoła i potem szkoła muzyczna w której spędzaliśmy wiele godzin, wszystko to sami. Mieszkaliśmy z dala od rodziców, może to i dobrze, może źle. Kiedy inni bawili się, jeżdzili po świecie, kupowali samochody i drogie ubrania, my bawiliśmy dzieci, jeżdziliśmy do babci raz na miesiąc starą Dacią z trzeciej ręki dopóki powódź jej nie zabrała. Teraz kolej na nas. Dzieci prawie dorosłe, nie za bardzo już chcą naszego towarzystwa, mamy czas i pieniądze, realizujemy swoje marzenia. A ci którzy sie bawili wychowują maluchy. I dobrze im tak. Dlaczego więc marzy mi się mała córeczka?

Powiedziałam o moim sekrecie synowi. Popatrzył zdziwiony i odpowiedział: "Ty chcesz mieć małą córeczkę bo twoja ci nie wyszła?"

Córeczki więc nie będzie. I tym optymistycznym akcentem kończę swą dzisiejszą opowieść.
23 maj 2011

Czy to w porządku?

Postanowilam dzisiaj publicznie objechac swoja rodzona siostre. Ktora siostre, bo mam dwie? Bedzie wiedziala jak przeczyta, a jak nie przeczyta to jej wygarne na Skypie bo jak zadzwonie to gotowa wylaczyc telefon. Albo mnie zagadac na smierc.

Otoz, w sprawy rodzinne Mojej Siostry to ja sie raczej nie mieszam, ma swoj dom, swoje dzieci, swoje problemy, jak kazdy. Kiedy potrzebuje pomocy, pomagam, kiedy potrzebuje porady, doradzam jak umiem, kiedy chce sie wygadac, slucham. Ale gdy rzecz dotyczy mojej rodzonej mamy, to zeby nie wiem co, ponosi mnie po prostu.

A rzecz wyglada nastepujaco. Od kiedy Babcia zachorowala, Mama wziela ja do siebie do domu. Nie maja duzego mieszkania, ale jeden wolny pokoj wiec jakos sie mieszcza. Babcia nie jest w stanie funkcjonowac samodzielnie, ma Alzheimera i wymaga stalej opieki. Zadna z pozostalych corek nie czula sie na silach podjac trudu nielatwej opieki nad matka, ale Moja Mama nie mogla jej tak po prostu zostawic na pastwe domu opieki czy czegos innego. Babcia ma 86 lat, chore serce i bardzo slabo slyszy. Nie za bardzo chodzi, co chwile niedomaga, trzeba jej pilnowac dzien i noc, zeby czegos sobie nie zrobila, zeby miala wszystko, no i przede wszystkim, zeby po prostu z nia byc, rozmawiac. Im bardziej choroba postepuje tym bardziej zachowuje sie jak male dziecko, kto sie z Alzheimerem spotkal to wie.

W mieszkaniu rodzicow mieszka tez z synkiem moja druga siostra, ale o niej nie bede pisac, chociaz tez powinnam. Bo Mama musi niestety dla nich gotowac, po nich sprzatac, pilnowac malego zeby lekcje odrabial jak siostra jest w pracy i takie tam. No wiec Mama urobiona jest po pachy, ale daje rade bo tak chce. Druga siostra konczy remont swojego malego mieszkanka i byc moze (oby!) wyprowadzi sie juz wkrotce.

Moja Siostra, ta o ktorej mowa, ma to nieszczescie ze u jej syna (nazwijmy go tu Jasio) stwierdzono ADHD. Dziecko od poczatku dziwnie sie zachowywalo, w koncu gdy Jasio mial 5 lat, za namowa Mojej Mamy Siostra wziela go na badania. No i wyszlo. Co Jasio wyprawial, ksiazke by trzeba opisac, kto sie zetknal z ADHD wi o czym mowie. Jasio ma teraz 11 lat, chodzi do 4 klasy i jest na lekach od dwoch lat. Wiec jaki taki spokoj z nim maja, przynajmniej w szkole. Ale i tak czasami ma "tantrum" i potrafi zwyzywac nauczycielki czy np. grozic ze na nie wezwie policje. Zalatwili wiec nauczanie indywidualne, zeby sie wyciszyl i przynajmniej jakies postepy w nauce zrobil. I robi, sprawiedliwie trzeba powiedziec ze to mu wyszlo na dobre. Ale zachowanie nadal pozostawia wiele do zyczenia, szczegolnie w weekendy kiedy lekarstw mu sie nie podaje.

I wlasnie w te weekendy, jakims cudownym trafem, Jasio zawsze trafia do domu Moich Rodzicow. Gdzie jest juz jeden dziewiecioletni dzieciak ktorego matka najczesciej w weekendy pracuje, i starsza, schorowana osoba wymagajaca ciaglej uwagi. Jasio przybiega z torba w piatek po poludniu (nie mieszkaja daleko), czasami Mama wracajac z zakupow spotyka pod domem samochod Siostry z Jasiem w srodku i Siostra z jadowitym usmieszkiem "zabierzesz go na weekend?"

Na poczatku myslalam ze on przychodzi od czasu do czasu, moze Moja Mama nie chciala sie skarzyc, moze nie zdawala sobie sprawy bo jednak chciala zobaczyc wnuka ktorym opiekowala sie prawie bez przerwy przez 6 lat, moze faktycznie przychodzil raz na jakis czas. Ale od pewnego razu, co dzwonie w weekend (a w kazdy weekend dzwonie), on tam jest. I w koncu banka pekla. Mama rozplakal sie do sluchawki mowiac ze ona dluzej tak nie moze, a oni tam serca dla niej nie maja. Babcia byla wtedy bardzo chora i lezala prawie caly czas, a tu jeszcze ten diabel bez tabletek. Bo przy tabletkach to jeszcze ujdzie, spokojniejszy jest i przynajmniej dociera do niego rzeczywistosc. A bez Concerty to po prostu szatan. I Moja Mama nie wie zupelnie co robic bo ona mowi zeby go nie przyprowadzac bo sytuacja jest ciezka, a oni nic sobie z tego "gadania" nie robia.

Winie Moja Siostre bardzo za ten stan. Rozumiem ze czasem tez maja dosc swojego syna, ktory przeciez nic nie zawinil, taki sie po prostu urodzil. Rozumiem ze potrzebuja czasami spokoju. Ale nie rozumiem jak mozna obarczac dodatkowym ciezarem niemlodych juz ludzi ktorzy poswiecili cale swoje zycia na wychowanie wlasnych dzieci i wciaz maja ciezar opieki na karku. Rozumiem ze nie wolno zabronic dziecku widywac dziadkow, ale wypadaloby raczej chyba zapytac czy ONI wyrazaja na to chec w danej chwili. To nie jest tak ze mozna sobie podrzucac dziecko w kazdej chwili a rodzice musza sie nim zajac bo nie maja wyboru. Moja Siostra nie pracuje do cholery, Jasio przez pol dnia siedzi w szkole, w tygodniu jest spokojny bo bierze tabletki, to o co tu chodzi?

Moja siostro, jezeli to czytasz, czy uwazasz ze to jest w porzadku pytac mnie o rady wychowawcze, potem negowac wszystko co powiem bo to twoje dziecko i ty za nie bierzesz pelna odpowiedzialnosc i sama wiesz co dla niego najlepsze, a potem podrzucac syna jak kukulcze jajo do rodzicow? Jestes dorosla, to twoje dziecko i ty masz zapewnic mu wszystko czego potrzebuje, a nie wyreczac sie dziadkami. Dziadkowie sa do kochania i do rozpieszczania wnukow, a nie do wychowywania. Oni juz swoje wychowali. Daj im w koncu odpoczac.
10 maj 2011

Jak niepotrzebny gadżet

Ksiazki maja dla niej bardzo duza wartosc. Nigdy nie pozwolila niszczyc ksiazek, nigdy po nich nie pisala, nie zaginala grzbietow ani kartek zaznaczajac miejsce ostatniego czytania, od lat ta sama zakladka do ksiazek. Kiedys, gdy byla dzieckiem, czytala bardzo duzo. Pamieta jak bedac mala siedmiolatka (byla najmniejsza w klasie) poszla na lekcje religii z nowym koszykiem ktory dostala od cioci, a w nim ulozyla stosik ksiazek i nowiutkiego misia. Mis byl malutki, przytulny i mieciutki, nigdy nie miala misia, to byl jej pierwszy. Po drodze do domu wstapila do biblioteki, jak zwykle. I jak zwykle wymienila stosik ksiazek na nowy stosik, jakies 10 sztuk. Byla jedynym dzieckiem w szkole ktore mialo pozwolenie na wypozyczenie wiecej niz 3 ksiazek, po prostu duzo czytala. Tamte ksiazki pamieta do dzisiaj, byla wsrod nich opowiesc o krolu Arturze, jedna z serii o Piotrze, ale nie pamieta dzis tytulu, byla tez jedna z serii "Poczytaj mi mamo" dla malenkiej siostrzyczki. Kiedy wrocila do domu, okazalo sie ze... misia nie ma w koszyku. Plakala, wrocila z powrotem do biblioteki ta sama droga, pytaja ludzi czy ktos nie znalazl przypadkiem malego misia w czerwonym ubranku. Nikt nie znalazl...

Czytala zawsze i w kazdej wolnej chwili. Jak nie miala ksiazki pod reka, to gazety, czasopisma, czytala przy sniadaniu, obiedzie i kolacji. Ile razy ojciec wstawal w nocy z pretensjami ze swieci swiatlo na darmo, a dla niej to nie bylo na darmo, ona czytala. Kiedy dostala pierwsza Encyklopedie Powszechna, specjalnie sprowadzana z Pragi (bo w kraju byl stan wojenny i nie bylo nawet chleba, a co dopiero ksiazki), stala sie ona jej ulubionym narzedziem, przewodnikiem, zrodlem wiedzy. Na jej podstawie robila listy rzeczy ktore warto miec, miejsc ktore warto zobaczyc, ksiazek ktore musi przeczytac. Jako ze potrafila czytac bardzo szybko i pamiec miala znakomita, nauka nie przysparzala jej zadnych trudnosci. Miala czas na sport, na odrabianie lekcji, na ogladanie telewizji, na pomaganie mamie w domowych obowiazkach i wychowywaniu mlodszych siostr, bo ojciec wciaz pracowal za granica. Nie wiodlo im sie najgorzej w tamtych czasach, ale bogaci tez nie byli. Mama nie uwazala kupowania ksiazek za dobra inwestycje, przeciez byly biblioteki, prawda? Wiec zapisala sie do wszystkich mozliwych w miasteczku.

Szkole skonczyla bez problemow, prace maturalna z polskiego napisala na 36 stron, egzamin na wymarzona polonistyke zdala jako czwarta na liscie 160 kandydatow. I tu zaszla zmiana. Cieszyla sie ze bedzie mogla duzo czytac, ale nie zdawala sobie do konca sprawy ze co innego czytac dla przyjemnosci a co innego z przymusu. Gdyby jeszcze wymagane zrodla byly dostepne, moze jakos latwiej byloby to zniesc, ale najczesciej bylo tak ze profesor dawal liste publikacji z ktorych kazda byla dostepna w calym miescie w ilosci 1 sztuk, z czego najczesciej ta jedna sztuka znajdowala sie w posiadaniu tegoz wlasnie profesora. Krazyly wiec streszczenia i notatki studentow ze starszych lat.

Pierwszy rok byl bardzo ciezki, drugi juz znacznie latwiejszy. Nastepne - bulka z maslem. Wciaz czytala tak samo duzo jak przedtem, ale glownie rozprawy naukowe ktorych nie cierpiala, poezji prawie wcale, beletrystyka - rzadkosc. Trzeba bylo jakos skonczyc te studia wiec skonczyla. Wyszla za maz, pojawilo sie dziecko, potem drugie, praca, dom, obowiazki, pieluchy, choroby, zwykle zycie. Nie miala czasu na czytanie. Czytala wiec czasopisma - "Twoj Styl", "Focus" - to jej ulubione, miesieczniki wiec mogla sobie pozwolic raz w miesiacu. Od czasu do czasu wstepowala do biblioteki wypozyczyc kilka ksiazek ktore albo oddawala z opoznieniem i placila kary, albo oddawala nie czytane, ale to rzadko, wolala placic. Z czasem przestala czytac dzieciom do snu, bo nauczyly sie czytac i wolaly same, miala wiec troszke wolnego czasu dla siebie, ale zawsze cos sie znalazlo wazniejszego niz ksiazka.

Minely lata, dzieci juz duze, obowiazkow jakby coraz mniej chociaz i tak za duzo, ale milosc do ksiazek nie minela. Co jakis czas kupuje zestawy ksiazek, czasamii od razu cale serie, czytaja na zmiane z synem, corki jakos do ksiazek nie ciagnie. I chociaz zdaje sobie sprawe z niebezpieczenstwa, ksiazki dla niej to jak narkotyk, kiedy zacznie, nie potrafi sie oprzec, nie potrafi skonczyc. Zazwyczaj nie ma wyrzutow sumienia, bo przeciez czyta rzadko, nie codziennie, nie nawet raz na tydzien. Ale za to do zatracenia. Nie istnieje dla niej film, radio, dzieci, maz, widzi ich, rozmawia z nimi, ale myslami jest gdzie indziej. I tylko ostatnio zrobilo jej sie przykro gdy bedac juz w lozku, pytajac meza dlaczego jej nie przytuli, uslyszala: "Bo ja sie czuje jak niepotrzebny gadzet. Ty masz swoje ksiazki, ja dla ciebie znacze mniej niz nawet komorka. Niepotrzebny gadzet".
19 kwiecień 2011