A to się porobiło! Tyle wyświetleń na raz, szkoda że żadnych komentarzy nie ma. A może to i dobrze, po co mam się zadręczać krytyką. Słońce dziś ładnie świeci więc tak się jakoś rozmarzyłam o wakacjach. Których w tym roku - nie będzie. Z przyczyn finansowych. Jadę za to do Polski, niejako w interesach, ale oczywiście też odwiedzić rodzinę. Fajnie tak, raz na rok przyjeżdża ciocia z dalekiego świata, przywozi prezenty, wszyscy mają czas dla ciebie... Z jednej strony wiesz że czas szybko leci, z drugiej - jak ja z nimi wytrzymam!
Odwiedziny u rodziny to dla mnie nie wakacje. Wakacje to dla mnie słońce i woda, więc kraje południowe jak najbardziej bo tam się normalnie można kąpać w morzu, bo woda ciepła. Chciałabym jeszcze kiedyś pojechać nad Polski Bałtyk ale wiem że z pogodą może być różnie, a na takim południu Europy przynajmniej słońce gwarantowane. Nie lubię się opalać, to dla mnie nudne tak się smażyć. Za to pod parasolem w cieniu można robić różne fajne rzeczy. Na przykład czytać książkę. Albo obserwować małe krabiki i pajączki które brną przez piasek z mozołem. Albo udawać że się nie patrzy na przechodzące ciała i nie podsłuchuje sąsiadów na leżaku obok. Albo po prostu spać. Lubię spać na plaży, ptaków śpiew, morza szum, zresztą wybierając wczasy zawsze zwracamy uwagę żeby ośrodek był na plaży. Bo nie lubimy się smażyć dookoła basenu popijając drinki.
Aktywność jak najbardziej na takich wakacjach, bo kurorty mają naprawdę wiele do zaoferowania. Aerobik, siatkówka plażowa, rozgrywki ping-ponga, tenis (jeżeli ktoś ma jeszcze siłę wieczorem bo w dzień się nie da), wieczorem dyskoteki czy też bardziej spokojne zajęcia w postaci quizów. To takie najbardziej podstawowe usługi które ośrodki oferują. A i poza nimi jest super. Zawsze jeżdzimy na zwiedzanie 2-3 razy w tygodniu, szukamy też możliwości podróżowania samemu, ale tylko w miejsca gdzie można spotkać turystów. Raczej się na dzicz jednak nie odważamy na takich wakacjach z dala od domu, bo nigdy nic nie wiadomo.
Za to w domu, czy to w Szkocji czy w Polsce - dzicz dzicz i jeszcze raz dzicz, czyli lasy, góry i jeziora. Ale to nie wakacje dla mnie, to po prostu rekreacja. Więc już za dwa tygodnie - połączenie biznesu i rekreacji - hurraaaa!
piątek, 10 czerwca 2011
środa, 8 czerwca 2011
Stefka i buciki
No i mamy znowu burzę, już drugą tego roku, bo pierwsza była wczoraj. Dwa grzmoty, jeden błysk, nic ciekawego. Nie tak jak w Polsce, kiedy waliło bez opamiętania z każdej strony przez 40 minut, a potem jeszcze i wieczorem znowu. A powietrze jaki świeże po takiej burzy, nie to co tu. Co za kraj, nawet burzy porządnej nie mają!
Stefka kupiła sobie dzisiaj buciki. Online. Że online to nic dziwnego, wszyscy coś tam kupują przez internet. Kupiła je w takim specjalnym sklepie dla osób obciążonych dodatkowymi kilogramami, gdzie można dostać buciki w szerokości XXL, czyli na stópki rozczłapane przez ów nadmiar. Buciki czerwone, lakierowane, z szerokim paskiem, lekki obcasik. Krój jak dla dziewczynki do Pierwszej Komunii.
Zieloną sukienkę na sobie dzisiaj miała kiedy te buty zakładała, bo przecież musi w nich pochodzić, spróbować czy jej nogi nie odpadną bo jak odpadną to odda. Bo te buciki to na specjalną okazję wyjzadu z mamusią i tatusiem do Paryża, w celu uczczenia 60 rocznicy urodzin tego ostatniego. Zapytałam tak z ciekawości, dlaczego czerwone, no więc bo do sukienki jej będą pasować. Zapytałam do jakiej sukienki. No więc sukienka jest do kolan, czarna, z zielonymi paskami na dole i białymi na górze. A te buciki to będą w sam raz.
O Matko Boska!!! - pomyślałam ale że dwulicowa jestem to nie chciałam Stefci zrobić przykrości, zresztą ona się tak ubiera na codzień, dla niej to sam raj.
Wyszła Stefcia na korytarz się pochwalić bucikami, jedna powiedziała "O jakie śliczne buty!", druga: "No naprawdę, cudownie w nich wyglądasz". Wreszcie napatoczył sie kolega płci męskiej i wykrzyknął: "Ojeju! Dorotka w Krainie Oz!". Niepocieszona Stefka wróciła do pokoju, niepocieszona bo płci męskiej się nie spodobała. "Ten Brian to w ogóle gustu nie ma, grubas jeden" - powiedziała. Bucików nie zdjęła, bo przecież musi rozbić.
W drodze do kserokopiarki niespodziewanie natknęła się na Toma, któremu już się chciała bucikami pochwalić, ale ten był szybszy. "Dorotka w Krainie Oz, hahaha!"
Stefka buciki zatrzyma bo jej nie otarły. No i przecież chce wyglądać pięknie na urodzinach tatusia. Mam nadzieję że chociaż białych rajstopek nie założy.
Stefka kupiła sobie dzisiaj buciki. Online. Że online to nic dziwnego, wszyscy coś tam kupują przez internet. Kupiła je w takim specjalnym sklepie dla osób obciążonych dodatkowymi kilogramami, gdzie można dostać buciki w szerokości XXL, czyli na stópki rozczłapane przez ów nadmiar. Buciki czerwone, lakierowane, z szerokim paskiem, lekki obcasik. Krój jak dla dziewczynki do Pierwszej Komunii.
Zieloną sukienkę na sobie dzisiaj miała kiedy te buty zakładała, bo przecież musi w nich pochodzić, spróbować czy jej nogi nie odpadną bo jak odpadną to odda. Bo te buciki to na specjalną okazję wyjzadu z mamusią i tatusiem do Paryża, w celu uczczenia 60 rocznicy urodzin tego ostatniego. Zapytałam tak z ciekawości, dlaczego czerwone, no więc bo do sukienki jej będą pasować. Zapytałam do jakiej sukienki. No więc sukienka jest do kolan, czarna, z zielonymi paskami na dole i białymi na górze. A te buciki to będą w sam raz.
O Matko Boska!!! - pomyślałam ale że dwulicowa jestem to nie chciałam Stefci zrobić przykrości, zresztą ona się tak ubiera na codzień, dla niej to sam raj.
Wyszła Stefcia na korytarz się pochwalić bucikami, jedna powiedziała "O jakie śliczne buty!", druga: "No naprawdę, cudownie w nich wyglądasz". Wreszcie napatoczył sie kolega płci męskiej i wykrzyknął: "Ojeju! Dorotka w Krainie Oz!". Niepocieszona Stefka wróciła do pokoju, niepocieszona bo płci męskiej się nie spodobała. "Ten Brian to w ogóle gustu nie ma, grubas jeden" - powiedziała. Bucików nie zdjęła, bo przecież musi rozbić.
W drodze do kserokopiarki niespodziewanie natknęła się na Toma, któremu już się chciała bucikami pochwalić, ale ten był szybszy. "Dorotka w Krainie Oz, hahaha!"
Stefka buciki zatrzyma bo jej nie otarły. No i przecież chce wyglądać pięknie na urodzinach tatusia. Mam nadzieję że chociaż białych rajstopek nie założy.
piątek, 3 czerwca 2011
Piąty z grzechów głównych czyli Się sobie wreszcie podobam
Mam dwa motta życiowe. Pierwsze to: "Pamiętaj żeby nikt przez ciebie nie płakał", a drugie: "Twardym trzeba być nie mientkim" ze szczególnym naciskiem na słowo "mientki". Czy te dwa da się jakoś pogodzić? Ja próbuję, chociaż jak by się tak zastanowić to jak ktoś jest szczególnie twardy to kogoś innego to może boleć. A stąd już krótka droga do łez. Ale ja tak bardziej do siebie to drugie motto stosuje, chodzi o siłę charakteru. No i pokazałam ją w ostatni weekend.
Zachciało mi się ciasta. A że sobota to dla mnie dzień królewskiej uczty (dla niewtajemniczonych to jest ten jeden posiłek w tygodniu że można jeść co się chce, ale z umiarem i bez dokładek), ciasto też miało być królewskie, czyli normalne, czyli z cukrem i masłem i w ogóle pyszne i słodkie. Znalazłam więc ukryte gdzieś w najgłębszym schowku gotowe ciasto łatwe i przyjemne, czyli nieśmiertleną Karpatkę. Karpatka pyszna jest więc czemu nie.
Podzieliłam sobie robotę strategicznie, czyli najpierw ciasto do piekarnika, w tym czasie obiad, czyli ziemniaki z wody, makrela diabelska i fasolka szparagowa na parze. Makrela ma być z piekarnika, wiec musialam ciasto upiec jako pierwsze, żeby mi się później rybą nie zaśmierdziało. W międzyczasie krem do karpatki, pysznie.
Obiadek był oczywiście bajecznie smaczny, chociaż oczywiście nie za bardzo "normalny" - to znaczy bez tłuszczu. Co ma mi za złe mój nastoletni syn, który powtarza że on rośnie i się rozwija i on potrzebuje tłuszczu i normalnego jedzenia bo nie będzie miał z czego budować mięśni nad którymi bardzo ostatnio pracuje. No to ja na to że owszem synu, potrzebujesz dużo białka do tych mięśni i to jest to czym cię karmię, a nie tłuszczu, na sklerozę zawsze jest czas. Zresztą i tak on zjada tyle węglowodanów w postaci czekoladek i batoników że tłuszczu tyle co ma serwowane to mu w zupełności wystarczy.
A po obiedzie - KARPATKA. Pierwszy raz jadlam normalne ciasto odkąd jestem na diecie, no może poza tym kawałkiem babki na Wielkanoc, ale wtedy to był tylko mały kawałek, przysięgam. No więc ta karpatka - niebo w gębie, szczególnie że ja uwielbiam ten krem. A na górę prawdziwy cukier puder, tak dużo że jak się złapało niechcący powietrza trzymając talerzyk blisko twarzy to można się było udławic :-) Cały wielki kawał pochłonęłam.
A potem jeszcze jeden, a potem wyrównałam ciasto bo ktoś krzywo ukroił, a potem jeszcze, aż wreszcie któreś z dzieci zakrzyknęło że ono jeszcze nie próbowało i czy ten maleki kawałeczek to jest dla niego?
"O niech cię" - zaklęłam pod nosem, zeżarłam ponad pół karpatki sama. Obżarłam się tak że na nic już patrzeć nie mogłam w ten dzień. No i dobrze, zaoszczędziłam na kolacji.
Pierwszy główny grzech na diecie Dukana popełniony. Ale pokuta była jeszcze słodsza - następnego dnia pół kilo mniej na wadze, ha ha ! I co? Nic to, twardym trzeba być nie mientkim, a ja jak już jestem taka szczupła to nie dam sobie tej figury wyrwac, bo wiem że to się źle może skończyć, tyle ciasta w przyszłości. Więc postanowione - jedna porcja, nigdy więcej. Oby do lata.
********************************************************************
Piękna pogoda dzisiaj to i pięknie się czuję. Po raz pierwszy w tym roku założyłam naprawdę letnie ubrania, nie mam ich teraz za dużo bo wszystko za duże jak wiecie a nowych na razie nie kupuję bo po pierwsze wciąż jeszcze nie wiem jak długo będę szczupła, a po drugie mam węża w kieszeni. I to drugie jest chyba nawet ważniejsze od pierwszego. Więc mam na sobie czerwoną koronkową tunikę z delikatnym kwiatowym wzorem, ciemnoróżowa podkoszulka w komplecie, do tego białe legginsy do łydek z guziczkami po zewnętrznych stronach nogawek i lekkie czerwone klapki z kwiatuszkami. Wszystko to kupiłam sobie w zeszłym roku na wakacje do Egiptu, tunika wciąż rozmiar 12 więc trochę może za duża ale z dodatkiem stretchu to się naciąga i taka nienaciągnięta też fajnie wygląda. Od biedy wcale nie musiałabym tych legginsów nakładać, ale do pracy nie wypada w taaaaakiej mini. Dobrze że legginsy kupiłam w najmniejszym rozmiarze, ale tylko takie mi pasowały.
No i chodzę tak sobie po firmie i się przeglądam w każdej szybie, w każdym lustrze, podskakuję i klaszczę w dłonie jak małe dziecko. Bo się sobie wreszcie podobam. Bo nie mam już tego wstrętnego wała na plecach a z przodu nie wyglądam jak w 6 miesiącu ciąży. Jestem w końcu szczupła i zgrabna.
To już 7 tygodni kiedy jestem w fazie utrwalania wagi. Waga się trzyma, a ja nie przesadzam ani z trzymanie diety ani z nadmiernym jedzeniem. Ważę się codziennie rano i wieczorem, może to i głupie ale dzięki temu mam kontrolę nad sobą. Wiem że jeśli wieczorem przekroczę 57 kg to rano nie spadnę poniżej 56. Proteinowe czwartki działają cuda - jeżeli nawet uda mi się nabrać troszkę więcej wagi w tygodniu, po takim czwartku jest zawsze dużo poniżej zakładanej wagi 56 kg. Zresztą, test Dukana wyliczył mi że wga, którą jestem w stanie z łatwością utrzymać to 56,5 kg, więc na razie jest lepiej niż dobrze. Zresztą, nie waga jest tu najlepszym wykładnikiem, a to jak wyglądam.
Zrobiłam mały rachunek sumienia i naprawdę nie mam się czego wstydzić. Jeden raz może przegięłam lekko i za dużo zjadłam, bo dwa lody zamiast jednego, a właściwie to nie powinnam w ogóle. Ale nic to nie zmieniło końcowym rozrachunku. Trzymam się zasad diety, jak można 40g sera to 40 g sera i ani deka więcej. Jak jedna uczta to jedna uczta, jak dwie kromki chleba to dwie. Nawet ostatnio, jako że zapomniałam lunczu do pracy, kupiłam sobie gotową bułkę pełnoziarnistą z serem, szynką i sałatą (+ ogóre, pomidor). Ale już nie było chlebka w domu. Obiady? Staram się gotować to samo dla wszystkich, po mojemu, czyli bez tłuszczu, ale jak już się nie da, to odkładam sobie na drugą patelnię i robię osobno. Nie jem ziemniaków, ryżu i makaronu tyle ile Dukan każe. Codziennie jabłuszko albo jakiś inny owoc.
Moje pierwsze poważne przemyślenia na temat diety są takie. Dlaczego ludzie nie chudną pomimo że odżywiają się naprawdę zdrowo, bez tłuszczu i cukru, uprawiają sport czy są w jakiś inny sposób aktywni ruchowo? Przecież przez tyle lat próbowałam i nawet moja mama martwiła się, dlaczego? Tarczyca tarczycą, to fakt że nam jest trudniej, ale przecież nie jest to niemożliwe. Przecież nigdy nie piłam słodkich napojów, herbatę, kawę zawsze bez cukru, nigdy tłusto. Badminton 3-4 razy w tygodniu. Wniosek? Chyba jadłam za dużo. Ale nawet jak zmiejszyłam ilość pokarmów, nic się nie działo. Dlaczego? Bo dieta, choć zbalansowana, nie była tak naprawdę uporządkowana. Myślę że żeby było skutecznie, trzeba naprawdę dostać przysłowiowego kopa, albo dać go sobie samemu. Dla mnie dieta Dukana była takim kopem, czyli wyraźnie postawione granice, to wolno a tego nie, tego tyle a tego tyle, cel w takim a takim terminie i koniec. Nie ma przekraczania tych granic, jeżeli chce się osiągnąć cel nie wolno iść na żadne ustępstwa. Przecież nie po to ktoś pracował wiele lat nad czymś żeby jakiś laik go poprawiał.
I teraz, kiedy już cel został osiągnięty, widzisz że twoje poświęcenia nie poszły na marne i za nic w świecie nie chcesz wrócić do tego czym byłaś (eś). Nie możesz więc już wrócić do poprzednich nawyków żywieniowych, nigdy więcej. I teraz właśnie nadchodzi czas na zbilansowaną, zdrową dietę, tę dzięki której tylu osobom nie udaje się schudnąć. Bo odżywiać się zdrowo znaczy utrzymywać wagę na stałym poziomie, a jak chcesz schudnąc albo przytyć, to niestety potrzebujesz kopa.
Takie jest moje zdanie.
Zachciało mi się ciasta. A że sobota to dla mnie dzień królewskiej uczty (dla niewtajemniczonych to jest ten jeden posiłek w tygodniu że można jeść co się chce, ale z umiarem i bez dokładek), ciasto też miało być królewskie, czyli normalne, czyli z cukrem i masłem i w ogóle pyszne i słodkie. Znalazłam więc ukryte gdzieś w najgłębszym schowku gotowe ciasto łatwe i przyjemne, czyli nieśmiertleną Karpatkę. Karpatka pyszna jest więc czemu nie.
Podzieliłam sobie robotę strategicznie, czyli najpierw ciasto do piekarnika, w tym czasie obiad, czyli ziemniaki z wody, makrela diabelska i fasolka szparagowa na parze. Makrela ma być z piekarnika, wiec musialam ciasto upiec jako pierwsze, żeby mi się później rybą nie zaśmierdziało. W międzyczasie krem do karpatki, pysznie.
Obiadek był oczywiście bajecznie smaczny, chociaż oczywiście nie za bardzo "normalny" - to znaczy bez tłuszczu. Co ma mi za złe mój nastoletni syn, który powtarza że on rośnie i się rozwija i on potrzebuje tłuszczu i normalnego jedzenia bo nie będzie miał z czego budować mięśni nad którymi bardzo ostatnio pracuje. No to ja na to że owszem synu, potrzebujesz dużo białka do tych mięśni i to jest to czym cię karmię, a nie tłuszczu, na sklerozę zawsze jest czas. Zresztą i tak on zjada tyle węglowodanów w postaci czekoladek i batoników że tłuszczu tyle co ma serwowane to mu w zupełności wystarczy.
A po obiedzie - KARPATKA. Pierwszy raz jadlam normalne ciasto odkąd jestem na diecie, no może poza tym kawałkiem babki na Wielkanoc, ale wtedy to był tylko mały kawałek, przysięgam. No więc ta karpatka - niebo w gębie, szczególnie że ja uwielbiam ten krem. A na górę prawdziwy cukier puder, tak dużo że jak się złapało niechcący powietrza trzymając talerzyk blisko twarzy to można się było udławic :-) Cały wielki kawał pochłonęłam.
A potem jeszcze jeden, a potem wyrównałam ciasto bo ktoś krzywo ukroił, a potem jeszcze, aż wreszcie któreś z dzieci zakrzyknęło że ono jeszcze nie próbowało i czy ten maleki kawałeczek to jest dla niego?
"O niech cię" - zaklęłam pod nosem, zeżarłam ponad pół karpatki sama. Obżarłam się tak że na nic już patrzeć nie mogłam w ten dzień. No i dobrze, zaoszczędziłam na kolacji.
Pierwszy główny grzech na diecie Dukana popełniony. Ale pokuta była jeszcze słodsza - następnego dnia pół kilo mniej na wadze, ha ha ! I co? Nic to, twardym trzeba być nie mientkim, a ja jak już jestem taka szczupła to nie dam sobie tej figury wyrwac, bo wiem że to się źle może skończyć, tyle ciasta w przyszłości. Więc postanowione - jedna porcja, nigdy więcej. Oby do lata.
********************************************************************
Piękna pogoda dzisiaj to i pięknie się czuję. Po raz pierwszy w tym roku założyłam naprawdę letnie ubrania, nie mam ich teraz za dużo bo wszystko za duże jak wiecie a nowych na razie nie kupuję bo po pierwsze wciąż jeszcze nie wiem jak długo będę szczupła, a po drugie mam węża w kieszeni. I to drugie jest chyba nawet ważniejsze od pierwszego. Więc mam na sobie czerwoną koronkową tunikę z delikatnym kwiatowym wzorem, ciemnoróżowa podkoszulka w komplecie, do tego białe legginsy do łydek z guziczkami po zewnętrznych stronach nogawek i lekkie czerwone klapki z kwiatuszkami. Wszystko to kupiłam sobie w zeszłym roku na wakacje do Egiptu, tunika wciąż rozmiar 12 więc trochę może za duża ale z dodatkiem stretchu to się naciąga i taka nienaciągnięta też fajnie wygląda. Od biedy wcale nie musiałabym tych legginsów nakładać, ale do pracy nie wypada w taaaaakiej mini. Dobrze że legginsy kupiłam w najmniejszym rozmiarze, ale tylko takie mi pasowały.
No i chodzę tak sobie po firmie i się przeglądam w każdej szybie, w każdym lustrze, podskakuję i klaszczę w dłonie jak małe dziecko. Bo się sobie wreszcie podobam. Bo nie mam już tego wstrętnego wała na plecach a z przodu nie wyglądam jak w 6 miesiącu ciąży. Jestem w końcu szczupła i zgrabna.
To już 7 tygodni kiedy jestem w fazie utrwalania wagi. Waga się trzyma, a ja nie przesadzam ani z trzymanie diety ani z nadmiernym jedzeniem. Ważę się codziennie rano i wieczorem, może to i głupie ale dzięki temu mam kontrolę nad sobą. Wiem że jeśli wieczorem przekroczę 57 kg to rano nie spadnę poniżej 56. Proteinowe czwartki działają cuda - jeżeli nawet uda mi się nabrać troszkę więcej wagi w tygodniu, po takim czwartku jest zawsze dużo poniżej zakładanej wagi 56 kg. Zresztą, test Dukana wyliczył mi że wga, którą jestem w stanie z łatwością utrzymać to 56,5 kg, więc na razie jest lepiej niż dobrze. Zresztą, nie waga jest tu najlepszym wykładnikiem, a to jak wyglądam.
Zrobiłam mały rachunek sumienia i naprawdę nie mam się czego wstydzić. Jeden raz może przegięłam lekko i za dużo zjadłam, bo dwa lody zamiast jednego, a właściwie to nie powinnam w ogóle. Ale nic to nie zmieniło końcowym rozrachunku. Trzymam się zasad diety, jak można 40g sera to 40 g sera i ani deka więcej. Jak jedna uczta to jedna uczta, jak dwie kromki chleba to dwie. Nawet ostatnio, jako że zapomniałam lunczu do pracy, kupiłam sobie gotową bułkę pełnoziarnistą z serem, szynką i sałatą (+ ogóre, pomidor). Ale już nie było chlebka w domu. Obiady? Staram się gotować to samo dla wszystkich, po mojemu, czyli bez tłuszczu, ale jak już się nie da, to odkładam sobie na drugą patelnię i robię osobno. Nie jem ziemniaków, ryżu i makaronu tyle ile Dukan każe. Codziennie jabłuszko albo jakiś inny owoc.
Moje pierwsze poważne przemyślenia na temat diety są takie. Dlaczego ludzie nie chudną pomimo że odżywiają się naprawdę zdrowo, bez tłuszczu i cukru, uprawiają sport czy są w jakiś inny sposób aktywni ruchowo? Przecież przez tyle lat próbowałam i nawet moja mama martwiła się, dlaczego? Tarczyca tarczycą, to fakt że nam jest trudniej, ale przecież nie jest to niemożliwe. Przecież nigdy nie piłam słodkich napojów, herbatę, kawę zawsze bez cukru, nigdy tłusto. Badminton 3-4 razy w tygodniu. Wniosek? Chyba jadłam za dużo. Ale nawet jak zmiejszyłam ilość pokarmów, nic się nie działo. Dlaczego? Bo dieta, choć zbalansowana, nie była tak naprawdę uporządkowana. Myślę że żeby było skutecznie, trzeba naprawdę dostać przysłowiowego kopa, albo dać go sobie samemu. Dla mnie dieta Dukana była takim kopem, czyli wyraźnie postawione granice, to wolno a tego nie, tego tyle a tego tyle, cel w takim a takim terminie i koniec. Nie ma przekraczania tych granic, jeżeli chce się osiągnąć cel nie wolno iść na żadne ustępstwa. Przecież nie po to ktoś pracował wiele lat nad czymś żeby jakiś laik go poprawiał.
I teraz, kiedy już cel został osiągnięty, widzisz że twoje poświęcenia nie poszły na marne i za nic w świecie nie chcesz wrócić do tego czym byłaś (eś). Nie możesz więc już wrócić do poprzednich nawyków żywieniowych, nigdy więcej. I teraz właśnie nadchodzi czas na zbilansowaną, zdrową dietę, tę dzięki której tylu osobom nie udaje się schudnąć. Bo odżywiać się zdrowo znaczy utrzymywać wagę na stałym poziomie, a jak chcesz schudnąc albo przytyć, to niestety potrzebujesz kopa.
Takie jest moje zdanie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)