Czas leci szybko, straszliwie szybko, za szybko i całkowicie nieubłaganie. Pytacie mnie, co u mnie, a ja że wszystko dobrze, że jakoś leci. A tak naprawdę, nie będę owijać w bawełnę, że nie jest źle bo jest. To już ponad rok jak pożegnaliśmy moją córkę. Jakoś przetrwaliśmy ten rok, a to czego sie w tym czasie nauczyłam to że czas nie leczy ran. Że jeden dzień zmienia czyjeś życie na zawsze. Wiele żyć. Na zawsze. Że uśpiony od lat wulkan emocji w końcu nie wytrzyma pęknie, i wybuchnie i zaleje wszystko dokoła wrzącą lawą najgorszych uniesień, wleje się do wypalonej dziury w sercu i tam powoli zastygnie. I serce zamieni się w głaz, a ten głaz jest wielki i ciężki i przygniata do ziemi. A ziemia jest zimna i twarda i nie da się z niej samemu wstać z tym kamieniem zamiast serca. Nie chcesz pomocnej ręki, chcesz zostać tam gdzie jesteś, całej zamienić się w głaz a potem rozpaść na kawałki, nawet nie na kawałki ale na proch, żeby dmuchnął wiatr i dał ci zniknąć na zawsze.
Tak u mnie jest, codziennie i nieodmiennie, a w dodatku - nie tak otwarcie ale bardzo sumiennie - odkryłam, że karmię w sobie parę bardzo złych wilków. Jeden jest szczególnie niebezpieczny bo zupełnie mi nieznany, a nazywa się NIENAWIŚĆ. Nienawiść do osoby. Ja do tej pory nie wiedziałam co to jest nienawidzić kogoś. Zainspirowana opowieściami koleżanek już bardzo dawno zadałam sobie to poważne pytanie, kogo ja nienawidzę? Myślałam długo, a potem przez wiele lat robiłam rewizję rzeczywistości - kogo JA nienawidzę? Otóż nie było takiej osoby na świecie, żyjącej czy już od dawna nie, którą obdarzyłam tym niespotykanie ciężkim uczuciem, nie było ani jednej takiej osoby. Zaden Hitler, Stalin, Kuba Rozpruwacz, wujek Zdzisiek czy Elon Musk, a nawet taki jeden Konrad którego przecież powinnam nienawidzić bo uczynił mi wiele krzywd w czasie młodzieńczym, nikt nie był wart mojej nienawiści. Aż do teraz. Kiedy przeanalizowałam swoje życie, żeby odnaleźć odpowiedź na pytanie: dlaczego jest mi tak źle, co to za choroba, która ciągnie mnie do ziemi i zżeraz mnie żywcem każdego dnia, co jest ze mną nie tak??? I wtedy wszystko zaczęło się sprowadzać do jednego puktu, i zrozumiałam że, konsumuje mnie właśnie ten wielki szary groźny wilk zwany Nienawiścią. A ja go jeszcze bardzo dobrze karmię!
Czy odkrycie tej rewelacji pomogło mi wyrwać się z czarnej dziury? Jeszcze nie, ale przynajmniej pozwoliło zrozumieć, że to nie rak ale uczucie, a z uczuciami można nauczyć się żyć. Niestety jest też z tymi uczuciami tak, że jak się je latami gromadzi w starej zmurszałej szafie (bo przecież nie zamknę złych uczuć w pięknym dizajnerskim kredensie), to ta szafa kiedyś się rozpadnie i wszystkie śmieci z niej wylezą. I tylko od nas zależy jak je posprzątamy.
U mnie jest tak, że ja się bardzo źle czuję z tą nienawiścią. Chciałabym wrócić do tego miejsca w czasie, kiedy nie żywiłam do tej osoby żadnych uczuć, ani pozytywnych ani negatywnych i było mi wszystko jedno czy jest czy jej (tej osoby) nie ma, ani mnie to grzało ani ziębiło. Ale teraz jest inaczej. Teraz chcę żeby ta osoba zniknęła, ale nie tak normalnie, pach pach przyjdzie Thanos, strzeli palcami, osoba zamieni się w proch, dmuchnie wiatr i nie ma. O nie, nie tak. Ja chcę żeby ta osoba po prostu zdechła, żeby jej się przytrafiło coś najgorszego, a w czasie przytrafiania żeby tej osobie wyświetlił się mentalny film ze wszystkimi świństwami które popełniła, ze wszystkimi wstrętnymi uczynkami i podłościami, których się dopuściła, a ja bym tam stała i patrzyła, i czekała aż ta osoba uzna swoje winy i w ostatnim tchnieniu wyszepcze: Przepraszam. I tego właśnie bym chciała...
Ja nie jestem złą osobą. Odkrycie nienawiści w sobie mnie przeraża, wiem że pomogłoby mi przebaczenie, ale jeszcze bardziej przeraża mnie to że ja nie chcę wybaczenia. I nawet smażenie tej osoby w piekle nie wydaje mi się wystarczającym usprawiedliwieniem do miłosierdzia. Jedynym odkupieniem tej osoby byłoby przyznanie się do popełnienia win, a przeproszenie zadowalającym zadośćuczynieniem. A to się nigdy nie wydarzy. I świadomość tego mnie dobija.
Jestem na wojnie ze swoim sumieniem.
Proszę Was o komentarze.
Ja nawet nie wiem, co napisac, mam w sobie wiele empatii, ale w tym przypadku nie jestem w stanie nawet sobie wyobrazic, ze moglabym znalezc sie w podobnej sytuacji. Moja wyobraznia jest na to za mala, za krotka. Sytuacja przeraza i przerasta. Co ja moge powiedziec, doradzic? "Nie karm zlego wilka"? "Wybacz, bo ta nienawisc dziala przeciwko Tobie"? Wszystko brzmi jak banal, jak radzenie choremu na depresje, zeby wzial sie w garsc i wyszedl do ludzi. Ja i tak uwazam, ze jestes niezwykle silna, mimo wszystko.
OdpowiedzUsuńNadal jestem do dyspozycji, gdybys chciala pogadac, WhatsApp jest wygodna opcja, gdybys miala ochote na rozmowe, napisz na msg, podam numer telefonu. Czesto mysle o Tobie, ale nie chce sie narzucac.
Dziekuje, wiem. Ja tez mysle o Tobie, mysle ze byloby fajnie znowu porozmawiac i mysle ze by mi pomoglo, najgorsze to sie zebrac, sama wiesz. Ale pamietam ♥
UsuńHmmm czasem to dosyć trudne do pojecia ale mamy w sobie jasną i ciemną stronę, wszyscy bez wyjątku. Pogodzenie się z tym faktem pozwala stać się całością i nie walczyć ze swoją osobowością...
OdpowiedzUsuńPewnie tak, chyba trudno sie z tym pogodzic tak samo jak niektorym ze staroscia.
UsuńPo przeczytaniu Twojego wisu, zastanowiłam się, czy ja kogoś tak nienawidzę i nie wiem... Fakt, jest jedna osoba, której nie chcę oglądać, ale muszę, choć rzadko, nie nakręcam się ze złością do niej, bo później się na mnie to odbija i ja odchorowuję każde spotkanie...
OdpowiedzUsuńTak, jak AMP napisała, jeśli miałabyś ochotę ogadać, to możesz przez messengera lub podam Ci tam mój nr telefonu.
Dzieki, bede pamietac ♥
UsuńSiostra może to jest w genach…bo ja mam od pewnego czasu tak samo.Świetnie to ujęłaś ale że ty z natury zamknięta jesteś to ciężko jest z ciebie to wydobyć.Wiesz ze ja szczera jestem,nawet za bardzo ale fajnie by było żebyś częściej dzwoniła i o tym wspomniała…M.K♥️
OdpowiedzUsuńMiałam podobne doświadczenie. Teraz z perspektywy czasu myślę, że to co czułam nie była nienawiść, tylko ogromny ból, który nosiłam w sobie. Był tak dotkliwy, że bardzo pragnęłam, aby został dostrzeżony i uznany przez winowajcę/winowajców, z nadzieją, że to mi ulży, odbierze jego część, pozwoli głębiej odetchnąć, zacząć żyć, zapomnieć, być spokojną, może nawet szczęśliwą. Ale masz rację, tak się nigdy nie dzieje. Ja potrzebowałam wiele czasu, żeby to zrozumieć i ponazywać, a co za tym idzie - zredefiniować moją potrzebę. Musiałam zrozumieć, że trzeba przejść przez to cierpienie, pozwolić aby przetoczyły się po mnie te wszystkie złe i bolesne myśli, uczucia, emocje, włącznie z obwinieniem siebie i innych. Przeżyć je, przepracować, odczuć każdą komórką ciała. To cholernie boli, ale gorszy jest moment wyczucia chwili, w której trzeba to zostawić. I wybrać siebie, pójść w kierunku światełka w tym tunelu. Droga jest długa, a proces wymaga cierpliwości. I wiele czułości do siebie, bo końcem końców chodzi o to, żeby wybrać siebie i powiedzieć sobie, że nie, jest jeszcze dla mnie coś więcej, i zasługuję na to, wybieram to. I sobie na to pozwolę, w takim tempie jakiego potrzebuję i w taki sposób jaki wybiorę. Ale w końcu można zostawić za sobą tą spaloną ziemię...
OdpowiedzUsuńBardzo Ci tego życzę.
A sumienie... myślę, że ono wie, że nie chodzi Ci o czyjeś nieszczęście, tylko Twoje szczęście. Bo to bardzo ludzkie myśleć, że czyjeś cierpienie sprawi sprawi taką satysfakcję, która na chwilę (może na zawsze?) przysłoni ból, który odczuwamy. Może u niektórych tak rzeczywiście mogłoby być, ale u Ciebie chyba nie, i ono chyba właśnie to Ci mówi. I że znajdziesz swoją drogę.
Pozdrawiam bardzo ciepło. AZ
Nie mam takich skrupułów, choć też oczywiście podpowiadam sobie, że chodzi przede wszystkim o moje dobre samopoczucie, a nienawiść urodzie nie sprzyja. Kiedy ktoś przejechał nam naszego Ryszarda w środku wsi i nie zatrzymał się, żeby mu pomóc (a w tym dla mnie był główny problem: że się nie zatrzymał), rzucałam w tę osobę klątwami. Pomogło. Oderwałam brzydkie myśli od siebie, został tylko smutek.
OdpowiedzUsuń