wtorek, 20 sierpnia 2019

Wycieczki po Polsce - część Trzecia - Wrocław

Kontynuując wciąż niedokończony cykl wakacyjny zabieram Was dzisiaj do stolicy Dolnego Śląska, dokąd wybraliśmy się po opuszczeniu Karpacza i oddaniu niebieskiej Toyoty Yaris na parking przy lotnisku Strachowice. 
Bardzo szybko i sprawnie zostaliśmy przetransportowani klimatyzowanym autobusem lotniskowym za jedyne 9 złotych od łebka do samego centrum Wrocławia, a stamtąd już na piechotę udaliśmy się do wynajętego apartamentu na ulicy Stawowej. Zaledwie 3 minuty do przejścia a spociliśmy się niemal jak szczury, bo temperatura we Wrocławiu sięgnęła 33 stopnie. 
Apartament bardzo fajny, nowoczesny, tylko gorąco jak w piekle i zgadnijcie co - zero klimatyzacji. Ani nawet wiatraka. Oni się naprawde nigdy niczego nie nauczą w tej Polsce. No ale, wzdychając, odświeżyliśmy się, przebrali i poszli na podbój miasta.

Plan miałam konkretny, bo pobyt krótki, zaledwie niecałe dwa dni, to chciałam wycisnąć ile się da. Na początek poszła Panorama Racławicka. Chłopu się bardzo podobało, ale po seansie chciał jeszcze wracać i samemu zwiedzać, biedak nie rozumiał, że płaci się tylko za dwadzieścia minut chodzenia w kółko :-) 
Panorama mnie zawsze urzeka, szczególnie teraz, gdy mieszkam na obczyźnie. Dla Chłopa było to kolejne spotkanie z polską historią, którą zaczął już co nieco pojmować. 


Po wyjściu z Panoramy, w czapkach na głowach, przemykając się chyłkiem w cieniu jak jacyś złoczyńcy, udaliśmy się na Ostrów Tumski. Było tak gorąco, że turystów jak na lekarstwo. 



Pooglądaliśmy sobie kłódki na moście Tumskim, nie mogąc się nadziwić, po pierwsze jak ten most jeszcze stoi z takim obciążeniem, a po drugie, jak tym ludziom się udało zamieścić te kłódki w takich niedostępnych miekjscach, jak na górnym przęśle lub zupełnie pod spodem mostu, zaraz nad wodą. My swojej kłódki nie zostawiliśmy, nie mieliśmy serca dokładać się do destrukcji zabytkowego mostu.  



Widzieliśmy przystań dla łódek, ale nie chciało nam się nigdzie wybierać w ten upał, woleliśmy sobie posiedzieć w cieniu na ławeczce przy wodzie. 



A potem poszliśmy w stronę Rynku i tam spotkaliśmy pierwszego krasnoludka. 


Dla niwtajemniczonych (czy jest w ogóle taki ktoś?) tych krasnali jest we Wrocławiu 382 i wciąż przybywa. Ten na górze nazywa się Wentyl-Motocyklista, a jakiej jest wielkości to pokazuje zdjęcie pod spodem. 


Udało się nam w sumie namierzyć 20 krasnali o zacnych imionach: Życzliwek, Bankomatek, Bartonik, Gołębnik, Drukarz Kacper, Janinek, Pierożnik, Profesor, Wroc-lovek czy TynQuś, a także trio Ślepak-Głuchak-W-Sker. Dla reszty krasnali imion niestety nie znaleźliśmy. 




Pochodziliśmy sobie trochę po Śródmieściu, zjedliśmy przepyszne świeżo lepione pierogi w małej pierogarni ma uliczce dochodzącej do Rynku, w której spotkaliśmy miłego turystę z NIemiec, który właśnie był na weselu, więc uznał że jest kompetentny w instruowaniu Chłopa jak należy się na takim polskim weselu zachować. Czyli pić tylko czystą wódkę, nie mieszać, jeść i tańczyć. 
Jak już się skłaniało ku zachodowi i zrobiło się znośniej, znaleźliśmy się koło imponującego budynku Teatru Lalek, przy kórym sobie trochę posiedzieliśmy na ławeczce, a potem poszliśmy w stronę głosu, bo gdzieś coś głośno grało i śpiewało. 


Okazało się, że na tyłach budynku Opery Wrocławskiej odbywała się przedpemierowa próba kostiumowa Traviaty, która miała zacząć się we Wrocławiu za kilka dni. 


Postaliśmy przy barierkach wraz z innymi mieszkańcami (lub turystami jak my), pooglądaliśmy chwilę, ale zaczęły nas żreć komary, bo to przy parku było, więc zmyliśmy się żeby nas do końca nie zeżarły. Chłopu bardzo podobały się elektryczne hulajnogi, widać bardzo popularne w mieście, a które to po prostu były porzucane gdzie popadnie, chyba jak się im prąd skończył. Potem taki pan przyjeżdżał i zbierał te hulajnogi po kolei i odwoził w jedno miejsce. No nie wiem czy to do końca idealne rozwiązanie, ale widocznie taka polityka z tymi hulajnogami na prąd. 


Noc tę spędziliśmy ledwo-ledwo. Było tak gorąco w apartamencie, że musieliśmy pootwierać wszystkie okna, a że to przy jednej z główniejszych ulic było to niestety bardzo ale to bardzo głośno. Ja nie wiem czy to do końca prawda, ale wydaje mi się, że w Polsce obowiązuje jakiś taki bardzo dziwny styl jazdy - gaz do dechy na niskim biegu ile fabryka dała, a potem gwałtowne hamowanie z piskiem na zakręcie. Tak że wrażenia nocne z ulicy Stawowej we Wrocławiu w czasie upałów bez klimatyzacji - nie polecam. 

Nast ępnego dnia wykupiliśmy sobie bilet jednodniowy i mogliśmy sobie po prostu jeździć w bardziej lub mniej klimatyzowanych tramwajach. Na początek pojechaliśmy do słynnego Zoo. 



Było naprawdę fajnie, tylko niestety, za gorąco. Jedynie na końcu, w Afrykanarium, było miejscami znośnie bo musiał panowac mikroklimat więc jakieś tam klimatyzatory działały, ale ogólnie to żar z nieba się lał po prostu. 34 stopnie.


Z zoo pojechaliśmy sobie do Hali Targowej, gdzie kupiliśmy sobie czereśnie i truskawki, potem jeszcze tu i tam, pochodziliśy znowu po Rynku, gdzie mieliśmy okazję się pochlapać trochę wodą. 




W wieczorem wócilismy na Biskupin, pod Halę Stulecia, na wieczorny pokaz fontanny multimedialnej. Pokaz był bardzo fajny, Chłop miał okazję pochodzić po wodzie, ale w sumie to był błąd, bo niesamowicie pożarły nas komary, a szczególnie Chłopa bo on ma uczulenie to wiadomo, że jego gryzą szczególnie. Tydzień się potem z tych komarów leczył. I powiem szczerze, że to jest jedyna rzecz, która mnie zniechęca do jakichkolwiek podróży poza Wielką Brytanię - komary. U nas ich po prostu nie ma.



A już na sam koniec wróciliśmy do Centrum, żeby jeszcze pochodzić uliczkami przy Uniwersytecie. Budynki przepiękne, uliczki ciche i romantyczne, po prostu było uroczo. 


A następnego dnia rano pojechaliśmy do moich rodziców do Nysy, gdzie jedliśmy czarne lody a Chłop zrywał po raz pierwszy w życiu czereśnie prosto z drzewa.



A dwa dni później pojechaliśmy z rodzicami na wesele, które było głównym celem naszej podróży do Polski. Wesele było w Mazowieckim, jedynie sto osiemdziesiąt osób, a gdyby przyjechali wszyscy zaproszeni to byłoby trzysta. Zespół grał, my jedliśmy i piliśmy, i do rana tańczyliśmy, a w niedzielę znowu jedliśmy i piliśmy, i pomimo żaru z nieba było bardzo fajnie i nostalgicznie, bo cała rodzina się spotkała po dwudziestu pięciu latach. 


A potem udaliśmy się w ostatnią część naszej wędrówki po Polsce, o czym następnym razem. 


9 komentarzy:

  1. Lojezu! Od czytania sie spocilam. Takie zwiedzanie to mordega i nie sprawia zadnej przyjemnosci. Do tego jeszcze nie ma w chalupie ochlody.
    Dobrze, ze przynajmniej na weselu sztacheta nie oberwaliscie. Bo co to za wesele, na ktorym sztachety z plota nie sa wyrywane? :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No w powiecie Grojeckim to sie drzewiej zdarzalo :-))) Ale to juz nie te czasy, bardzo kulturalnie bylo a jednoczesnie tradycyjnie i w ogole to bylo chyba najlepsze wesele na jakim bylam.
      Ja juz zapomnialam jak to jest zyc w takim upale.

      Usuń
  2. Nie rozumiem tych klodek, znaczy rozumie idee, ale co sie robi jak sie zwiazek rozpadnie?:)) szuka sie tej klodki i urywa jej leb, czy tez przypina kolejna:))
    No i nie wyobrazam sobie, zeby w takich apartamantach do wynajecia nie bylo klimatyzacji przy tak wysokich tempraturach. To zakawa na lekcewazenie turystow, no ale co kraj to obyczaj...
    Ach u nas tez nie ma komarow, ale to tylko swiadczy o tym, ze sa systematyczne spryskiwania zapobiegawczo. Jestem jak Chlop komary mnie kochaja i ostatnie pogryzienia odnotowalam jakies 7 lat temu. Od tamtej pory spokoj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez nie wiem, nigdzie zadnej klodki nie zostawilam i nie zamierzam. U nas nie ma komarow bo jest im chyba za zimno i za wietrznie. Nie wiem czemu ale nie ma. Meszki za to sa, szczegolnie w Highlandach i potrafia dac popalic.
      Co do temperatury, no coz, jeszcze sie nie nauczyli. Zreszta, z rozmow z rodzina i znajomymi wywnioskowalam, ze straszne tam wciaz gownojadztwo panuje. Bo klimatyzacja zzera prad, a prad kosztuje wiec na pewno sie z torbami pojdzie po zamontowaniu. Albo na przyklad facet nie bedzie montowal paneli slonecznych na farmie bo nadwyzke wyprodukowanego pradu trzeba bedzie sprzedac do panstwa, a panstwo na pewno z niego zedrze. Albo, nie kupuja nowoczesnego samochodu diesla tylko stary bo nowy ma filtr czasteczek i ten filtr sie zapycha, a stary tego filtra nie ma wiec sie nie popsuje...
      Normalnie szczeka opada.

      Usuń
    2. Meszkow w ogole nie znam, ale mam pojecie, bo kiedys chcialam sie przeprowadzic do New Hampshire ale jak mi Wspanialy zapodal, ze tam sa meszki i wyjasnil jak dzialaja to mi przeszlo.
      Nie rozumiem tej polskiej mentalnosci, umrzec ale nie wydac zlotowki.
      Ale niech tam, niech sobie zyja bez klimatyzacji, bez elektrycznosci bez wszystkiego za co trzeba zaplacic. Ale jak sie ma pokoje do wynajecia turystom i bierze sie od nich pieniadze, to klimatyzacja jest podstawa przy takich temperaturach. A tam nawet wiatraka nie bylo, to jest skandaliczne!!! Sorry ale zjechalabym do czwartego pokolenia wstecz za takie traktowanie.

      Usuń
  3. Litości, Wasze tempo zwiedzania, to zabójstwo dla organizmu, a jeszcze w taką gorączkę na dworze. Dobrze, że impreza rodzinna udana, więc czekamy na dalszy ciąg opowieści.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My tak zawsze, a potem nogi puchna i czlowiek zdycha wieczorem. Ale poki mozemy to chodzimy, chociaz trzeba bedzie zluzowac majty bo wiek juz nie ten.

      Usuń
  4. Niestety w Polsce panuje przekonanie, że żyjemy na północy czyli jest zimno. Jak widzę czekolady rozpuszczone na sklepowych półkach to mi niedobrze. Potem zastygaja znowu i będą na prezent.
    Ja też mam.uczulenie na komary i współczuję Chłopu serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zimno to jest w zimie, a latem zyc sie nie da. Ale w Niemczech chyba tak samo. Klimat jednak sie zmienil odkad bylismy dziecmi, chociaz chyba jednak nie. Wlasnie popatrzylam na Wikipedie i okazuje sie ze najwyzsza zanotowana temperatura w Polsce byla w 1921 roku i w ogole wiekszosc najwyzszych temperatur byla z poczatku 20 wieku. No chyba ze termometry mieli jakies podparte :-)

      Usuń