piątek, 26 lipca 2019

Wycieczki po Polsce - Część Druga - Adrspach

A w niedzielę, z niezłymi zakwasami, wciąż zmęczeni, zwlekliśmy się z pieleszy z samego rana, zrobiliśmy sobie kanapeczki na drogę i pojechaliśmy - wbrew temu co mówi tytuł - do Czech. Wiele słyszałam bowiem o przedziwnych Skalnych Miastach w sąsiednim kraju ale nigdy nie było mi dane się udać, choć mieszkałam przecież tak blisko.
Pojechaliśmy więc do Czech. Biedny Chłop. Droga przez granicę była taka, że jeden samochód się ledwie mieścił, ale w sumie bardzo urokliwa. Okazało się potem, że znowu nawigacja poprowadziła nas trochę inaczej niż innych ludzi, ale mieliśmy wpisane, żeby omijać korki to (chyba) omijaliśmy.
Przybyliśmy na miejsce tylko trochę po jedenastej, a parking już był prawie pełny. Kosztował 100 koron za cztery godziny, a potem 50 za każdą rozpoczętą godzinę. Czyli w sumie parę groszy. Wstęp chyba 120 koron od osoby, czyli w sumie cała impreza chyba jakieś 80 polskich złotych, co uważam że jest naprawdę tanio, w porównaniu na przykład do wrocławskiego zoo.

Dostaliśmy mapy terenu i poszliśmy. Szlak zaczynał się przy jeziorku.


Należało okrążyć jeziorko i potem iść tak jak strzałki nakazywały zielonym szlakiem. Na zielony szlak polecają zarezerwować około godziny, a na całą wycieczkę około dwóch i pół. Ha ha ha....
Poszliśmy tym zielonym szlakiem. Jeziorko było bliźniaczo podobne do Jeziora Srebrnego koło Turawy na Opolszczyźnie, jeśli ktoś był to wie o co chodzi. Czyli bardzo urokliwe. 
A potem wesliśmy na właściwy już szlak, gdzie dość szybko pokazała nam się pierwsza skała. 



A potem - tadam! Wrota do Narnii! Sorry, chciałam zrobić samą bramę ale ta pani z dzieckiem stała tam naprawdę jakieś pięć minutchoć widziała że chcę zrobić zdjęcie. W końcu powiedziałam sobie - ok głupia babo, najwyżej będziesz na czyimś blogu. 


Ludzi było dość sporo, ale w sumie nie aż tak tłoczno jak się spodziewaliśmy. 





Chodziliśmy sobie tak pomiędzy skałami, które są naprawdę imponujące i tajemnicze. Ciężko temu zrobic zdjęcia, bo słońce z góry świeci i światło nie pozwala na dobręą jakość, ale to co zobaczą oczy tego nie pokaże żadna kamera. Byliśmy po prostu zachwyceni. 


Pozostaliśmy w uczuciu zachytu nawet gdy zeszliśmy z zielonego szlaku i udaliśmy się na żółty - nawet kiedy zaczęły się schody. 


A potem jeszcze więcej schodów. I coraz więcej schodów. Schody w górę i schody w dół. 


Ponieważ wydawało nam się, że czasu mamy pod dostatkiem (zamykali o szóstej wieczorem), postanowiliśmy, że pójdziemy sobie do sąsiadujących z Adrspachem Teplickich Skał, będących osobną atrakcją regionu. Wydawało nam się, że to niedaleko, w sumie tylko cztery kilometry. Mieliśmy w założeniu pójść tam, pozwiedzać, wrócić i skończyć naszą Adrspachską wizytę. No to poszliśmy.


Szliśmy po takich oto kładkach przez bagoinne trzęsawiska... 


A potem kładki się skończyły i zaczął się przecudny pachnący las. 


I tak szliśmy i szliśmy i szliśmy. A w końcu doszliśmy do rozdroża z mapą i miny nam nieco zrzedły. Była już bowiem czternasta, a z drogowskazu jak byk wynikało, że aby wrócić do tychże samych rozdroży musimy przejść trasą przez Teplickie Skały i trwałoby to około czterech godzin. Nie było żadnej szansy, żebyśmy zdążyli przed zamknięciem. Więc niestety, zawróciliśmy. I znowu las, i znowu trzęsawiska, a potem schody, I schody, I jeszcze więcej schodów. 
Już w Adrspachskich Skałach, zeszliśmy jeszcze do jeziorka, po którym flisak woził ludzi taką oto małą tratwą.  



Oczywiście po schodach. No a potem trzeba było wejść z powrotem. I kiedy już myśleliśmy, że jesteśmy bezpieczni, okazało się, że jeste jeszcze więcej schodów... 
Chciałam tu nadmienić, żebyście sobie nie pomyśleli , że jestem jakimś cieniasem co się boi schodów, że ja się owszem boję, ale drabin. Co prawda większośc z tych schodów wyglądała jak drabiny, a część z przejść pomiędzyskalnych była szerokości, powiedzmy, trochę tylko większej niż moje barki, więc osoby o większych gabarytach nie miałyby po prostu szans. No ale tak wspominam te schody nie dlatego że było ich wiele, ani dlatego że były strome i wąskie, tylko dlatego, że mieliśmy w nogach ponad trzydzieści kilometrów z dnia poprzedniego i cholernie bolące zakwasy :-) 



Większość skał nosi jakąś nazwę, nie wszystkie zapamiętałam, ale ta poniżej nazywa się "Kochankowie" - widzicie dlaczego?




A te skały poniżej to Gospodarz i Gospodyni :-) 


Po pokonaniu niesłychanej ilości różnego rodzaju schodów i kładek, najlepsze zostawiono na koniec - skalny korytarz nazwany "Mysią Dziurą", nie żartuję, szerokości moich ramion. 


Zwiedzanie skończyliśmy około piątej, chcieliśmy jeszcze coś pozwiedzać, ale nie bardzo już było co, bo niedziela to wszystko zamyka się wcześniej. Pojeździliśmy jeszcze trochę po okolicy, żeby znależć coś do jedzenia, przy czym kierowaliśmy się jużpowoli w stronę Polski, kiedy zauważyłam tabliczkę z napisem "Svejk - Mezimesti". Mówię do Chłopa - Szwejk to legenda, Szwejka trzeba koniecznie zobaczyć. Oczywiście Chłop nie miał pojęcia o czym mówię, ale z ochotą przystał na propozycję zatrzymania się w przygranicznym miasteczku Mezimesti. Było bardzo gorąco i było bardzo pusto na ulicach. W ogóle miasteczko jak za komuny, parę bloków, parę skwerów i pokaźny budynek na samym środku, który to budynek służył chyba jako centrum usług i rozrywek dla lokalnej społeczności, mieścił się w nim bowiem sklep spożywczy (w którym dokonaliśmy zakupu czeskiego piwa za połowę ceny, którą zapłacilibyśmy w Polsce), gym czyli po polsku chyba siłownia, sauna, jakiś klub dla VIPów, jakieś kancelarie, jakiś urząd i restauracja, która nazywa się Svejk. 


Na początek zamówiliśmy sobie napoje, Chłop lemoniadę malinową, bo prowadził, a ja oczywiście lokalne piwo. Potem zjedliśmy czeski obiad, ja smażony SYR, a Chłop zamówił jakąś wołowinę z knedlami i śliwkami, któa była OK, tylko że słodka. Jakoś tak wołowina i słodkie nie za bardzo do mnie przemawia.  Oni to w ogóle chyba wszystko ze śliwkami robią, bo na deser też mieli śliwki na sto sposobów. No ale w sumie bardzo fajnie, zjedliśmy, wypiliśmy i pojechaliśmy dalej. 


Jechaliśmy sobie tak, zbliżał się juz wieczór, kiedy zobaczyliśmy wieże jakiegoś kościoła. Dość duże,  ale chyba warte zobaczenia, pojechaliśmy więc na azymut i okazało się, że trafiliśmy do bazyliki w Krzeszowie. Dość spory kompleks, mieszczący się w starym opactwie cysterskim, składający się z Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej, kościoła Św. Józefa, klasztoru Benedyktynek i kilku innych budynków. Trochę mi było głupio, bo byłam w krótkich spodenkach, a na drzwiach była tabliczka żeby nie wchodzić w spodenkach, ale uznałam, że jak faceci mogą to czemu ja nie? Aż takie krótkie nie były. Dodam, ze na przykład w Bazylice Mariackiej w Krakowie trzeba mieć (oprócz czegoś dłuższego niż krótkie spodenki) także zakryte ramiona, dziewczyna mojego syna musiała nałożyć szal, który na szczęście dostała przy wejściu, ponieważ miała koszulkę na cienkich ramiączkach. No cóż, co kraj to obyczaj, należy szanować cudze poglądy. 
No więc weszłam w tych krótszych niż do kolan spodenkach i w koszulce bez rękawków ale nikt mnie nie upomniał. Nie było zresztą niemal żadnych zwiedzających, bo już późno było, więc obeszliśmy sobie cały kościół i muszę przyznać, że wnętrze ma doprawdy imponujące. Niewiele widziałam kościołów z takim przepychem, naprawdę może się równać z tymi rzymskimi, bo tam to dopiero złoto z sufitu kapie. Nawet Chłop był zaskoczony widząc to bogactwo, nawet napomknął coś o obłudze kościoła półgłosem, żeby nikt go nie usłyszał.
Niestety zdjęć z Krzeszowa nie mam bo mi się dawno komórka wyczerpała, jak ktoś chce to niech sobie zobaczy w internetach. 
Po powrocie poszliśmy sobie na ostatnią kolację, poszwędaliśmy się jeszcze trochę po mieście, po czym wróciliśmy, spakowaliśmy i poszliśmy spać, aby następnego ranka pożegnać Karpacz i udać się w dalszą wędrówkę po Polsce. Trochę żal, bo okolica naprawdę fajna, jest tyle rzeczy do zobaczenia, tyle ścieżek do przełażenia, a angielskojęzycznych turystów wcale. Tylko czasu za mało, no ale cóż, tak zaplanowaliśmy. 
Ciąg dalszy nastąpi niebawem :-)

6 komentarzy:

  1. O tym Andrspachu (strasznie trudna nazwa) czytalam kiedys na blogu Polyanny, ale ze ona jest niepelnosprawna, sila rzeczy zwiedzala tylko tam, gdzie mogl wjechac wozek. Wyscie mieli wieksze mozliwosci, co wykorzystaliscie w pelni. Piekne miejsce, warte zobaczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawde piekne, z checia bym jeszcze zwiedzila te skaly w sasiedztwie, ale pewnie juz tam nie pojade.

      Usuń
  2. Tu mi sie bardzo podoba!!! I od razu przypomnialy mi sie nasze wawozy w Upstate NY z ta tylko roznica, ze u nas dodatkowo jest duzo wodospadow. Tez mialam dosc shodow w gore i w dol:))) Pamietam i nawet pisalam jak po zaliczeniu chyba dwoch takich wawozow Wspanialy masowal mi nogi w wannie i probowal tlumaczyc, ze nastepnego dnia powinnismy odpoczac. Ale gdzie tam? Nastepnego dnia znow lazilismy po skalach. Tego pierwszego dnia moj Fitbit wyliczyl, ze w sumie ilosc schodow jakie przeszlam w gore (w dol sie nie liczy) rowna byla wejsciu na 80te pietro budynku.
    Uwielbiam takie miejsca i po to robie te biodra zeby moc po nich lazic. Plaze oddam, ale gory i takie wawozy to dla mnie najpiekniesze cuda natury.
    Ale to przejscie Mysia Dziura to mnie ciekawi, czy jest mozliowsc obejsc jakos dookola, bo przeciez nie trzeba byc strasznym grubasem zeby sie tam nie zmiescic, lub nie daj buk zaklinowac :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamietam jak opisywalas. To tam w Czechach bylo z pewnoscia znacznie mniejsze, ale rownie piekne i bardzo urokliwe.
      Nie trzeba wchodzic do Mysiej Dziury oczywiscie, tak samo jak niekoniecznie trzeba wchodzic po schodach, bo trasa dla osob z trudnosciami w poruszaniu tej jest, znacznie okrojona, ale jest. Byla za nami taki wielki facet z plecakiem, nie wlazl :-)

      Usuń
  3. Bardoz fajna wycieczka, choć w niektórych miejscach bardzo wąsko :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Planowalam w tym roku gdy bede w Polsce pojechac do Karpacza I Szklarskiej Poreby, ale nic z tego nie wyszlo. A szkoda. Chcialam pokazac wnuczce te przepiekne miejsca w Karkonoszach.A po drugiej stronie w Czechach nigdy nie bylam. Dopiero Twoj post mi to uswiadomil:)Moze za 2 lata zrealizuje te plany, bo zachecilas mnie swoimi opisami. Dobrze, ze sa okrojone dojscia, bo to cos dla mnie:)

    OdpowiedzUsuń