poniedziałek, 4 czerwca 2018

Dubaj. Część Druga

Następnego dnia rano obudziliśmy się w znakomitych humorach, choć pęcherze na stopie wciąż dokuczały. Ale przecież nie będę się jakimiś pęcherzami przejmować. Ponaklejałam plastry (które i tak wkrótce odpadły) i jakoś się toczyłam, a raczej stąpałam jak na szczudłach.
Śniadanie w hotelu było wspaniałe. Było tam wszystko, co tylko człowiek jada na śniadanie, nawet curry bo podobno w niektórych rejonach świata ludzie jedzą curry na śniadanie. W zasadzie nic niezwykłego dla nas, bo w każdym niemal hotelu na świecie jest podobne menu, ale ogólnie robiło wrażenie. I kawa normalna z ekspresu, jak ktoś chciał, a nie zalewajka z dzbanka. W każdym razie, po obfitym śniadaniu ruszyliśmy na dalszy podbój Dubaju.

Wjazd na Burj Khalifa wykupiliśmy sobie przez internet jeszcze w kraju, ryzykując stanie w kilometrowych kolejkach, jak nas straszyli na różnych forach internetowych. Kupiliśmy standardowy wjazd na 124 i 125 piętro, bo uznaliśmy że wjazd na 148 piętro, chociaż bardziej komfortowo (bo fast track czyli bez kolejki) i trochę wyżej, to jednak jest za drogo, bo kosztuje dwa razy tyle co normalny, a sorry ale 80 funtów to trochę za dużo nawet jak na taką atrakcję.
Wejście mieliśmy na dwunastą w południe, i ledwo zdążyliśmy, bo z metra wysiedliśmy gdzieś koło jedenastej, a do wejścia na wieżę jeszcze stamtąd dłuuuuga droga. Niby krótka, bo tylko przez Centrum Handlowe, ale... o tym potem.
W końcu dotarliśmy, odebraliśmy fizyczne bilety po króciutkiej kolejce i zostaliśmy skierowani do korytarza, który prowadzi do wind.

 Po drodze zapoznawaliśmy się z historią budowy tego najwyższego budynku na świecie. Burj Khalifa została zaprojektowana przez brytyjską firmę Skidmore, Owings and Merrill, która zaprojektowała również między innymi the Sears Tower w Chicago i The One (nowy) World Trade Center w NY. Budową zajęła się firma Samsung C&T. 


Kolejka do wind była, ale nie dane nam było w niej postać, bo zaraz nas poproszono do środka. Na drzwiach wyświetla się, gdzie w danej chwili jest winda. 


Dolne piętra budynku (od dołu do 16 i 38-39) są zajmowane przez Hotel Armani i rezydencje Armani, na piętrach 43, 76 i 123 mieszczą się tzw. Sky Lobbies, czyli miejsca rekreacyjne dla mieszkańców i rezydentów budynku, z różnymi siłowniami, basenami, jacuzzi, barami, spa i w ogóle, taki wewnętrzny park dla bogatych. Piętra 19-37, 44-72 i 77-108 to prywatne rezydencje, piętra 111-121, 125-135 i 139-147 to prywatne firmy i korporacje, 124 i 148 to piętra obserwacyjne dla publiki takiej jak my, a reszta to piętra serwisowe. Pięter jest 163, ale tak naprawdę ostatnie piętro to 156, powyżej to już tylko konstrukcja mechaniczna. Najwyższe piętro (156) jest na wysokości 584,5 metra, a czubek ma 829,8 metra. Nasze 124 piętro jest na wysokości 452 metrów.
Więc jedziemy. Winda jest wyciszona, ekskluzywna, a wjazd trwa około minuty. Dziesięć metrów na sekundę. Nie czuje się żadnego ruchu, tylko ciśnienie w uszach się zmienia, tak jak w samolocie. 
Wysiadamy i przechodzimy wprost na miejsce obserwacyjne, które jestr po prostu przeszkloną platformą na zewnątrz budynku. Widoki zapierają dech w piersi. Nie że jakieś cudowne i bajeczne, ma się po prostu takie wrażenie jakby się wlazło na wysoką górę i oglądąło panoramę ze szczytu. A przecież do szczytu tak naprawdę jeszcze daleko. Poniżej widok na górę.


A tu już to co widzi turysta. 





No dobra, zdjęcia powyżej specjalnie dla Was trochę podrasowałam. W rzeczywistości komórka zrobiła to:


Tego dnia, podobnie jak i poprzedniego, widoczność była po prostu dość kiepska, zapylenie dość duże, gorąco i ciężko. Tak że raczej dobra decyzja żeby nie wydawać pieniędzy na wjazd jeszcze wyżej, bo zobaczylibyśmy to samo. I tak dobrze, że nasze bilety były na dwunastą bo się trochę przerzedziło. Na piętrze 124-125 można być ile się chce, więc spędziliśmy tam trochę czasu, łażąc dookoła i robiąc tysiące zdjęć. Są też dwa sklepiki z badziewiami, czyli jak w każdym turystycznym miejscu, pamiątkami. Chłop zapragnął doświadczyć "zjazdu z Burj Khalifa" czyli doświadczenie VR (rzeczywistość witrualna), więc wirtualnie wdrapał się na samą górę wieży a potem wirtualnie z niej zjechał na spadochronie. Miałam przy tym uciechy co niemiara, on zresztą też. W ogóle to było bardzo śmieszne obserwować tych wszystkich ludzi w goglach, wykonujących nieskoordynowane ruchy, a na koniec wrzeszczących "Aaaaa! Ja się boję, ja nie zrobię tego! Nieeee!!!!" I faktycznie, nie każdy kończył zabawę, alo mój Chłop skończył bo on jest bardzo dzielny chociaż nie wygląda, i byłam z niego dumna (tu następuje porozumiewawcze mrugnięcie okiem czyli wink).


Taki żyrandolek sobie mieli na schodach


A tu już zjeżdżamy w dół.  


Po drodze zgłodnieliśmy, więc wstąpiliśmy do supermarketu Waitrose po jakiś lekki lanczyk na wynos, kanapka dla Chłopa a dla mnie sałatka i w dodatku po kawałku pysznego ciasta i poszliśmy na zewnątrz na ławeczkę sobie posiedzieć i to wszystko zjeść. Zewnątrz ziało ukropem, ale znaleźliśmy ławeczkę pod drzewkiem więc do zniesienia. Poniżej widok na Centrum Handlowe Dubai Mall. Przez które już zdążyliśmy szybko przejść wczoraj żeby zobaczyć pokaz fontann.


 Poniżej widzicie mostek, na którym stałam nakręcając wideo z fontannami, któe jest w poporzednim poście. 


 Restauracja


Burj Khalifa z ławeczki


Restauracja z widokiem 


No a jak już sobie zjedliśmy i wypiliśmy to udaliśmy się w dalszą podróż do... Centrum Handlowego. Tak szczerze mówiąc to Dubai Mall jako taki emało mnie obchodzi, nie na zakupy tam pojechałam a poza tym wcale tanio tam nie jest, ale jest to największe centrum handlowe na świecie więc jak nie pójść. A poza tym, oprócz sklepów są tam inne cuda i cudeńka i te właśnie chciałam zobaczyć własnymi oczyma.
I co mam Wam powiedzieć??? To jest OGROMNE. Naprawdę, nie do ogarnięcia w jeden dzień, a nawet w weekend. Nie wiem, gdzie byliśmy i którędy przechodziliśmy, bo co chwila znajdowaliśmy się na innym "skrzyżowaniu", na szczęście wszystkie atrakcje są doskonale oznakowane. Szkoda tylko że nie ma na tych znakach odległości :-)
Najpierw chcialiśmy zobaczyć akwarium. Nie wejść do środka, bo po pierwsze szkoda czasu, a po drugie mamy koło siebie Deep Sea World, które jest takie samo a może lepsze. Ale to akwarium jest unikatowym tego typu obiektem na świecie (a jakże) z powodu największej jednolitej szyby zewnętrznej, jaką można było wyprodukować. Gdyby można było zrobić większą to by pewnie zrobili. 
Do akwarium można wejść za opłatą i przejść się wewnętrznym tunelem, a także zobaczyć mini zoo, ale mnie interesowało tylko to co na zewnątrz. Fakt, robi wrażenie. 


A nad samym akwarium inna atrakcja. Oczywiście największy na świecie (a jakże!) ekran HD. A na nim wyświetlane w kółko wideo o  tym co to jest i dlaczego. I też robi wrażenie!


 Jest to po prostu ogromny ekran na ścianie, zmontowany z iluś tam setek czy tysięcy 52-calowych ekranów OLED firmy LG. Doskonała jakość, ileś tam miliardów pikseli. 


Proszę, na górze ekran, na dole akwarium.


A to wyjście z akwarium. Z zadziwiającą ścianą.  


Panel zewnętrzny z drzwiami wyjściowymi stanowi również akwarium z takimi oto rybkam. Trochę było mi ich żal, tych rybek. 


Tak mniej więcej wygląda "skrzyżowanie". Na dole rożne sklepy, na pierwszym piętrze wszystko poza ubraniami, na drugim ubrania, a na samej górze te same sklepy co poniżej, tylko dla dzieci. Na przykład Armani dla dzieci, Dior dla dzieci, Chanel dla dzieci, Ralph Lauren dla dzieci. Oczywiście co chwila kawiarnia, lodziarnia czy inna jadłodajnia. Osobne skrzydło z fast foodami, nawet hotel.  


Stoisko rozrywkowe Samsunga, gdzie można pobawić się najnowszą technologią. 


Jak kogoś bolą nuszki to może sobie wsiąść w taki pociążek. 


Albo zamówić specjalną taksówkę. 


Inne "skrzyżowanie" 


Minęliśmy taką małą kawiarenkę. A w niej takie cudeńka:


Te cudeńka to są po prostu desery i ciasta. Wyglądają tak naturalistycznie, że długo je oglądałam, nie mogąć wyjść z podziwu. Teraz żałuję, że nie skusiłam się na jakieś, ale wtedy nie miałam po prostu ochoty.


Fontanna przy jednym z wyjść. Kolejna atrakcja. Bardzo ciekawa zresztą. 


 Na jednym ze "skrzyżowań" makieta Creeek Tower, nowego planowanego najwyższego budynku świata, który ma być wyższy niż Burj Khalifa. 


Pod koniec miałam dość. Za duże to wszystko, zbyt dużo jak na jeden dzień. Ale warto było zobaczyć, naprawdę warto. Zbliżał się już pod-wieczór, pora było się udać w dalszą wycieczkę. I tu muszę się przyznać, nie do końca trafnie ją zaplanowałam, ale o tym potem. Na razie jedziemy do Dubai Marina. 


Jest to wciąż powstający dystrykt Dubaju, budowany na sztucznie stworzonym systemie kanałów, ciągnącym się wzdłuż Zatoki Perskiej. Na razie liczy 3 kilometry,  ale to dopiero pierwsza faza projektu. Oni tam naprawdę powariowali. 


Promenada liczy obecnie około siedem kilometrów.  


Dokują tam luksusowe jachty, ale po ukończeniiu będzie ównież miejsce dla wielkich statków pasażerskich. Może już jest, ale nie chciało mi się szukać.


Promenada wygląda tak i jest całkiem przyjemnie. Jak widać, zbliża się już wieczór. Czyli jest gdzieś tak po siedemnastej.


Chłop pozujący na tle palmy :-)


Szybko się tam robi ciemno, nawet się nie zdąży zauważyć kiedy.




A potem poszliśmy do Centrum Handlowego. Kolejnego. Na siku i tak w ogóle coś zjeść, bo restauracje na marinie dopiero się otwierały. 


A potem udaliśmy się do ostatniego puntu programu, czyli na Palmę Jumeirah. Chciałam się przejechać wzdłuż palmy kolejką nadziemną. Kiedy dotarliśmy do kolejki, miły pan powiedział nam że owszem, oni jeszcze kursują, ale nie poleca bo już ciemno i nic nie zobaczymy. No to nie pojechaliśmy. I tak nie udało się nam zobaczyć słynnej Palmy. No i tu właśnie popełniłam błąd w planowaniu, bo powinniśmy najpierw pójść na Palmę, a potem na Marinę. No ale cóż. 


Tam w oddali jest wjazd na Palmę. 


Jako że zbliżała się powoli północ, musieliśmy już wracać do hotelu, bo po pierwsze metro jeździ tylko do północy, a po drugie rano trzeba było wcześnie wstać, bo samolot na dziewiątą. No ale żeby wykorzystać czas maksymalnie, pojechaliśmy sobie metrem do ostatniego przystanku, na Creek, skąd mieliśmy blosko do hotelu. Creek to jest po polsku po prostu słona, tymczasowa rzeka. Po drodze sfotografowałam dla Was przystanek metra. Ten żyrandol wydawał mi się wart uwagi, bo wygląda jak jeden z prezentowanych przez Stadust onego czasu. 


Ostatnie przystanek był... w szczerym polu prawie. Uliczką doszliśmy do małej przystani, z której kursowały statki wycieczkowe i rejsowe wzdłuż linii brzegowej. Wciąż kursowały, mimo później pory. 


A potem wróciliśmy do hotelu, przy którym zobaczyliśmy fontannę, której wczoraj nie było :-)



Żeby tak zupełnie nie zmarnować pobytu, zwiedziliśmy sobie nocą trochę nasz hotel. Jakimś cudem znaleźliśmy siłownię. 


I basen. Nie zrobiłam całego bo pływało w nim dwóch facetów. 


Chłop sobie trochę poćwiczył na siłowni :-)))


A w pokoju czekała na nas niespodzianka - wielki kawał czekoladowego ciasta dla nowożeńców.


W sumie to czekał pierwszego wieczoru, ale nie byliśmy głodni więc włożyliśmy do lodówki, żeby zjeść wieczoru następnego, no i przy wyciąganiu z lodówki ta tabliczka z przodu się lekko wzięła i pękła.  


A nazajutrz z samego rana zjedliśmy pyszne śniadanko i zrobiliśmy kilka ostatnich zdjęć. 




Po czym zostaliśmy odwiezieni taksówką na lotnisko, gdzie wsiedliśmy do samolotu i odlecieli w stronę Colombo, z przystankiem w Male. 


Żegnaj Dubaju...



P.S. Tak, do budowy tego wszystkiego wykorzystywano tanią siłę roboczą z dalekiej Azji. Ponieważ Saudyjczycy nie parają się pracą fizyczną, a ktoś musiał wykonać te wszystkie cuda, które sobie wymyślili. I świadomość tego wcale nie przeszkadza mi podziwiać to co widziałam, tak samo jak nie przeszkadzało mi to podziwiać piramidy w Egipcie.

Dlasza część nastąpi wkrótce