niedziela, 20 grudnia 2020

Czy święta się już zaczęły?

Od środy siedzę w domu. Znaczy w domu siedzę od marca, tylko na w pracy że tak powiem nie jestem od środy, ponieważ wyrabiam to co zostało do wyrobienia z urlopu w tym roku. Co więc od środy robiłam? Wykańczałam tę przeklętą szafę, robiłam zakupy, nie sprzątałam i nawet nie gotowałam, bo ani siły nie miałam ani ochoty. Kupiłam buraki na barszcz, kapustę na pierogi, jakieś śledzie i wigilia będzie. A dzisiaj w końcu nabrałam ochoty na uporządkowanie ogródka na zimę. Poprzesadzałam niektóre rośliny, niektóre wykopałam, naszarpałam się jak głupia, a w końcu i tak część zostawiłam nienaruszoną.

No i - zaczęłam święta. Znaczy, choinkę i takie tam postawiliśmy już dwa tygodnie temu, ale tak naprawdę to święta się zaczynają, kiedy zaczyna się gotowanie. Gotowanie jakieś jeszcze sobie poczeka, ale dzisiaj popełniłam coś, czego nie popełniłam jeszcze nigdy w życiu. Otóż w planach mam upieczenie sernika, do którego bazy będę potrzebować ciasteczek Amaretti. Schodziłam wszystkie większe sklepy w okolicy, ale ani Amaretti ani nic, co koło nich stało, niestety nie dało się uświadczyć. Postanowiłam wię, że upiekę sama. I oto efekt:

W piekarniku:

Po wyjęciu z piekarnika:

I na talerzu ...


Muszę powiedzieć, że wyglądają, pachną i smakują wybornie. Szkoda je będzie pokruszyć do sernika :-)





sobota, 19 grudnia 2020

A jutro będzie kac

 Szykuję się właśnie do świątecznej imprezy online, łączymy się w cztery domostwa na Teams i będzie się działo! Będzie Quiz, będą szarady, będzie szampan i inne bąbelki, będą drinki i koktajle, a jutro będzie potężny kac. 

Udało nam się przebrać na chwilę kota żeby dołączył do Chłopa w przebraniu, kot i Chłop wyglądali tak:




Do jutra :-)


piątek, 18 grudnia 2020

Lepiej późno niż wcale

Tytuł się tyczy mojego dzisiejszego posta. Ponieważ obiecałam, że do Nowego Roku w ramach wprawy codziennie będzie krótka notka. Ale dzisiaj tak mi jakoś zeszło na nie-wiadomo-czym, że teraz dopiero siadłam na komputer (nie poprawiać! wiem że na komputerze siedzieć może tylko kot).

To nie-wiadomo-co to był projekt SZAFA. O szafie być może wspomniałam, kiedy relacjonowałam utarczki z budowlańcami po powodzi, jaka nas nawiedziła 14 grudnia 2018. Znaczy pęknięciu rury i zalaniu całej chałupy od góry do dołu przez dwa piętra, że wszystko trzeba było wymieniać, razem ze ścianami i podłogami. Otóż wspomniana szafa została zbudowana w ramach odtworzenia zniszczeń, było z nią wiele problemów i długo nie mogliśmy się dogadać, w końcu wywaliłam zakontraktowanych stolarzy na zbity pysk i zamówiłam prywatnego, który jako tako odbudowę naprawił. Ale coś mnie podkusiło, żeby zostawić gołe drewno nie malowane, bo nie wiedziałam wtedy co będzie pasować do wystroju, a jak wiadomo drewno może mieć wiele kolorów. Powiedziałam panu stolarzowi, żeby zostawił jak jest, a ja sobie pomaluję jak mnie natchnie. I tak mnie natychalo od maja 2019. W ubiegłe lato, gdy było pięknie i gorąco, udało mi się porozkręcać drzwiczki i przygotować do malowania, znaczy zakupiłam pędzel i lakier, bo w końcu mnie natchło. Stanęło na lakier grey limed oak, nie mam pojęcia jak to jest po polsku, to taki taki szaro-białawy kolor drewna. Musiało upłynąć jeszcze pół roku, żebym w końcu skończyła ociąganie, a święta to jest doskonały powód żeby coś w chałupie pozmieniać i powykańczać. Ludzie robią świąteczne porzadki a ja robię przedświąteczny syf. No i od poniedziałku do środy pomalowałam tę szafę, dałam jej wczoraj porządnie wyschnąć, choć lakier wodorozcieńczalny i szybkoschnący jest. Syfu nie wida, bo zamknęłam pokój, ale smród sie unosi po całej chałupie doi dzisiaj, mimo wietrzenia. Chociaż dzisiaj już nie bardzo, tylko w bliskim sąsiedztwie szafy.

No a dzisiaj zaczęłam skręcać. Sama, bo sama rozkręciłam to sama skręcę. A jak Chłop by mi zaczął pomagać to zeszłoby dwa razy dłuzej. Najpierw poprzykręcałam zawiasy, potem te wszystkie poboczne pierdoły, których nie widać, a bez których szafa się nie domyka, te magnesy takie. Na końcu uchwyty, A potem przyszło zamontować drzwi. Ludzie, co ja przeżyłam!! Nawet nie będę pisać, w każdym razie spędziłam jakieś trzy godziny na montowaniu tych durnych drzwi, odkręciłam i ponownie przykręciłam tuziny śrubek, a prawie wszystkie z nich musiałam zastąpić nowymi bo robią takie gówno teraz, że wystarczy na jeden raz. Wkręcisz, ale jak wykręcasz to już się gwint ściera. Kilka razy klęknęłam na śrubkę, a co to znaczy to wie tylko ten, który to przeżył, no może jeszcze ten kto stanął na klocek Lego. Mam zdrętwiałe dłonie i pęcherze na kciukach. Chodzę na szywniaka, bo całe plecy mnie bolą, nie wiem w końcu czy kręgosłup czy nerki czy po prostu mi kij wszedł w dupę. Boję się schylić, bo jak się schylę to się już nie wyprostuję. Ale szafa jest!