środa, 11 marca 2020

Znowu o tym koronawirusie

Oto co dzisiaj zostało mi nadesłane (bez edycji):


"Przekazuję informacje od czeskich przyjaciół, pochodzą one od lekarza, który pracuje w szpitalu w Shenzhen. Brał udział w badaniu wirusowego zapalenia płuc w Wu-chan. Zapalenie płuc koronawirusowe objawia się suchym kaszlem bez przeziębienia! To najłatwiej zidentyfikować. Wirus Wuhan nie jest odporny na ciepło, ginie przy temperaturze 26-27 stopni C. Dlatego pij więcej ciepłej wody. Jeśli to nie pomoże, to chociaż nie boli. Chodźcie częściej na słońce, pijcie ciepłą wodę. Nie jest to lekarstwem, ale przydatne, nie obciąża organizmu. Picie ciepłej wody jest skuteczne wobec wielu wirusów. Unikaj picia zimnych napojów, lodu, nie jedz lodów... Zalecenie lekarza dotyczące koronawirusa: 1. Średnica komórek wirusowych wynosi około 400-500 nm, więc każda maska może ją filtrować nie tylko model N95. Jeśli zainfekowana osoba kicha, wirus rozprzestrzeni się na odległość około 3 metrów zanim spadnie na ziemię i tam pozostanie. 2. Gdy już znajduje się na powierzchni metalu, żyje co najmniej 12 godzin. Pamiętajcie, bo jeśli dotykacie jakiejkolwiek metalowej powierzchni (klamki, klawiatury, przyciski w windzie trzeba dokładnie umyć ręce mydłem. 3. Wirus może pozostać aktywny na tkance, ubraniu przez 6 do 12 godzin. Normalne pranie powinno zabić wirusa. Co do zimowej odzieży, której nie można często prać, zaleca się wystawić ją na słońcu, aby zabić wirusy. Nowy koronawirus NCP w organizmie przez wiele dni nie musi wykazywać oznak infekcji, więc skąd wiedzieć, czy dana osoba jest zarażona? Według najnowszych danych okres inkubacji może potrwać do 28 dni w przypadku COVID 19. Tajwańscy eksperci zapewniają prosty auto-test, który możemy wykonywać każdego ranka. Weź głęboki oddech i wstrzymaj oddech dłużej niż 10 sekund. Jeśli pomyślnie zakończysz badanie bez kaszlu, bez dyskomfortu, zatłoczenia, napięcia itp., udowodnione jest, że w płucach nie ma mukowiscydozy, co w zasadzie oznacza brak infekcji. W krytycznych czasach proszę codziennie rano wychodzić na świeże powietrze. Każdy powinien zadbać o to, aby jego usta i szyja ( przełyk chyba ?) były mokre. Pij kilka łyków wody co 15 minut. Dlaczego? Nawet jeśli wirus wchodzi do jamy ustnej pita woda lub inne płyny spłukują ją do przełyku i żołądka. Jak już tam będzie, kwas w żołądku wirusa zabije. Jeśli nie pijesz wystarczająco dużo wody, wirus może przebić się przez drogi oddechowe i wejść do płuc. To bardzo niebezpieczne. Prosimy o wysłanie SMS o koronawirusie innym i udostępnianie go rodzinie, znajomym i wszystkim. (Tłumaczenie z czeskiego)"


Tak. Wiele z tych punktów może być prawdziwe i jest prawdziwe przy wszystkich wirusach. Ale przy niektórych padłam.

Na przykład o tej wrażliwości na ciepło. Tak, to jest fakt, że Covid-19 długo nie pożyje w wyższej temperaturze. Ale 26-27 stopni ciepła? Przepraszam, ale to by oznaczało, że po dostaniu się do naszych, nazwijmy to, paszcz czy nozdrzy, od razu zdycha na śmierć, bo o ile się znam to normalna temperatura ludzkiego ciała to 36-37 stopni. 
Picie ciepłej wody - może niektórzy z Was (ci, którzy mieli do czynienia z Chińczykami na przykład) zauważyli, że Chińczycy piją tylko gorącą przegotowaną wodę. Od zawsze, nie od czasu wykrycia wirusa. Nie dlatego, że w wyższej temperaturze giną jakieś wirusy, tylko że gotowanie wody zabija większość bakterii, które mogą w tej wodzie się znajdować. Według starożytnej medycyny chińskiej, podstawą dobrego samopoczucia jest balans, więc gorąca woda jest niezbędna żeby zbilansować zimno i wilgoć, a ponadto wierzą, że gorąca woda zwiększa cyrkulację krwi i usuwanie toksyn.

O średnicy komórek wirusowych nie będę się wymądrzać, bo nie wiem, ale wiem, że na wirusa żadna maska nie pomoże, bo jest po prostu za mały. Może powstrzymać rozprzestrzenianie się kropli, w których wirusy siedzą, ale nie przefiltruje samego wirusa. Na stronie WHO jest sporo na ten temat.
Wiadomo, że wirusy żyją na gładkich metalowych powierzchniach dłużej niż na porowatych, tak że tutaj Ameryki nikt nie odkrył. Ale ostatni punkt po prostu rozłożył mnie na łopatki. Woda pitna spłukuje wirus do żołądka, a tam już go kwas zabije! Ha ha ha ha ha! No nie mam komentarza :-)))


poniedziałek, 9 marca 2020

Na diecie

Czy mówiłam Wam, że jestem na diecie? Nie??? No to przypomne tym, którzy mają Fejzbuka, a tym, którzy nie mają, pokażę niniejszym mój post z 23 lutego, czyli z niedzieli przed tak zwanym wielkim postem.

***************************
Ostatni alkoholowy drink przed wielkim postem. Nie żeby wielki post miał jakieś znaczenie ale na wakacje w kwietniu jadę i chce się zmieścić w nowe ubranko 😁 Wiec zero alkoholu i zero słodyczy od środy aż do Wielkanocy. Trzymajcie kciuki a ja Wam powiem ile kilo 👍🏼😂
****************************
Pozwólcie, że się wytłumaczę. Zawsze mam tak, jak większość ludzi chyba zresztą, że przez zimę grubnę. Tyję znaczy, czyli poszerzam się dookoła. No bo to wiadomo, mniej ruchu zazwyczaj, bo dni krótkie i zimno, nic się nie chce, a czekoladki ze świąt wołają z kredensu. I te wszystkie pozamrażane ciasta. Bo napiecze człowiek jak głupi, dwie-trzy wielkie blachy ciasta, a nie ma kto jeść. To kroję jeszcze świeże na kawałki i zamrażam, a potem w sam raz na deser. Alkoholu tudzież w barku w bród, ponieważ nie dość, że sama przez cały rok "pędzę" nalewki różnorakie, to jeszcze zawsze coś tam się na rejsie wakacyjnym zakupi, bo tanio, a potem jeszcze w święta się dostanie buteleczkę lub dwie z ulubionym trunkiem. Dwie butelki na dwie głowy to już jest cztery, i tak stoją potem te butelki i też wołają w chórze z czekoladkami. Ja pić alkohol lubię, ale okres świąteczny u mnie długi, a codziennie po parę drinków, dokraszonych upojnym Sylwestrem, to już za dużo. Cały styczeń ograniczałam więc, nie nawet dla zdrowotności, tylko po prostu żołądek mi się przewracał na drugą stronę jak widziałam alkohol. No to tak wyszło, że tylko w piątek i sobotę, mały drink do orzeszków, przy filmie dla relaksu. W niedzielę to już nie, bo w niedzielę zazwyczaj pijemy lampkę wina do obiadu i to już wystarczy, a poza tym po niedzieli jest poniedziałek i trzeba się mentalnie szykować do roboty. No i czekoladki, jakoś trzeba było te niezliczone pudełka z Lindtem przerobić.

Ja się zważyłam na początku stycznia, to prawie pociemniało mi w oczach. Tyle to jeszcze nigdy nie ważyłam, a potem się dziwić, że kolana bolą. Postanowiłam więc coś z tym zrobić. Więcej ruchu na pewno, ale to się tak nie da, jak za oknem zawierucha i plucha, zaczęłam się więc wiecej udzielać na badmintonie. Na szczęście sezon się tak ułożył, że co tydzień jakiś mecz więc jest co robić, a na więcej mnie po prostu mentalnie nie stać. Ale to "więcej ruchu" mierne przynosi wyniki, kiedy każdego dnia zżera się ponad tabliczkę czekolady i zażera ciasteczkiem. Na szczęście, gdy już było blisko do marca, przypomniałam sobie, że moja koleżanka, która jest wegetarianką, więc ona ma, że tak powiem, post przez cały rok, otóż ta moja koleżanka corocznie w czasie wielkiego postu robi sobie "lent challenge", czyli wielkopostne wyzwanie, że nie je tego czy tamtego. No więc postanowiłam i ja. I stąd ten post na Fejzbuku.

A teraz do rzeczy. Powiem tak. Wolę mam kurde bardzo silną rzeczywiście. Ostatnią czekoladkę zeżarłam 25 lutego. Z alkoholem też się trzymałam. Nadszedł pierwszy weekend. Nagłe odstawienie słodyczy zaczęło powodować pogorszenie stanu psychicznego i depresję. Zrobiłam sobie na pocieszenie kisiel, podzieliłam na cztery porcje i jadłam ukraszony śmietanką, przez cztery kolejne dni. Kisiel na cukrze, bo inaczej bym nie zjadła. Zresztą, postanowieniem moim nie było odstawienie cukru w ogóle, ale zrezygnowanie z czekolady, czekoladek, ciast, ciastek i ogólnie rozumianych deserów. Nawet lodów. Przetrwałam pierwszy tydzień, ale było coraz gorzej z moim stanem psychicznym. Tak że w kolejny weekend, po kolacji, nagle wstałam i oznajmiłam Chłopu, że robię sobie drinka. Rum z colą zero. I że moje postanowienie zostaje zaktualizowane, ponieważ odstawić dwa rodzaje przyjemności to za dużo dla mojego zdrowia psychicznego i że potrzebuję oszukać mój mózg pozbawiony słodyczy. No i tak to wyszło.

A teraz podsumowanie jednej czwartej mojego EKSPERYMENTU. Dodam, że nic, ale to zupełnie nic nie zmieniło się w moim codziennym życiu, sposobie odżywiania czy ogólnie pojętego ruchu. Czyli w dni tygodnia rano przed praca jem miseczkę płatków na śniadanie (trochę granoli pomieszanej z płatkami kukurydzianymi i kilkoma owocami jagodowymi, jak jagody, maliny czy pół truskawki), albo owsiankę z miodem i tymi samymi owocami, potem piję duży kubek cappuccino, około jedenastej jem owoc, jest to zazwyczaj pomarańcza, ale może być też banan czy dwie mandarynki. Około pierwszej-drugiej mam luncz. I tu różnie, czasami resztki z wczorajszego obiadu (kolacji), czasami dwie kanapki, czasami jakieś gotowe danie, kupione dzień wcześniej w promocji. Potem jako przekąskę zjadam małą paczuszkę chipsów, czymś się trzeba pocieszyć, a to w sumie tylko 130 kalorii. Potem w domu obiad (czy raczej kolacja), też zależy. Jeśli na luncz był gotowiec, to żeby zrównoważyć jemy kanapki lub pieczonego ziemniaka z tuńczykiem i sąłatką, lub coś lekkiego w tym rodzaju. A jeśli na luncz były kanapki to na kolację jest ciepłe danie, zawsze z warzywami lub sałatką. Chłop musi mieć deser po lunczu i po kolacji, czyli albo kawałek ciasta albo pączka, ale cokolwiek co słodkie. No a ja już się tylko oblizuję smakiem. A potem wieczorem zjadam sporą garść (raczej małą miseczkę) orzeszków solonych. Oprócz kawy rano, piję w ciągu dnia conajmniej butelkę wody, plus dwie-trzy herbaty. Jak gram w badmintona to oczywiście butelkę wody więcej.

W weekendy jest troszkę inaczej, bo nie jem śniadania, piję tylko kawę. Luncz jest różny, zależy gdzie się jest i co się robi. A potem w zależności od tego, co się jadło na luncz, przygotowujemy kolację, ale zazwyczaj jest to normalny, typowy jednodaniowy, zazwyczaj mięsny posiłek. I wspomniana już lampka wina. I deser dla Chłop, bo dla mnie to już nie. A potem wieczorem orzeszki lub popcorn (ale już najczęściej nie mam miejsca w brzuchu na popcorn) i jakiś drink, dżin z tonikiem lub whisky z colą, takie tam. I tak wygląda moja codzienna dieta, dość zbalansowana i bez ograniczeń, w sumie pilnuję żeby jeść wszystko, czyli białko, węglowodany, witaminy, cukry i tłuszcze też. Jedynym ograniczeniem, które sobie narzuciłam na okres czterdzieści dni, jest brak słodyczy.

I teraz tak. Po dziesięciu dniach eksperymentu, stając na wadze rano, byłam o PÓŁTORA KILOGRAMA lżejsza niż rano dziesięć dni wcześniej. Powtórzyłam ważenie wieczorem, bo wiadomo, że waga człowiek sie zmienia w ciągu dnia. I dalej byłam o półtora kilograma lżejsza! I nadal jestem. To o niczym jeszcze nie świadczy, ale ciągniemy doświadczenie dalej, być może organizm się przyzwyczai i pokaże mi figę i będę rzeczywiście musiała zwiększyć aktywność fizyczną, co i tak planuję z przyjściem ciepła i wiosny. Bo z jedzenia na pewno nie zrezygnuję. No a chciałabym zrzucić jeszcze cztery kilogramy.


Czy Iwonie uda się zmienić wagę z morsa na fokę? Stay tuned :-)

piątek, 28 lutego 2020

Parę faktów o koronawirusie

Ze strony WHO:

Podsumowanie
• Zapalenie płuc nieznanego pochodzenia wykryto w Wuhan w Chinach i po raz pierwszy zgłoszono do chińskiego Biura WHO 31 grudnia 2019 roku.
• Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) pracuje 24 godziny na dobę analizując dane, udzielając porad, koordynując pracę współpracujących organizacji, pomagając krajom przygotować się do pandemii, zwiększając  zapasy i zarządzając siecią ekspertów.
• Epidemia została ogłoszona jako zagrożenie zdrowia publicznego na polu międzynarodowym 30 stycznia 2020 roku.
• Wspólnota międzynarodowa poprosiła o 675 milionów dolarów amerykańskich w celu pomocy państwom słabiej rozwiniętym pod względem opieki zdrowotnej, jako jedden z punktów Strategicznego Planu Przygotowania i Odpowiedzi na Zagrożenia.
• 11 Lutego 2020 roku WHO ogłosiło nazwę choroby spowodowanej przez nowego  koronawirusa: COVID-19. 
Źródło: https://www.who.int/docs/default-source/coronaviruse/situation-reports/20200227-sitrep-38-covid-19.pdf?sfvrsn=9f98940c_2

Na tej stronie można sobie wszystko wyczytać. Niestety, tylko po angielsku, chińsku, arabsku, francusku, rosyjsku i hiszpańsku.
A teraz kilka faktów z innej ciekawej i wiarygodnej strony, uaktualnianej na żywo:
https://www.worldometers.info/coronavirus/#countries

Swoją drogą, polecam kliknięcie tutaj: https://www.worldometers.info/pl/ i obserwowanie cyferek. Zapewniam Wam, że wciąż rodzi się znacznie więcej ludzi niż umiera :-)

No dobra, wracamy do faktów na czas publikacji, bo sytuacja się zmienia z godziny na godzinę (przetłumaczone przeze mnie):

Przypadki koronawirusa globalnie:

83,910

Zgonów:

2,869

Wyzdrowień:

36,872

Śmiertelność w wyniku COVID-19 w przedziałach wiekowych:

Śmiertelność różni się w zależności od grup wiekowych. Zestawienie poniżej w żadnym wypadku NIE REPREZENTUJE procentu śmiertelności w danych grupach grupach wiekowych. Reprezentuje natomiast RYZYKO zgonu w danej grupie wiekowej jeśli osoba z danej grupy wiekowej zachoruje na  COVID-19.
WIEK
WSPÓŁCZYNNIK ŚMIERTELNOŚCI*
80+ lat
14.8%
70-79 lat
8.0%
60-69 lat
3.6%
50-59 lat
1.3%
40-49 lat
0.4%
30-39 lat
0.2%
20-29 lat
0.2%
10-19 lat
0.2%
0-9 lat
brak zgonów
*Współczynnik śmiertelności = (liczba zgonów / liczba zachorowań) = prawdopodobieństwo zgonu w wyniku zarażenia wirusem w procentach
A teraz komentarz mój:

Generalnie, jak można zauważyć, w zasadzie nie ma przypadków śmiertelnych wśród dzieci. Przypomne że granica błędu statystycznego to 1%. Czyli jak widać z powyższej tabeli, choproba jest ryzykowna dla osób starszych. W bardzo nielicznych przypadkach wykrywa się koronawirusa u dzieci, ale ryzyko zachorowania na COVID-19 jest bardzo małe, a jeśli już się zdarzy, to przebiega niezwykle łagodnie, tak że przypadki nie są nawet zgłaszane. O przyczynach można sobie poczytać w internecie, po prostu wirus działa trochę na zasadzie bardzo delikatnie przebiegającej "choroby dziecięcej", zupełnie niegroźnej dla dzieci natomiast ciężko i z powikłaniami przechodzonej przez dorosłych.

I wracamy do strony:


Ogólny stan zdrowotny (choroby współistniejące)
U pacjentów, którzy nie zgłaszali żadnych istniejących wcześniej chorób, śmiertelność po zachorowaniu wynosi 0.9%. Istniejące wcześniej choroby i zachorowania, które powodują w pacjentów zwiększone ryzyko śmierci w przypadku zachorowania na COVID-19 to:
CHOROBA WSPÓŁISTNIEJĄCA
WSPÓŁCZYNNIK ŚMIERTELNOŚCI*      
Choroby układu krążenia                           
10.5%
Cukrzyca
7.3%
Przewlekłe choroby układu oddechowego
6.3%
Nadciśnienie
6.0%
Rak
5.6%
brak chorób współistniejących
0.9%

*Współczynnik śmiertelności = (liczba zgonów / liczba zachorowań) = prawdopodobieństwo zgonu w wyniku zarażenia wirusem w procentach

Czyli znowu, w ponad 99 procentach osoby, które zmarły po kontaminacji koronawirusem, były wcześniej chore na jakąś ciężką chorobę przewlekła, a znakomita większość tych przypadków była po prostu w bardzo kiepskim stanie fizycznym.

Jak widać choćby na podstawie tych okrojonych przeze mnie statystyk, COVID-19 to nie jest jakaś strasznie śmiertelna choroba, "zwykła" grypa zbiera co roku zdecydowanie znacznie większe żniwo. Więc skąd ta cała panika? Nawiasem mówiąc, w Polsce przypadku zarażenia jeszcze nie wykryto. A nawet jak, to na miłość bosko, ile ludzi jest na przykład w takim UK (66 milionów) i ile zachorowało? 19, w tym kilka będących na pechowym statku w Japonii. A gdy popatrzycie na powyższą tabelkę i porównacie ze średnią wieku na statku wycieczkowym (jakieś 80 plus) to wniosek narzuca się sam.  A teraz porównanie. Popatrzcie wokół siebie - jedna osoba z grypą w biurze potrafi zarazić w ciągu jednego dnia kilkanaście osób. Jest jedna najważniejsza różnica - grypę znamy od wielu lat, a COVID-19 to choroba nowa, do tej pory na świecie nie istniejąca, dlatego tak się jej boimy. W dodatku to nagłośnienie mediów, przekrzykujących się w coraz to nowych, rewelacyjnych informacjach. Przypomnijcie sobie SARS w 2007 roku. Przyszło i poszło. Miliony wydane na badania, na szczepionkę, z której po pięciu latach zrezygnowano, bo nie wykryto żadnych nowych zachorowań. SARS, MERS, czy ptasia grypa, to były choroby znacznie bardziej śmiertelne niż ta obecna. Dlaczego się więc tak boimy? Bo to dziwna choroba. Potencjalnie śmiertelna, ale nie za bardzo. Ludzie chorują, ale mogą nawet nie mieć objawów. Osoba wyleczona okazuje się być nadal nosicielką wirusa. Choroba się rozprzestrzenia pomimo zakrojonych na szeroką skalę środków ostrożności. A jednak ludzie nadal nie przestrzegają zasad higieny.
Ja podchodzę do sprawy z wielkim umiarem. Staram się edukować i czytać na bieżąco, ale bez paniki. Jeżeli zachoruję i umrę, to patrząc na statystyki będzie to po prostu bardzo wielki pech. Najważniejsze że moja wnusia nie umrze. 
Trzymajcie się ciepło i nie panikujcie. Nie wykupujcie wszystkiego ze sklepów. Nie rezygnujcie z wyjazdów w kraje nie objęte listą "zakazanych". Myjcie ręce.