poniedziałek, 22 października 2018

Byłam, widziałam

To były niezapomniane wakacje. Ktoś na fejzbuku napisał, że podziwia mnie za urlop w zimnie, ale naprawdę, nie było aż tak zimno. Poza tym, jak mówia Norwegowie, pogoda nigdy nie jest zła, złe jest tylko nieodpoiwednie ubranie. A my byliśmy ubrani odpowiednio. O moich wrażeniach z Norwegii jeszcze napiszę, dzisiaj chciałam się Wam pochwalić, że cel wyprawy został osiągnięty - widzieliśmy zorzę polarną. A nawet wiele razy. Pięć razy pogoda w ciągu dnia wróżyła, że w nocy będzie raczej bryndza z sieczką, ale pięć razy się pomyliła.
10 października wszyscy oddawali się wieczornym uciechom, a było z czego wybierać. Część ludzi oglądała występy artystyczne, część ludzi brała udział w game show na żywo, czyli gry z udziałem publiczności, część ludzi słuchała muzyki, tańczyła, oglądała film na wielkim ekranie, grała w kasynie lub po prostu siedziała w barze i piła. Siedziałam właśnie w sali Broadway Show, czekając na występ i na Chłopa, który udał się na chwilę do pokoju. I wtedy z głośników padło głośnie i wyraźne: "Zaobserwowano zorzę polarną na lewej burcie - powtarzam - zaobserwowano zorzę polarną na lewej burcie". I wtedy nastąpił armagiedon.
Lud zerwał się jakby ogłoszono alarm, a raczej podejrzewam, że prawdziwy alarm nie zrobiłby takiego spustoszenia. Starzy, młodzi, ślepi, kulawi, na wózkach, wszyscy rzucili się na pokład. I ja też. Wylazłam, a raczej popłynęłam z tłumem, patrzę patrzę, nic nie widzę, więc uznałam że nie ma sensu bo zimno, wrócę później z Chłopem. Próbując zawrócić wypatrywałam Chłopa, ale gdzie tam, ani słuchu ani dychu, zresztą sytuacja wyglądała jak na Titaniku, wszyscy pędzili w jedną stronę, a ja jak debil, pod prąd. No ale jakoś dotarłam z powrotem na salę koncertową, powoli dołączyli inni ludzie, nikt nic nie widział. Chłop, kiedy dotarł, też stwierdził, że nic nie widział, a pobiegł aż na górny pokład.
W każdym razie.
Po skończonym występie poszliśmy się ubrać i wyleźliśmy na górny pokład, żeby sprawdzić, bo chyba nas przez ten megafon nie okłamali. Staliśmy tak sobie, stali, wpatrując się w niebo, które po dniu mżawym i pochmurnym nagle okazało się czyste i pełne gwiazd. Gapiliśmy się tak i gapili, aż w końcu Chłop zauważył, że ta chmura nad naszymi głowami to chyba jednak nie chmura, bo jakoś się porusza, a poza tym to widać przez nią gwiazdy. I kurcze, rzeczywiście. Wyglądało to jakby biały pas mgły przesuwał się po niebie, a raczej jakby ktoś po tym niebie świecił z daleka latarką. Pojawiało się to i znikało, przesuwało, przepływało, staliśmy na zimnie grubo ponad godzinę aż w końcu się rozmyło i poszliśmy spać.
Następnego dnia mieliśmy dzień na morzu. Jednym z punktów programu był wykład na temat zorzy polarnej, który poprowadził znany (ale i tak nazwiska nie pamiętam) profesor uniwersytecki parający się astronomią. I wtedy dowiedzieliśmy się całej prawdy. Że zorza polarna to nie jakieś specjalnie emitowane światło tylko strumień naładowanych cząsteczek wyrzucanych przez słońce, że zależy tylko i wyłącznie od aktywności słońca, że jak nie ma plam na słońcu to mała szansa na zorzę polarną. I przede wszystkim, że to co widzimy na zdjęciach i filmach, to po prostu, proszę państwa, bujda. Z powodu tego, że ludzkie oko jest niedostosowane do widzenia w ciemności i światło powoduje zanik kolorów, my zwykli śmiertelnicy widzimy zorzę w białym kolorze. Owszem, podobno zdarza się przy ogromnym natężeniu, że jakieś tam kolory wprawne oko może z trudem zaobserwować, ale raczej jako podcienie niż kolorowe światło. Za to urządzenia optyczne dają sobie z tym radę doskonale, pod warunkiem odpowiednich ustawień. W praktyce wygląda to tak, że patrzy się gołym okiem na zorzę i widzi się białe światło, natomiast jak się popatrzy w aparat to widzi się te  różne kolory, a występują one w zależności od określonego gazu, na przykład tlen świeci na zielono i czasami w odcieniach czerwieni, a azot w kolorze purpury. Zderzenie tych cząstek daje barwę żółtą, natomiast wodór i tlen świecą na niebiesko i fioletowo.
Tyle teorii. Wieczorem próbowałam teorię zmienić w praktykę, bo światła znowu się pojawiły, ale niestety, za cholerę nie potrafiłam ustawić odpowiednio aparatu. Niby robiłam to co inni, niby miałam wypisane na kartce, co powinno być jak nastawione w aparacie, nic. W końcu uznałam, że pieprzę to. Co zobaczę to zobaczę, szkoda mi czasu na grzebanie w aparacie jak na niebie dzieją się TAKIE rzeczy. Następny przystanek mieliśmy w Tromso, gdzie poszliśmy z Chłopem do muzeum uniwersyteckiego oglądać film o zorzy polarnej, gdzie dowiedzieliśmy się tego samego a nawet więcej. I to właśnie w Tromso według prognozy światło polarne miało dać największy popis. Zgodnie z poradą na wykładzie, zaopatrzyłam się w aplikację na komórkę pod nazwą Northern Lights, za jedyne 99 pensów. Na pokład wyszliśmy około dwudziestej trzeciej. I się zaczęło.
Naprawdę, ciężko to opisać. Światło było momentami bardzo intensywne, pojawiało się na niebie w różnych miejscach i różnym natężeniu, czasami był to pas nad głową przez całe niebo, czasami wyglądało jak trąba powietrzna, czasami pół nieba było podświetlone i promieniowało, bądź kurtyny światła spływały z nieboskłonu. Spędziliśmy na górnym pokładzie kilka godzin, zeszliśmy do pokoju około trzeciej nad ranem. Oto, co udało mi się uchwycić moim ajfonem przy pomocy wspomniajnej aplikacji (nie było łatwo, bo musiałam trzymać komórkę przez jakieś dwadzieścia sekund w pozycji nieruchomej, co było ciężko niemożliwe, stąd rozmazany obraz, wybaczcie). Przysięgam, że to co widzicie na zielono, gołym okiem wyglądało po prostu jak strumień mlecznego światła.
Białe kropki i plamki to gwiazdy. Zamazane zygzaki to dziób staku :-)












A na koniec, zdjęcie dla tych, co nie mają Fejzbuka. A dla tych co mają, wyjaśnienie zagadki. Fotografia poniżej nie przedstawia zachodu słońca. Na fotografii poniżej widzimy księżyc ciemną nocą, odbijający się w spokojnych wodach przy Wielkiej Brytanii. Biała plamka to ptak. Zdjęcie zostało zrobione przy pomocy tej samej aplikacji, która zrobiła moje zorze polarne. Muszę przyznać, że apka radzi sobie w ciemności bardzo dobrze. Nota bene - to była ostatnia noc na statku i pierwsza, kiedy widzieliśmy księżyc. Daleko na północy księżyc po prostu nie był widoczny. I dobrze, bo nie widzielibyśmy zorzy polarnej :-)


środa, 3 października 2018

Komu w drogę...

No i przyszedł ten czas, że trzeba nam się pożegnać...
Pakowaliśmy się wczoraj wieczorem. Jeszcze nie do końca się spakowałam, powrzucam więc tylko to co jest w tych reklamówkach do małej walizki, doładuję parę kosmetyków i gotowe. Przed wyjazdem muszę jeszcze ogarnąć z lekka chałupę, zostawić instrukcję opiekunom kotów, sprawdzić opony w samochodzie. I zrobić sobie paznokcie, to najważniejsza sprawa do załatwienia jest.
Najgorsze, że trochę jestem chora. Przeziębiona znaczy. Ale mam całą apteczkę leków, takich jak paracetamol i inhalator na astmę, he he he! No i Chłop zażyczył sobie pigułki na sea sickness czyli na chorobę lokomocyjną. Obawia się, że statkiem będzie trzęsło, czy jak? Pół godziny w aptece wyszukiwałam to cudo, aż w końcu po prostu poprosiłam aptekarza. W życiu takiego czegoś nie brałam bo i nie miałam nigdy choroby morskiej. 
Powiem szczerze, że pakowanie sprawilo nam nie lada problem. Bo na letnie wakacje to wiadomo co pakować, wszędzie ciepło więc ciuchy zewnętrzne i wewnętrzne właściwie takie same. A tutaj, niestety trzeba osobne ciuszki wyjściowe i te do łażenia po statku. Ale jakoś posortowaliśmy to wszystko, chociaż teraz jak to piszę to widzę że muszę dopakować ze dwie koszulki. 
Tak, że wyjeżdżamy dziś po południu. Niestety, rejs startuje z Southampton, a to jest bardzo daleko. Nie tak daleko jak Kornwalia, ale jednak. Długo się naradzaliśmy jak to ugryźć, bo to w zasadzie 8-10 godzin jazdy w zależności od korków, czyli spokojnie można to zrobić, kłopot w tym, że w porcie musimy być jutro o dwunastej w południe, więc musielibyśmy jechać całą noc. A niestety, dla mnie noc jest do spania i nic z tym nie zrobię, organizm sam zapada w drzemkę i żeby skały srały to nie dam rady. Zresztą, nie mam zamiaru się wyczerpać fizycznie żeby potem odchorowywać dwa dni. Więc stanęło na tym, że pojedziemy troszkę dłuższą trasą, ale z przystankiem u Dziadka, który mieszka dokładnie w połowie. Tam się prześpimy i rano sobie spokojnie wyjedziemy i nawet w razie korków nie powinno nam zająć to dłużej niż 4,5 godziny. Wieziemy ze sobą więc dmuchany materac i gotową kołdrę, bo nie chcę Dziadka obarczać szykowaniem dla nas spania, w końcu ma 97 lat i pół i w dodatku sam dzisiaj wraca z wakacji.  
Jutro, Moi Kochani, wyruszamy więc w podróż do norweskich fiordów. Raczej nie będę miała okazji, żeby cokolwiek napisać, ale postaram się puścić jakieś fotki na Fejzbuku. Kto nie ma ten musi się uzbroić w cierpliwość. 


Do usłyszenia za dwa tygodnie!

piątek, 28 września 2018

A w internetach

Kontynuując poszukiwania internetowych kfiatkuff postanowiłam pozostać w tematyce duchowej, tym razem jednak wyłączając z niej religię i kościół. No może poza jednym małym wyjątkiem, ale jest kluczowy w sprawie. Zapraszam, komentarz własny w nawiasach. 

Tak więc ciąg dalszy tematu CZY ISTNIEJĄ DUCHY.

Pisze forumowiczka:

Ja widziałam okropne postacie i mówiły do mnie i często tak się darły, że nie mogłam spać po nocach. Do 22 roku życia nie spałam sama ani przy zgaszonym świetle - to i tak nie pomagało. Za młodu babcia odprawiała jakieś czary nade mną. Wiadomo, że magia pochodzi od demonów więc czymś mnie tam "zainfekowała" że lubiły mnie męczyć. W wieku 23 lat popłakałam się pewnego dnia budząc się wyspana i to będąc sama w łóżku przy zgaszonym świetle. ( Ha ha ha! no nie wiem jak to skomentować, po prostu zabiło mnie to). Najgorsze było "porzucenie ich świata" czyli pozbycie się wszystkiego co jest związane z okultyzmem. w akcje zaangażowałam nawet moją mamę! widziałam różne postacie, ale jedna zawsze tam była z nimi.... Na całe szczęście już tego nie mam, po zaczęłam zbliżać się do Boga. Modlitwa daje bardzo dużo. Teraz mam spokój i oby tak pozostało

Po chwili kolejna dołącza się do dyskusji:

Znajomy opowiadał mi i swojej koleżance z klasy. Jej praprababcia, ktora wiedziała że już nie spotka pierworodnej praprawnuczki, oddala właśnie jej duszę (czyją? babci?) szatanowi za to że on sprawi że ona wyjdzie za mąż (kto? babcia?) za konkretnego bogatego mężczyznę. I tak też się stało (w sumie to co się stało?), ale wracając do teraźniejszości.

I tu następuje teraźniejszość

Znajomy chodził z ta dziewczyna do klasy. Była lubiana, lecz wszyscy wiedzieli że ma problemy ze snem, że coś ja dusi, że budzi się w nocy i że rodzice zamykają zawsze dom bo chodzi po domu. Raz pojechali całą klasa na zakończenie gimnazjum do zielonej szkoły, wiadomo w zielonej szkole domki w lesie, wszystko po otwierane. Dziewczyny spały w innych domkach. Wszyscy poszli już spać, oprócz dwóch dziewczyn które pisały sms że swoimi chłopakami do późnej nocy patrzą a ta dziewczyna wstaje z łóżka, na na pół otwarte oczy i wychodzi z domku. Te dwie myślały że sobie jakieś jaja robi więc obudziły inne, wszystkie 8 dziewczyn poszło za nia, i też zawołało 3 kolegów, nauczyciele już spali bo to była 3 w nocy. Idą za nią, księżyc święcił, wszystko było widać, a las gesty nie był, sama szła a reszta skradala się za nia, jak zobaczyli że ona gdzie w kierunku bardzo starego opuszczonego cmentarza to wszystkich przeszły ciary, a ona uklekneła przed mogiłą i zaczęła ryć rękami przy tej mogiłę! 2 osoby miały iść zawołać nauczycieli ale reszta bała się zostać to wszyscy poszli, dobrze się stało że ksiądz był na tej wycieczce (no tak, oczywiście ksiądz musiał być na wycieczce, ale nie chcę być za bardzo drastyczna to nie powiem dlaczego). Jak już wszyscy przyszli na miejsce to wychowawczyni sama dostała cykora i stała nie dało się jej ruszyć, jedynie ksiądz z 2 dziewczynami i z tymi 3 chłopakami podeszli do niej i mówią do niej, ona nic, na końcu ksiądz zaczął ją budzić, jak się obudziła zaczęła płakać, powiedziała że przychodzą do niej różne dziwne postacie do niej i mówią jej straszne rzeczy, że czasami nawet sprawiają jej ból. Od tego zdarzenia dziewczyna zaczęła chodzic na egzorcyzm. Ksiądz modlił się nad nią. Dziś jest bardzo wierzącą osoba. Szatan odpuścił. A wszystko przez jej praprababcie.

No widzicie? Babcia na nią nią szatana napuściła, a tfu a tfu przez lewe ramię!

Nareszcie pojawia się Głos Sceptycyzmu:

Pytanie: Co rozumiecie poprzez słowo: duch?
Bo naprawdę uwielbiam przed snem czytać Was... i uśmiecham się 
Opisujecie historie jeżące włos na głowie... i tyle... przeczytajcie 2 i 5 raz... jakie były okoliczności, w jakim wieku byliście, w jakim Wy byliście stanie, itp itd 
No i wiara... wierzyć to móc 
W to że nękają Was demony, to jeszcze uwierzę,ale że dusze zmarłych...oj...

I tu pada odpowiedź:

Wierzę... już wierzę, bo miałam na to kilka dowodów.
Mój brat jako sceptyk (zawsze się z takich historii wyśmiewał) musiał przeżyć pewne zdarzenie po śmierci naszego ojca, aby uwierzyć.

No niestety nie nastąpiło wyjaśnienie nagłego nawrócenia brata. Na szczęście pojawia się światełko w tunelu, niestety jak się okazuje, bardzo nikłe:

Sceptycznie jestem do tego typu rzeczy nastawiona. Mama opowiadałami kiedyś historię - byłam mała i bardzo mnie wystraszyła. Podobno jak była nastolatką nocowała u kuzynki, zasypiały na jednym łóżku, mama nagle zaczęła się źle czuć bolało ją serce czuła jakby coś ją ciągnęło(niby duchy) i jakby umierała. Tak się bała że modliła się aby kuzynka się przebudziła i zapaliła lampkę bo ona nie mogła się ruszyć. Tak też się stało kuzynka właczyła i krzyknęła - widziałaś to? Mama czuła że coś ją ciągnie do siebie a jej kuzynka że coś odchodzi. Obie niby jeszcze nie spały. Chociaż ja myślę że to straszny sen... nigdy więcej o to nie pytałam i nie zamierzam obawiam się że potwierdzi wtedy dopiero będę się bać.

Ale odpowiedź zwala z nóg:

To, co tu opisujesz, to najprawdopodobniej duch z mitologii słowiańskiej, czyli tak zwany dusiołek. Może on być bardzo niebezpieczny, siada najczęściej na klatce piersiowej, powoduje dyskomfort, a nawet smierć!! Nie wiem, jak można się zabezpieczyć.

Po czym następna osoba opisuje swoje doświadczenia duchowe:

Nigdy nie widziałam ducha lecz kilka lat temu słyszałam ja ktoś chodził po moim pokoju tylko w nocy, jak tylko ruszyłam sie lub odezwałam od razu ucichły. Raz nawet podszedł do mojego łózka znowu słyszałam tylko kroki.

To pewnie był pająk z drewnianą protezą nogi.  (pada genialna odpowiedź)

A jeśli jednak to był duch...? (zastanawia się dalej Anonimowa forumowiczka)
Kiedyś mój pies też chyba widział ducha. U niego na pewno nie był to paraliż seny, byliśmy w kuchni i w pewnym momencie przeraził się czegoś co było przy zlewie, jakby tam ktoś stał, ja nic nie widziałam, ale obserwowałam mojego zwierzaka i jego bardzo dziwne zachowania.

I tu przechodzimy do świata zwierzęcego, po czym zaczyna toczyć się prawdziwa dyskusja:

- Moje koty potrafiły godzinami wpatrywać się w miejsca, w których (według domowników) niczego nie było ;-).

- A pies mojej koleżanki wyprawia czasem takie rzeczy, ze trudno nie wierzyć w coś niewidzialnego. Zwierzęta podobno więcej widzą niż my.

- ... no i zagwostka, czy zwierzak może widzieć duchy, co więcej czy zwierzak ateisty (domyślnie zwierzak ateista) może widzieć duchy?

- Jak mu przez pomyłkę nalejesz piwa do miseczki to może.

- No co ty czysta, przefiltrowana... przecież nie będę tam marnować piwa

W końcu odzywa się Głos Rozsądku:

- Ja to miałem dzisiaj dużo snów. Normalnie tak nie mam. To pewnie przez tą wizytę Trumpa. Robią jakieś zakłócenia w eterze i potem mi się programy mieszają 

- A mnie się czasem zdarza słyszeć swoje własne chrapanie. To jest dopiero przerażające 


I tym akcentem zakończę na dziś. Wesołego weekendu!