wtorek, 30 stycznia 2018

Sztuka planowania część pierwsza.

Muszę powiedzieć, że szykowanie się do ślubu jest bardzo czasochłonnym i raczej skomplikowanym zajęciem. W założeniu pierwotnym miało być: w sobotę rano bierzemy ślub w urzędzie, potem jakiś obiad dla najbliższych, wieczorem impreza urodzinowa Chłopa w jakimś lokalu. We wtorek pakujemy się do samolotu i odlatujemy w poślubna podróż. Wracamy pod koniec miesięca. Proste. Proste? Hmmm, nie sądzę.
Najpierw poszukiwania wakacji. Wiemy dokąd, ale po tygodniowym sprawdzaniu w internecie nadal nie mamy pojęcia co i jak. Udaję się więc do kilku biur podróży i pobieram katalogi. Oferty nas przytłaczają, rzucam więc katalogi w kąt i przystępuję do ataku internetowego jeszcze raz. Chłop udaje, że go to interesuje, ale widze że z ulgą oddaje mi to zadanie. Dobra. Wielogodzinne ślęczenie na komputerze daje jakieś rezultaty, teraz już wiem dokładnie czego chcę od moich miodowych wakacji. Szukam. Z trzech wariantów zostaje jeden. Ten i koniec. Teraz tylko znaleźć agencję, która mi to wszystko zaproponuje w tym właśnie ośrodku i w takiej właśnie formie i - oczywiście - jak najtaniej. Muahahaha... Taniej to pojęcie bardzo względne w tym przypadku. Składam zapytanie ofertowe na każdej stronie internetowej, jaką znajduję, jest tego trochę. Teraz wystarczy poczekać.
Trzy osoby dzwonią niemal od razu, pomimo, że jest niedziela. Plus. Jedna oferta odpada w przedbiegach, dwie kolejne postanawiam przeanalizować, ale muszę poczekać na innych agentów. Do wtorku wieczorem otrzymuję odpowiedzi z około 75 procent biur podróży. Niektóre ceny wbijają w fotel, inne sa bardziej do przełknięcia. Przypominam - pytałam o te same wakacje, dokładnie te same daty, ten sam samolot, ten sam hotel, warunki, wszystko. Rozpiętość cenowa do 25 procent w różnych biurach. No cóż, przynajmniej wybór zmniejszył się nam do dwóch, którzy przedstawili prawie identyczną ofertę. Tych samych, którzy zadzwonili pierwszego dnia.
I wtedy coś mi zaświtało. Pokazałam wyniki Chłopu, zgodził się mną co do wyboru, no i oczywiste, co miał się nie zgodzić, jak mu przedstawiłam cenę o tysiąc funtów niższą od tej, którą planowaliśmy wydać. Mówię więc: "A gdybyśmy tak zrobili sobie przystanek w Dubaju? Może już nie będzie okazji..." Chłop na to jak na lato, w  końcu raz się ma podróż poślubną, co nie? Po ustaleniu tego drobnego szczegółu uzgodniliśmy, że wakacje muszą się więc przedłużyć o trzy dni, i to na początku. Żeby po tym zgiełku i natłoku betonowych wrażeń móc sobie w końcu spokojnie i beztrosko odpocząć od całego świata.
Dzwonię więc do dwóch wygranych agencji i prosze o dodanie "stop over" w Dubaju. Po chwili wracaja do mnie oferty i... tadam! Mamy zwycięzcę. Byli w stanie dać nam cenę ciut tylko niższą niż konkurencja (przypominam: ten sam hotel, te same warunki). To ciut to będzie w sam raz na parking na lotnisku. Ale...
Żeby sfinalizować transakcję i zamówić wakacje, trzeba mieć potwierdzoną datę ślubu. A tej jeszcze nie mieliśmy, bo czekaliśmy na świadectwo urodzenia Chłopa, które mu się gdzieś w życiu zagubiło, a które musimy mieć jak będziemy składać papiery. Już wcześniej wydrukowałam ze strony urzędu wszystkie potrzebne informacje o zawieraniu małżeństwa, razem z aplikacjami i deklaracjami, bo żadne z nas nie wiedziało jak sie to robi w Szkocji. No ale człowiek się przez całe życie uczy. No i pewnego dnia dostaję email od Chłopa, że spotkanie z kierownikiem stanu cywilnego mamy umówione na luty, ślub zamówiony na maj, zaliczka wpłacona, a oto jest lista potrzebnych dokumentów. Powiem szczerze, że serce mi stanęło chyba na minutę. Niby człowiek taki cwany jest, wyluzowany, odważny jak ho-ho, ale jak przyjdzie co do czego do nogi się uginają i mózg się rozpływa. Chyba zejdę na zawał przez ten ślub. No ale to potem, bo teraz muszę Wam jeszcze wytłumaczyć, jak się zawiera małżeństwo w Szkocji (w Anglii chyba podobnie).
Najpierw więc trzeba zgromadzić wszystkie dokumenty. Czyli świadectwo urodzenia swoje i kandydata na małżonka, jeśli zagraniczne to przetłumaczone. Wniosek o zawarcie małżeństwa, pieniądze na opłatę (a jakże!), paszporty poświadczające obywatelstwo, poświadczenie adresu zamieszkania (w UK nie ma czegoś takiego jak zameldowanie), zwykle wystarcza wyciąg z banku lub rachunek za gaz czy telefon. A także certyfikat rozwodu, śmierci małżonka czy zmiany nazwiska, jeśli wymagane.
Jak się to wszystko już zgromadzi, to dzwoni się do urzędu, w którym chce się zawrzeć małżeństwo (albo do właściwego dystryktu w miejscu zamieszkania) i umawia sie na spotkanie z kierownikiem, który to sprawdza wszystkie dokumenty, stwierdza ich ważność, pobiera opłatę i będzie nam udzielał ślubu i rejestrował go w księgach. Na tym spotkaniu ustala się szczegóły ceremonii. Można mieć ceremonię cywilną, albo religijną, w urzędzie, albo w dowolnym zatwierdzonym miejscu. Jeśli w urzędzie, to wybiera się styl i tekst ceremonii (my mamy 3 do wyboru), jeśli poza urzędem to ja nie wiem :-) Zarejestrowanie ślubu w urzędzie jest prostsze, bo dokument zawarcia małżeństwa przynosi na uroczystość urzędnik i po podpisamiu zostaje w urzędzie, natomiast w przypadku ślubu gdziekolwiek trzeba ten dokument odebrać osobiście i dostarczyć go do osoby, która będzie udzielała ślubu, a potem trzeba go do urzędu osobiście dostarczyć. Po zarejestrowaniu ślubu certyfikat zostaje przesłany do domu, albo można go sobie odebrać osobiście jak się chce.
No i to tyle.
Tak więc, mamy już datę ślubu i mamy już zamówioną podróż poślubną. O reszcie będzie później.
So eksajted!

Fot. Huffington post 

czwartek, 25 stycznia 2018

Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B.

Są zdarzenia, o których się chce śpiewać i pisać wiersze, są takie, które chce się zapomnieć i nigdy do nich nie wracać, są takie, za które się wstydzimy i lepiej żeby o  nich nikt nie wiedział, a są też takie, które chce się obwieścić i wykrzyczeć radośnie całemu światu.
Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B.
Jeszcze przed Świętami ustaliliśmy mniej więcej co i jak, nakreśliliśmy ogólny plan, stworzyliśmy ramy, w które trzeba dopasować poszczególne elementy, żeby z tych różnych puzzli powstała jedna wielka całość. Jeszcze przed Nowym Rokiem postawiliśmy pierwszą cegiełkę, do której misternie i powoli dobudowujemy kolejne. No dobra, nie tak misternie i nie tak powoli, bo by mnie chyba zeżarło od środka, ja nie lubię brać wszystkiego na przeczekanie, a Chłop mój ma zupełnie takie samo podejście do spraw, jak się już coś ustali to trzeba zrobić natychmiast. No w każdym razie, kiedy tylko będzie to możliwe. Mam już taką naturę, że jak coś trzeba załatwić to załatwiam od razu, jak się nie da to trudno, poczekam, ale przynajmniej wiem że w tym właśnie momencie się nie dało. Lubię mieć wszystko zaplanowane i pozapinane na przedostatni guzik, z dużym zapasem rezerwy jakby co, bo elastyczna jestem i biorę poprawki na różne zdarzenia losowe, ale ta moja elastyczność ma swoje granice, więc dotąd szukam aż znajdę dokładnie to co mi pasuje. Nie ma tak, że idę do sklepu kupić sukienkę, znajduję piękną i taką o jakiej marzyłam, ale jest za duża a mniejszych nie mają, więc kupuję tę z zamiarem zmniejszenia. O nie. Będę jej szukać wszędzie, aż dostanę, może nie dokładnie identyczną, ale taką co pasuje. I tak jest ze wszystkim.
Tak więc, Moili Moi, żeby Was dłużej w niepewności nie trzymać, uchylę rąbka tajemnicy i zdradzę kawałek planu.
1. Sukienka. Nie wiem jeszcze jakiego koloru, a w ogóle nie wiem jaka sukienka, bo mam dwie faworytki, równie piękne. Może zaszaleć i kupić dwie?
2. Buty. Również mam wybrane, ale się zastanawiam czy nie wystarczą mi moje? Mam ich tyle... Ale w sumie, butów nigdy nie za wiele, prawda?
3. Wakacje. Już wybrane, już wykupione, to się nie ma co zastanawiać. No chyba że nad wyborem kremu do opalania. Bo jest tego na rynku, oj jest.
4. Maj. To będzie miesiąc, kiedy wszystko będzie się działo. Nie będzie mnie wtedy za bardzo w internetach, ale chyba zrozumiecie.
5. Urodziny. Nie moje. Chłopa. Poza tym wszystkim jeszcze to. A właściwie to był chyba klucz do decyzji. Będzie miał najpiękniejszy prezent, o jakim mógłby sobie pomarzyć. Czyli mua. Ha ha :-)

No bo jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B. Proste, co nie?




piątek, 19 stycznia 2018

Humor na weekend

Chłop ma jakieś tam szkolenie w pracy. Nawet nie wiedziałam, bo się nie chwalił. No ale sie dowiedziałam, bo prawda jak oliwa zawsze na wierzch wypływa :-)
Wczoraj więc, w łóżku już, opowiada. Że w dniu dzisiejszym było o zarządzaniu czasem. 
"I wiesz" - mówi - "okazuje się, że kiedy idziemy spać, przez pierwsze cztery godziny odnawia się organizm. Tyle jest mu potrzebne do regeneracji. A następne cztery potrzebujemy na reset mózgu". " "I Ty mnie właśnie codziennie tego resetu pozbawiasz!" - odparłam zanim zechciał dodać coś jeszcze.
"Jak to? Ja Cię czegoś pozbawiam?"
"A kiedy to niby ja ostatnio miałam osiem godzin snu?"
Kurtyna.

Dzisiaj rano, jak zwykle, czekam na swoje codzienne cappuccino w pracowej kafejce. A Kasia (tak, pracująca w tej kafejce Kasia z Polski), klnie i wyzywa na czym świat stoi, i po polsku i po angielsku. Jej koleżanka puszcza do mnie oko i mówi: "Pokłóciła się z mężem". A Kasia na to:
"Tak, już mu właśnie wysłałam link do artykułu, że od niespania się umiera". 
"Oho" - myślę sobie - "Kasia musi mieć narowistego męża, spać jej nie daje". A Kasia, jakby słysząc moje myśli:
"...Bo on, kuźwa jasna, już od iluś dni ma nocną zmianę, a potem śpi po cztery godzinny dziennie bo myśłi że mu to wystarczy. A dzisiaj to już przegiął zupełnie. Wrócił z nocki o szóstej rano i co? Zamiast do łóżka ciepłego, do żony się przytulić, to co zrobił? Złapał za aparat i zdjęcia pobiegł na Stare Miasto robić! Bo śnieg!!! Ja Wam mówię, on już długo nie pożyje, jak go brak snu nie zabije to ja to osobiście zrobię!"
Kurtyna.

I dzisiaj właśnie w związku ze snem będzie. Zapraszam :-)


*****
Mama śpiewa córeczce piosenkę na dobranoc. Śpiewa po raz drugi, piąty, dziesiąty. Nagle córeczka pyta:
- Mamusiu, kiedy przestaniesz śpiewać bo chcę już iść spać!


*****
Rano żona do śpiącego męża:
- Kochanie, dzwonił budzik.
Zaspany mąż;
- Tak? A co chciał?


*****
W pokoju hotelowym dzwoni telefon. Zaspany gość podnosi słuchawkę:
- Halo, słucham.
- Czy zamawiał pan budzenie na godzinę szóstą?
- Tak.
- To szybko bo już dziewiąta.


*****
- Panie doktorze, każdej nocy śnią mi się nagie dziewczęta, jak wbiegają i wybiegają z pokoju...
- I chce pan, żeby ten sen się nie pojawiał?
- Nie, tylko chcialem spytać, co zrobić, żeby one tak nie trzaskały drzwiami...


*****
Pijany mężczyzna przychodzi do domu, po cichu rozbiera się, na paluszkach przemierza przedpokój, delikatnie otwiera drzwi i nagle na jego głowie ląduje patelnia, a żona zaczyna awanturę. Kilka dni później skruszony opowiada o tym kumplowi. Ten kiwa z politowaniem głową i radzi:
- Stary, ja mam na to sposób. Jak zdarzy mi się popić, to już zbliżając się do domu, głośno śpiewam sprośne piosenki. Wchodzę do mieszkania z hukiem, tak, żeby w całym bloku słyszeli, w kuchni na wszelki wypadek tłukę dwa talerze, a potem wpadam do sypialni rycząc: ”Żono, przygotuj się! Wrócił twój król seksu i ma ochotę na bara - bara!”.
- I co, i co? - dopytuje się kolega.
- Nic. W takich sytuacjach śpi jak zabita.


*****
Listonosz puka do drzwi, nikt nie podchodzi więc przez dłuższą chwilę naciska na dzwonek. W pewnym momencie słychać otwierające się zasuwy i z pewnym mozołem w drzwiach staje kompletnie zaspany facet - ”śpiochy” w oczach, jeden kapeć i szlafrok. Listonosz patrzy na gościa i zanosi się śmiechem! Tak się śmieje, że aż pada na posadzkę klatki. Lekko zdeprymowany facet z nutą niepokoju w głosie pyta:
- Co jest?
Listonosz wstaje z ziemi, obciera oczy rękawem i mówi:
- Panie, wiele rzeczy widziałem, ale żeby ktoś zapiął szlafrok na dwa guziki i jajko to jeszcze nie widziałem!


*****
Dwóch bankierów rozmawia po krachu na giełdzie.
- I co jak przespałeś dzisiejsza noc?
- Jak niemowlę!
- Co? jak niemowlę? Jak to?
- Cala noc płakałem i dwa razy się zesrałem.


Miłego weekendu!