piątek, 12 stycznia 2018

Humor na weekend

Dzisiaj, zgodnie z tym, że przecież jest zima, czy śnieg jest czy go ni ma :-)


Zapraszam.


*****
Sekretarka mówi do zapracowanego biznesmana:
- Panie prezesie, zima przyszła!
- Nie mam teraz czasu, powiedz jej żeby przyszła jutro! A najlepiej niech wcześniej zadzwoni, to umówisz ją na konkretną godzinę.


*****
Środek mroźnej i śnieżnej zimy. Pada śnieg. Zajęcia na Politechnice - w pewnym momencie przez radiowęzeł słychać ogłoszenie:
- Dzień dobry. Tutaj obsługa pługa. Czy studenci, którzy zaparkowali swoje auta przed wjazdem na teren Politechniki mogą przesunąć swoje auta, abyśmy mogli zacząć odśnieżanie?
Piętnaście minut później:
- Dzień dobry. Mówi Rektor. Czy dwustu studentów, którzy poszli przestawić pięć samochodów możne wrócić na zajęcia?


*****
Morze Północne, duje lodowaty wicher. Na pokładzie statku stoi dwóch marynarzy.
- W taką pogodę z gołą głową? Gdzie masz swoje nauszniki?
- Od czasu nieszczęśliwego wypadku już ich nie noszę.
- Jakiego nieszczęśliwego wypadku?
- Kumpel zapraszał na wódkę, a ja nie słyszałem.


*****
Gdzieś daleko na biegunie południowym idą sobie po krze niedźwiedzica z niedźwiedziątkiem. No i maluch pyta:
- Mamo, czy ja jestem miś Grizzly?
- Nie syneczku, ty jesteś miś polarny.
Po jakimś czasie.
- Mamo, czy ja jestem miś brunatny?
- Nie mój drogi, ty jesteś miś polarny.
Znowu po chwili.
- Mamo,a może ja jestem miś koala?
- Nie moje dziecko, ty na pewno jesteś miś polarny.
Po chwili zastanowienia miś mówi:
- To dlaczego jest mi tak zimno, do cholery?


*****
Przyjeżdża Afrykanin na wakacje, ze studiów z Warszawy, do Beazzaville, stolicy ojczyzny swej, Konga.
- Jak tam w tej Rzeczypospolitej Polskiej, M’Benga? - pyta ojciec.
- Dobrze.
- Poziom nauki zbliżony do tego w Oxfordzie, gdzie pogłębia swą wiedzę twój brat, M’Banga?
- Większy.
- A czy białe kobiety są nadal takie piękne, jak w latach siedemdziesiątych, gdy ja tam pobierałem nauki?
- Oczywiście.
- A co sądzisz o polskiej zimie?
- Ta zielona to jeszcze może być, ale tej białej drugi raz mogę nie przeżyć.


*****
Kłóci się Rosjanin, Norweg i Polak, gdzie są sroższe zimy. Ruski mówi:
- U nas to była taka zima, że jak splunąłeś, to na ziemię spadała bryłka lodu.
Na to Norweg:
- A u nas była taka zima, ze Golfsztrom zamarzł.
A Polak:
- A dobrze mu tak, Żydowi!


*****
Zima, Alpy, stok. Facet rusza z góry, odbija się kijkami i jedzie na bombę.
Nagle podskakuje na muldzie, obraca go, leci, koziołkuje, w tumanie śniegu wali w drzewo... Kijki w jedną, narty w drugą, gość rozwalony, zęby wybite, krew z nosa, nogi poskręcane w dziwny sposób. Otwiera nieprzytomne oczy, wciąga górskie powietrze i mówi:
- I ch*j, i tak lepiej niż w pracy!



I na deser - co Wy w ogóle wiecie o zimie?....











Udanego weekendu!


czwartek, 11 stycznia 2018

Krótko

Styczeń jest, więc moge sie już Wam pochwalić. Zaczęłam poszukiwania wakacji. Wakacje mają być szczególne, takie jakich nigdy nie miałam i już nigdy nie będę miała. I mają być w maju. I wiecie co? Już się cieszę :-)



środa, 10 stycznia 2018

Świat się prawie skończył

Świat się prawie skończył, bo z końcem świąt wszystko jakoś tak inaczej wygląda, łyso i ponuro na ulicach, nic nie błyszczy, nie świeci... ale trzeba to ciągnąć dalej. W sobotę otóż minął czas regulaminowych dekoracji świątecznych, kto zostawił cokolwiek to będzie miał pecha przez cały rok! Taka u nas tradycja że Boże Narodzenie tylko do Trzech Króli. Właściwie to nikt tutaj nie wie dlaczego i co to te trzy króle, ale wszyscy jak jeden mąż ściągają te wszystkie światełka i błyskotki, pakują choinki w pudełka albo wystawiają je koło śmietników, jeśli były "żywe" (w cudzysłowie, bo co to za żywa choinka, kiedy już nie żyje, bo ją uciupali od korzenia). Albo rąbią na kawałki i wrzucają do kosza na odpady ogrodowe, jak ja. Ale raczej nie, bo ludzie to leniwe są, wezmą i wystawią całe drzewko i niech sobie czeka na specjalną wywózkę. Na szczęście u mnie służby komunalne działaja dość prężnie i dzisiaj choinki odbierane są z posesji. Moja w kawałkach też pojedzie dziś do choinkowego nieba.
Ale ja nie o tym chciałam, tylko o pogodzie. Niech se wszyscy nie myślą, że tylko w Stanach taka zima okropna jest, a Nowy Jork to już w ogóle, sodomia i gomoria. To co u nas się działo ostatnio, moi Państwo, to jest po prostu t-r-a-g-e-d-i-a--i--k-o-n-i-e-c--ś-w-i-a-t-a. Trzy razy w zeszłym tygodniu szyby w samochodzie skrobałam! Trzy razy! I codziennie ten sam scenariusz, rano dwa stopnie (co już wystarczy żeby szyby w samochodzie skrobać na Wyspach) i słoneczko, a po południu deszcz i to taki, że wycieraczki nie nadążały. No plaga jakaś. Na szczęście w piątek padało ostatni raz.
Przyszła sobota. Od razu czuć było, że coś nie tak się dzieje na tym świecie, cicho jakoś, a gdy tylko wyjrzałam przez okno, ujrzałam wszechobecną, nieskalaną, połyskliwą biel. I nie, nie był to śnieg. To cała ta cholerna woda, która spadła z nieba poprzedniego wieczoru, wzięła i zamarzła, bo w nocy zrobiło się nagle minus sześć. Pomyślałam, w sumie to dobrze, przynajmniej koty przestaną syf do domu przynosić, bo ziemia zamarznięta to ziemia twarda, a ostatnio było, no cóż, nie wahajmy się nazwać tego po imieniu, błoto. Słoneczko prężnie świeciło, panele słoneczne zapierniczały aż miło, ale temperatura lekko się tylko podniosła do minus dwóch. Lubię taką pogodę, suchą i mroźną, porąbałam sobie więc choinkę na dworze, ponapawałam świeżym powietrzem i spierniczyłam do domu bo mi gluty zaczęły przymarzać do górnej wargi. Resztę dnia spędziliśy na słodkim nieróbstwie. Podobnie jak część niedzieli, która była wierną kopią soboty. Ale zachciało mi się na spacerek, więc wyciągnęłam z czeluści szafy puchatą czapkę uchatkę, nałożyłam grube wełniane skarpety Chłopa, bo sama takowych nie posiadam, poubieraliśmy się jak stado bałwanów i poszli. Fajnie się tak chodziło po bezdrożach, wszystko pozamarzane, dzieciaki sobie zrobiły lodowisko na polu, gdzie w czasie ostatniej ulewy utworzyło się małe jeziorko i jeździły sobie po nim na wszystkim, na butach, czapkach i własnych dupach. Wróciliśmy jak się już zaczęło ściemniać. I wtedy sobie przypomnieliśmy, że mięso na obiad co prawda mamy, bo pozostało w zamrażarce ze świątecznych zapasów, ale nic do tego mięsa nie mamy. Zupełnie nic, ani ziemniaka, ani innego warzywa, ani mleka nawet, bo ostatnie wypiłam wraz z kawą. No to trzeba było do sklepu. Chłop mówi żeby się przejść, ale ja nie jestem głupia, żeby po mrozie dwa kilometry z torbami łazić. Jedziemy samochodem. Ha. Ha. Ha.
Z dwóch posiadanych samochodów mój okazał się lepszy, bo udało nam się otworzyć jedne drzwi. Na szczęście od kierowcy. Sukces! Dobrze że mój jest tylko dwudrzwiowy (niektórzy mówią trzy, ale bagażnik to bagażnik, co nie?) i siedzenie się przesuwa, to Chłop mógł sobie usiąść z tyłu, bo jakby nie to musiałby się przeciskać na siedzenie pasażera, jeszcze by mu ta wajcha od biegów w dupę weszła. Ale zanim wyruszyliśmy, to trzeba było wyskrobać samochód, który wziął był i doszczętnie zamarzł w wyniku ostatniej ulewy. Z zewnątrz i od wewnątrz. Jeszcze nigdy szyby mi od wewnątrz nie zamarzły! No świat się kończy normalnie.
W poniedziałek rano nie było żadnej zmiany, samochód zamarzł ponownie a ja oczywiście się spóźniłam do pracy, do której dojechałam cudem, bo zamarzły mi końcówki spryskiwaczy i nie mogłam spłukać szyby, a wierzcie mi, na autostradzie mokrej od rozpuszczonego solą lodu nie jest fajne nie móc spłukać szyby. A w mieście wielbiłam czerwone światła, bo przynajmniej w czasie postoju mogłam sobie chusteczką przecierać rospuszczający się w środku lód. Jakoś dojechałam. Wieczorem, po pracy, wycieraczki już działały, ale drzwi wciąż nie dało się  otworzyć. Kiedy wróciłam do domu, zarżałam ze śmiechu, bo na podjeździe przed domem stał samochód Chłopa. Jemu nie udało się otworzyć drzwi do damochodu i musiał zapitalać do pracy z buta, na szczęście daleko nie ma.
I pomyśleć tylko, że mamy garaż na dwa samochody...