Dzień przed Wigilią. W sumie to niby wszystko było jak należy, całe święta należycie i zawczasu przygotowane, goście w komplecie i tylko wyczekiwać pierwszej gwiazdki. Jeszcze tylko kupić parę buraków na barszcz i ogórki kiszone do sałatki. Objechaliśmy wszystkie supermarkety, ale niestety, "polskie" półki zionęły pustkami. Cholerni Polacy, wszystko wykupili. Z westchnieniem oznajmiłam Chłopu że trzeba jechać do polskiego sklepu. Na szczęście otworzyli jeden nie tak daleko od naszej trasy. Wchodzimy, a tam... no szlag by trafił, zamiast ogórków kiszonych w słoiku obok korniszonów i kiszonej kapusty - ze trzydzieści rodzajów różnych ogórków, większych, mniejszych, kiszonych, podkiszanych, małosolnych, kwaszonych, staropolskich, babuni i cioci Jadzi spod Olsztyna. Nosz kurna. I jak tu wybrać? Korniszonów tyle samo i wszystkiego zresztą, normalnie jak w jakimś cholernym Realu w Polsce. Z pół godziny zajęło mi wybieranie słoika ogórków, bo czytałam dokładnie wszystkie etykiety. W tym czasie Chłopa wysłałam na poszukiwanie musztardy, na szczęście widział to kiedys u nas w lodówce to wiedział jak wygląda. Tak że za jakiś czas słyszę triumfalne: Iwona! Iwona! Chodź, znalazłem! A ja: To bier i uciekamy stąd! A on: Ale Ty sama musisz, bo ja nie wiem co. A ja: Ale musztardę znalazłeś? A on: Tak, musztardę, ale Ty sama musisz. No to idę. Patrzę, a tam oczywiście cholerny Real. I zamiast jak normalnie, zwykła musztarda Kamis sarepska koło przyprawy do zup marki Winiary, to tam ze czterdzieści różnych marek, smaków i kolorów. Z musztardą poszło mi trochę szybciej, bo szukałam zwykłej, delikatesowej, ale i tak było ich chyba z pięć rodzajów. Dobrze że buraki chociaż udało mi się kupić wcześniej, bo nie wiem ile czasu bym tam straciła. I tak musiałam te buraki jako banany w kasie samoobsługowej nabić, bo towar tak rzadki, że aż go do systemu nie wprowadzili. No ale wszystko się udało i powrócilismy szczęśliwi do domu kończyć gotowanie. I wtedy trafił mnie szlag.
Zostawiłam byłam bowiem do odmoczenia blachę po pieczeniu makowca, która to się troszkę w rogu przypaliła po zetknięciu z wypływającą z ciasta masą makową. Wchodzę do domu, a tam niedoszły teść z uśmiechem kończy mycie blachy. Z uśmiechem podziękowałam. A potem, popatrzyłam na blachę. Popatrzyłam jeszcze raz. I k*rwa mać, jeszcze raz, bo oczom moim nie mogłam uwierzyć. Moja drogocenna oryginalna blacha ze specjalnej nierysującej stali Siemens, którą to aby wyczyścić po poprzednich właścicielach traktowała nawet papierem ściernym i nie porysowałam, ta moja wychuchana i wydmuchana blacha cała pościerana do gołego żelaza w trzech miejscach. I to poważnie.
Nic nie powiedziałam. Zupełnie nic. Ale Ojciec Chłopa ma zakaz dotykania zlewu kuchennego i brudnych naczyń w moim domu. A ja skutecznie spieprzone święta, zanim się jeszcze zaczęły.
niedziela, 24 grudnia 2017
sobota, 23 grudnia 2017
piątek, 22 grudnia 2017
Tydzień minął a ja nic.
Wzięliśmy sobie z Chłopem urlopy świąteczne. Ja normalnie nie pracuję pomiędzy Świętami a Nowym Rokiem i zazwyczaj kończę w ostatni piątek przed świętami, no chyba że wypadaja one jak w tym roku, to wyszlo dwa piątki. W sumie dwa i pół tygodnia wolnego. Chłop zamartwiał się, co on w tym czasie pocznie, dla biedaka urlop to wyjazd na wakacje, więc nawet zaczął już planować gdzie to nie wyjedziemy, ale ukróciłam te plany kategorycznie stwierdzając że ja chcę spokoju i odpoczynku i jak on chce to sobie może do kina chodzić codziennie na cały nawet dzień. Na co się nawet ucieszył. A co z tych wyjść wyszło?
W ubiegły piątek troszkę mi się przedłużył firmowy Christmas Lunch z darmowym alkoholem, więc po przyjściu do domu zapadłam w głęboki sen, przerywany krótkimi przerwami na szklanke napoju regenerującego w postaci musującej tabletki rozpuszczonej w szklance wody. Sobotę spędziliśmy w sklepach, kupując komodę do salonu i stół i krzesła i moje krzesło do komputera i parę innych rzeczy, a potem to wszystko skręcaliśmy do drugiej w nocy. W niedziele przyjechał syn z dziewczyną, niby w odwiedziny a tak naprawde to się najeść i po prezenty, bo święta spędzają u jej rodzicow a to jest bardzo daleko. Przynajmniej lodówki do końca nie wypróżnili. Smutno się jakoś zrobilo po ich wyjeździe, ale cóż, życie takie...
A potem, już nawet nie policzę dni, bo rzuciliśmy się w wir pracy, ot tak spontanicznie i w końcu zrobiliśmy to co w chałupie zostało do zrobienia i co czekało na to zrobienie od miesięcy. Czyli uporządkowaliśmy gabinet, tak że teraz mogę pisać do Was z mojego nowego stanowiska z dwoma ekranami i moim eleganckim nowym krzesłem, tylko obrazków po swojej stronie gabinetu jeszcze nie mam. Bo trzeba Wam wiedzieć, że gabinet mamy podzielony na pół, osobne biurka, dwa regały i szuflady, a pśrodku biurek granica, którą kategorycznie zakazałam przekraczać, bo mi co chwilę jakieś pudełka i papiery się na biurku pojawiały. A to moje biurko i moja przestrzeń i tylko moje papiery i inne śmieci tu mogą być. Chłop chciał mi ponawieszac jakieś tam statki kosmiczne i star warsy po mojej stronie ale zabiłam go spojrzeniem, bo moja część przeznaczona jest na różowe kotki i puchate kucyki przeplatane kolorową tęczą, a wszystko to na tle czerwonych różyczek i biedroneczek w kropeczki. No ale w celach kompromisu wypatrzyłam w sklepie obrazek przestrzenny 3D z robotami z Gwiezdnych Wojen i go sobie zakupiłam, bo bardzo mi sie podobał, nie pasuje mi to oczywiście do moich wyimaginowanych jeszcze koników i motylków ale kazałam go zawiesić dokładnie na granicy. A niech Chłop też ma!
W ogóle, te dni od poniedziałku do dzisiaj to jakoś tak przez palce przeleciały, dwa razy byliśmy w kinie ale to wieczorem więc się nie liczy. Poza tym sama nie wiem co robiłam poza gotowaniem, bo Chłop odkurzył całą chałupę, uporządkował komórkę pod schodami (pod moim nadzorem), co wymagało przereorganizowania nieco kuchni, wysprzątał cztery łazienki, umył dwa samochody i kiedy ja robiłam pierogi i uszka na Wigilię, on zabrał sie za mycie okien, ale umył tylko te na dole bo zrobiło się ciemno. A ja? Piekłam bułki, robiłam śledzie w dwóch odsłonach, smażyłam kotlety mielone i lepiłam te nieszczęsne pierogi, dwa rodzaje bo czemu nie? Więc ruskie i z kapustą i grzybami, a także całą furę cholernych małych uszek, może jest ktoś kto mi powie jak to dziadostwo lepić żeby było szybciej. A potem to wszystko zamroziłam i odmrożę przed Wigilią. Ugotuję jeszcze barszcz i zrobię jarzynową sałatkę (bo Chłop się już napraszał) i chyba jeszcze rybę po grecku, bo lubię. Zresztą ja zawsze gotuje to co sama lubię, a jak ktoś nie chce to niech nie je. A że bardzo lubię sernik to upiekę także sernik bez spodu i makowiec zawijany. Czyli tradycyjnie. A dzisiaj wieczorem przyjeżdżaja przyszli teściowie z dziadkiem i nie mam zamiaru się wcale stresować z tego powodu. Chłop kupił sobie Amazon Echo i gada z Alexą a ja w końcu mam czas żeby zasiąść przed komputerem i napisać parę słów. Mam nadzieję, że córka przyjedzie do nas w te święta, a nie wykręci się jak co roku, bo trochę tęsknię.
I tak to, Mili Moi, i tak to...
I na koniec, dla Was specjalnie:
W ubiegły piątek troszkę mi się przedłużył firmowy Christmas Lunch z darmowym alkoholem, więc po przyjściu do domu zapadłam w głęboki sen, przerywany krótkimi przerwami na szklanke napoju regenerującego w postaci musującej tabletki rozpuszczonej w szklance wody. Sobotę spędziliśmy w sklepach, kupując komodę do salonu i stół i krzesła i moje krzesło do komputera i parę innych rzeczy, a potem to wszystko skręcaliśmy do drugiej w nocy. W niedziele przyjechał syn z dziewczyną, niby w odwiedziny a tak naprawde to się najeść i po prezenty, bo święta spędzają u jej rodzicow a to jest bardzo daleko. Przynajmniej lodówki do końca nie wypróżnili. Smutno się jakoś zrobilo po ich wyjeździe, ale cóż, życie takie...
A potem, już nawet nie policzę dni, bo rzuciliśmy się w wir pracy, ot tak spontanicznie i w końcu zrobiliśmy to co w chałupie zostało do zrobienia i co czekało na to zrobienie od miesięcy. Czyli uporządkowaliśmy gabinet, tak że teraz mogę pisać do Was z mojego nowego stanowiska z dwoma ekranami i moim eleganckim nowym krzesłem, tylko obrazków po swojej stronie gabinetu jeszcze nie mam. Bo trzeba Wam wiedzieć, że gabinet mamy podzielony na pół, osobne biurka, dwa regały i szuflady, a pśrodku biurek granica, którą kategorycznie zakazałam przekraczać, bo mi co chwilę jakieś pudełka i papiery się na biurku pojawiały. A to moje biurko i moja przestrzeń i tylko moje papiery i inne śmieci tu mogą być. Chłop chciał mi ponawieszac jakieś tam statki kosmiczne i star warsy po mojej stronie ale zabiłam go spojrzeniem, bo moja część przeznaczona jest na różowe kotki i puchate kucyki przeplatane kolorową tęczą, a wszystko to na tle czerwonych różyczek i biedroneczek w kropeczki. No ale w celach kompromisu wypatrzyłam w sklepie obrazek przestrzenny 3D z robotami z Gwiezdnych Wojen i go sobie zakupiłam, bo bardzo mi sie podobał, nie pasuje mi to oczywiście do moich wyimaginowanych jeszcze koników i motylków ale kazałam go zawiesić dokładnie na granicy. A niech Chłop też ma!
W ogóle, te dni od poniedziałku do dzisiaj to jakoś tak przez palce przeleciały, dwa razy byliśmy w kinie ale to wieczorem więc się nie liczy. Poza tym sama nie wiem co robiłam poza gotowaniem, bo Chłop odkurzył całą chałupę, uporządkował komórkę pod schodami (pod moim nadzorem), co wymagało przereorganizowania nieco kuchni, wysprzątał cztery łazienki, umył dwa samochody i kiedy ja robiłam pierogi i uszka na Wigilię, on zabrał sie za mycie okien, ale umył tylko te na dole bo zrobiło się ciemno. A ja? Piekłam bułki, robiłam śledzie w dwóch odsłonach, smażyłam kotlety mielone i lepiłam te nieszczęsne pierogi, dwa rodzaje bo czemu nie? Więc ruskie i z kapustą i grzybami, a także całą furę cholernych małych uszek, może jest ktoś kto mi powie jak to dziadostwo lepić żeby było szybciej. A potem to wszystko zamroziłam i odmrożę przed Wigilią. Ugotuję jeszcze barszcz i zrobię jarzynową sałatkę (bo Chłop się już napraszał) i chyba jeszcze rybę po grecku, bo lubię. Zresztą ja zawsze gotuje to co sama lubię, a jak ktoś nie chce to niech nie je. A że bardzo lubię sernik to upiekę także sernik bez spodu i makowiec zawijany. Czyli tradycyjnie. A dzisiaj wieczorem przyjeżdżaja przyszli teściowie z dziadkiem i nie mam zamiaru się wcale stresować z tego powodu. Chłop kupił sobie Amazon Echo i gada z Alexą a ja w końcu mam czas żeby zasiąść przed komputerem i napisać parę słów. Mam nadzieję, że córka przyjedzie do nas w te święta, a nie wykręci się jak co roku, bo trochę tęsknię.
I tak to, Mili Moi, i tak to...
I na koniec, dla Was specjalnie:
A ja przed Świętami jeszcze się odezwę. Zajrzyjcie jutro - koniecznie!
Subskrybuj:
Posty (Atom)