wtorek, 3 października 2017

Blog mi zdycha

To straszne, że ostatni raz napisałam coś dokładnie tydzień temu. To straszne, że jestem taka zarobiona, że nawet kokarda nie wystaje. To straszne, jak mi się nic nie chce, a tu i w domu i w pracy taki zapiernicz, a jeszcze mi zdrowie troche szwankuje, więc tym bardziej nic mi się nie chce. Muszę coś z tym zrobić, bo nie wytrzymam normalnie. Jakby mi czas coś zżerało codziennie po kawałku i nie mogę go nadgonić.
Dzisiaj krótki raport z minionego tygodnia.

Tak ostatnio wygląda życie Chłopa. Chłop je - Migusia na nim. Chłop telewizję ogląda - Migusia na nim. Chłop na komputerze coś tam robi - Migusia na nim. Dobrze, że jeszcze w kiblu się zamyka bo pewnie jeszcze srać by musiał z kotem :-)



A w ubiegły wtorek dostałam wielki bukiet kwiatów. I nawet nie z promocji. Kiedy wyraziłam zdziwienie, dostałam odpowiedź że to w ramach przeprosin. Że wrócił później z pracy i na badmintona się spóźniliśmy 10 minut. Bukiet podzieliłam na dwie części. Część pierwsza stoi na stole w kuchni. 


A część drugą sobie zaniosłam do sypialni. Szkoda, żeby się te róże zgubiły w gąszczu chryzantem.


A w niedzielę wieczorem, taki obrazek w sypialni. Mówłam, że tylko czekają żeby się przemycić. Tiggy bardzo lubi leżeć na wykładzinie. A Migusia na łóżku. 


Migula jak zwykle. 


A Tiguś też, jak zwykle. Czyli przynajmniej mam jednego kota, który i do zdjęcia zapozuje i do tego jeszcze fajnie na nim wygląda. 





A poza tym... Poza tym byłam w lesie "na grzybach", z czego będzie osobna notatka. A cały weekend spędziliśmy na budowaniu szaf i schowków, pomogła nam w tym Ikea, ale jest to cholerny pożeracz czasu, bo jak się tam wlezie to wyleźć nie można. Teraz już mamy wszystko poorganizowane jak należy. A jeszcze zdążyliśmy kupić śliczny żyrandol do sypialni, to już nie w Ikei, o taki:


I kupiłam sobie buty i torebkę i walizkę, bo Moi Drodzy, już za dwa tygodnie JEDZIEMY DO POLSKI!!! Pora narzeczonego rodzicom przedstawić. I sama nie wiem, czy się cieszę czy denerwuję.

wtorek, 26 września 2017

O urodzaju

Mam Ci ja jabłonkę. Małe drzewko, na którym było tyle jabłek, że obawiałam się że tego nie uniesie. Jabłka rosły coraz większe i cięższe, powoli zaczęły opadać na trawę. Już pod koniec sierpnia poszła więc pierwsza szarlotka, potem druga. Jabłek jakby wciąż przybywało. Codziennie znajdywałam jedno jabłko na ziemi. Podnosiłam, zanosiłam do domu, myłam i odkładałam do kosza z owocami. W minioną niedzielę tak bardzo pachniało jabłkami w kuchni... Zrobiłam ciasto jabłkowe. Mam bowiem nowy mikser to nie waham sie go używać. Było dobre, lekkie, ale zdjęć nie robiłam, bo to takie zwykłe ciasto, z jabłkami na wierzchu. Z tego przepisu.
Tydzień wcześniej obiecałam Chłopu ciasto ze śliwkami i jak tylko odpakowałam mikser, zadanie wykonałam. I muszę powiedzieć, że jak nie przepadam za ciastami owocowymi, to to ciasto dosłownie powalilo mnie swoją pysznością. Z tego przepisu.

Zrobiłam z połowy porcji, bo wydawało mi się, że miałam za mało śliwek. Widzę jednak, że z powodzeniem mogłam zrobić dużą blachę, a jakby śliwek zabrakło to dać jabłka, czy nawet mrożone jagody. Marcepanowe ciasto to jest dla mnie po prostu (po serniku) niebo w gębie.


A tak się obawiałam, że wyjdzie zakalec.



No cóż, z ciasta śliwkowego nie zostało nic, w niedzielę zostało upieczone wspomniane już ciasto jabłkowe, a wczoraj wieczorem dokonałam ogołocenia jabłonki. Bo jabłka zaczęły opadać, bo bałam się, że ślimaki zaczną je żreć, bo wydawało mi się, że już pora. Nie wiem, nigdy nie miałam jabłonki. Zrywałam je i zrywałam, wyszło pełne trzy plastikowe miski, takie wielkości zlewu kuchennego. Z tego jednego maleńkiego drzewka. 


To naprawdę małe drzewko, może mojej wysokości a wielka nie jestem. Czubek najwyższej gałęzi ma może metr siedemdziesiąt pięć. 


Spadnięte jabłka poszły do kosza z owocami w kuchni, zerwane włożyłam delikatnie do pudełka  w garażu. 


NIe wiem, czy zrobiłam dobrze, może powinnam je była zostawić na drzewie. Ale szkoda mi było, żeby opadły same, bo by się poobtłukały. Mój plan jest taki, że będą sobie w tym garażu aż się zje. Trochę pewnie też jeszcze dojrzeją, bo zaobserwowałam na tych przyniesionych do domu wcześniej, że z zielonych robią się żółte po tygodniu-dwóch i wtedy są smaczniejsze. Na drzewie by już pewnie nie zdążyły zżółknąć jak należy, słońca coraz mniej. 


Nie wiem co to są za jabłka. W takim stanie jak na zdjęciu są kwaśnawe choć miękkie. Jak zżółkną, robią się słodsze. Skórka jest gładka i bardzo nawoskowana. A ja myślałam, że oni tak jabłka do sklepów woskują, żeby ładnie wyglądały :-) Jak to się człowiek całe życie uczy.


Komu jabłuszko?



czwartek, 21 września 2017

Nowy mikser

Dzisiaj się chwalę. Zakupiłam sobie byłam nowy mikser. Stary wyrzuciłam, jak opróżniałam stary dom, Elektrolux to był, w Polsce kupiony, zwykły taki ręczny mikser z metalową miską na stojaku, który kręcił tą miskę w czasie kręcenia ciasta przez mikser. Ale silnik mi się w nim spalił, to musiałam wyrzucić. Przy okazji wyrzuciłam jeszcze cały robot kuchenny firmy Kenwood, który dużo mnie kosztował wiele lat temu i wiernie mi służył, ale plastikowe części popękały i część nie nadawała się już do użytku.
W miarę urządzania się w nowym domu zaczął mi doskwierać brak miksera. Robota nie za bardzo, bo mam całkiem przystojny zestaw Kenwood Triblade, w którym jest ręczny blender z kilkoma dostawkami, mała maszynka do siekania i ubijak do piany. Ale nijak tego nie można użyć do stworzenia zwykłego ciasta. Jedyne ciasta jakie mogłam skonstruować więc to kruche i bezy. A mi się marzy zwykły sernik, albo taki placek ze śliwkami na przykład. To w związku z tymi śliwkami, co je sobie z Yorkshire w niedzielę przywiozłam. No więc. Jak przywieźliśmy te śliwki i jabłka i ten rabarbar, to powiedziałam - kupuję mikser, będzie ciasto. Chłop na to jak na lato, bo pokażcie mi faceta, który słodkiego nie lubi. Już miałam wcześniej upatrzony, zwykły mikres ręczny, podobny do poprzedniego. Znalazłam gdzie można kupić najtaniej, weszłam jeszcze raz na stronę, patrzę a tam promocja. 50 % ceny. Co prawda z tą promocją to dwa razy taka cena jak ten co sobie go wcześniej wybrałam, ale jak nie kupić jak taka okazja?
No i wczoraj mi się w końcu udało go odebrać. No i mam. Tadam!


Nie jest to co prawda Kitchen Aid, ale myślę że na moje potrzeby w sam raz.


Metalowa, dość duża miska


Osłona przeciw chlapaniu


Trzy mieszadła i silikonowa szpatuła


Ale to nie wszystko, bo jest również malakser (chyba tak to się nazywa?) ze specjalnym ostrzem i zestawem trzech trących tarcz





Wyciskarka do cytrusów (nie wiem po co, tyle samo czasu zajmuje mi ręczne wyciśnięcie pomarańczy czy cytryny)


I szklany, ciężki blender.  




A całość razem wygląda tak:



Jestem pod wrażeniem. Poprzedni robot Kenwood, pomimo że dość sporo za niego dałam, wykonany był ze znacznie cienszego plastiku i blender był tez plastikowy. Tutaj wygląda to o wiele bardziej solidnie i jakoś tak lepiej wszystko klika ze sobą. Widać, technika posunęła się do przedu przez te dziesięć lat. A ja... chciałam mikser a mam all-in-one. Taka karma.
Żeby wypróbować, upiekłam małe ciasto ze śliwkami. Nie wiem jak smakuje, bo piekłam rano a teraz jestem w pracy, jak wrócę to spróbuję. Wyglądało mi w pewnym momencie na zakalec, ale zakalce chyba nie wyrastają? Już teraz jednak widzę, mikser średnio radzi sobie z połową porcji. No cóż, będziemy piekli ciasta normalnej wielkości :-)

Pozdrawiam.