Jednak ostatni weekend nie był dla nas łaskawy, co chwilę padało i mżylo, tak apogoda w kratkę. Zamiast na plażę poszliśmy więc na zakupy, z których wróciliśmy z niczym, bo tak naprawdę nie chcieliśmy niczego kupić, ot tak tylko poszwędać się i pooglądać wystawy, żeby w domu cały czas nie siedzieć. W niedzielę po południu się jednak wypogodziło, ale już nie było czasu na spacerowanie, bo trzeba było wracać do domu. Zdążyłam jedka pochodzić sobie po pogrodzie, i pozaglądać we wszystkie zakamarki. Jeszcze jest kolorowo, jeszcze nie za bardzo jesiennie. Choć hortensje już zaczynają przejrzewać.
Róże jakieś słabe były w tym roku,
Szpaler hortensji
A to nie wiem co, ale ma takie jagódki, które się robią później czarne.
A takie kwiatki mają.
Georginie (chyba bo na lelujach to się nie bardzo znam)
Ulubione miejsce przebywania muszek wszelakich.
Ornament ogrodowy. Musiałam mo oczko lewe przetrzeć, temu lwu, bo miał całe zasypane jakimś wapnem.
Ostrokrzew
I takie coś , co miałam w poprzednim domu jako drzewo, tutaj jest żywopłotem.
Jeszcze rośnie rabarbar. Yorkshire słynie z upraw rabarbaru.
A tu właścicielka tego bloga zbierająca pałki rabarbarowe. No przecież jak coś rośnie to mu nie przepuszczę.
W ogrodzie u Chłopa rodziców jest taki jeden zakątek, który ja nazywam dżunglą. Ukryty kawałek dzikości pomiędzy żywopłotem a płotem. Rosną tu wszystkie możliwe chwasty, łącznie. Jak zwykle, musiałam tam wleźć i co zobaczyłam? Prawie całkowicie opadnięte już drzewo śliwkowe z przepysznymi śliwkami. Wiele ich nie było, może z kilogram, tak samo jak jabłek na sąsiedniej jabłonce. Za to ziemia pod drzewami usłana była zgniłymi owocami. Ech... Zaniosłam dwie śliweczki pokazać ojcu, a on wybałuszył tylko oczy i spytał skąd to. Powiedziałam, że z drzewa w jego ogrodzie. Nie miał pojęcia, że ma tam jakies drzewa, ponieważ w dżunglę to on się nigdy nie zapuszcza, a ogrodnik robi mu tylko to co mu każą. Na zdjęciu poniżej widzicie, jakie śliwki na drzewie zostały, Tyle dobra zmarnowanego! Przywołałam natychmiast Chłopa z reklamówką i zerwaliśmy wszystkie ocalałe od spadnięcia jabłka i śliwki. Pyszne śliwki, w ubiegłym tygodniu kupiliśmy dokładnie takie same na targu i wszystkie pożarliśmy, bo takie dobre. Wyrwałam też cały rabarbar, bo inaczej to by się zmarnował. Z jabłek i śliwek będzie ciasto. Napiekę a potem zamrożę. W rabarbaru to jeszcze nie wiem. Może ciasto, może dżem. A może nalewka. La la la! Już się cieszę na to pieczenie.
I jeszcze takie kwiatki, które nikt nie wie jak się nazywają.
I najpiękniejsza w ogrodzie róża.
A po drodze do domu kupiliśmy w przydrożnym straganie na farmie, takim, co to się samemu obsługuje i pieniążki wrzuca do skarbonki, wielką kapustę (będzie na gołąbki) i taki sam wielki kalafior (będzie zapiekany z serem). A potem będziemy to jedli przez dwa tygodnie i pierdzieli przez kolejne trzy.
Koniec.