niedziela, 20 sierpnia 2017

Przystanek Pierwszy - Oslo

Oczywiście pierwsze co zrobiliśmy to zwiedziliśmy statek. Odpływaliśmy z Newcastle, więc bardzo dogodnie, bo nie trzeba było się szlajać po lotniskach, a od nas do Newcastle jest tylko dwie godziny jazdy. Nasza (najtańsza) kabina wyglądała tak:


Bez okna, ale ja nie chciałam z oknem, bo jakoś nie mam zaufania do widoków wody, poza tym w nocy wolę ciemno a w dzień i tak się w kabinie przecież nie siedzi.


Po spędzeniu 38 godzin na morzu, zacumowaliśmy w Oslo.


Oslo postanowiliśmy zwiedzić na rowerach, więc wybraliśmy się z całą wycieczką. Byliśmy więc zależni od naszego rowerowego przewodnika, Martina, którego akcentu nie mogliśmy za nic namierzyć, okazało się później, że był Holendrem. Pierwszym przystankiem był gmach Opery, a tuż przed nim wystawała z wody taka konstrukcja: 


Promenada do portu - widok z Opery.


A tu gmach Opery. Można sobie zejść prosto do wody.


A potem pojechaliśmy w miasto. Poniżej siedziba norweskiego parlamentu.


Stamtąd prosta droga na Zamek Królewski, który jest po dziś dzień siedzibą norweskiej rodziny królewskiej.



Pomnik króla Karola Johana przed pałacem.



Na straży stoi strażnik płci żeńskiej. Martin powiedział, że jest jeden strażnik, ponieważ rodzina królewska jest na wakacjach. Normalnie stoi dwóch (dwie).



Zmiana warty.


A potem pojechaliśmy do słynnego parku rzeźb, po drodze mijając plac zabaw. 


Frogner Park z najsłynniejsza chyba norweską atrakcją - parkiem rzeźb Gustawa Vigelanda. Ponad dwieście rzeźb w bronzie i granicie tworzy największy na świecie park rzeźb tylko jednego projektanta. Więcej można poczytać na przykład tutaj (niestety nie po polsku). Oczywiście nie było czasu, żeby przyglądać się dokładnie każdej rzeźbie z osobna, ale Martin dał nam wystarczająco długą przerwę, by docenić ogrom dzieła. Wystawa zrobiła ma mnie wielkie wrażenie, choć nie każdemu przypadnie do gustu.



Tematem jest człowiek, tak jak go natura stworzyła. Na moście widzimy dynamiczne sylwetki postaci w różnym wieku. 




Najsłynniejsza rzeźba to tzw. Rozzłoszczony Chłopiec (Angry Boy, Sinnatagen), wykonana w brązie.


Nie wiadomo dlaczego, ale każdy chce sobie dotknąć lewej ręki chłopca, dlatego jest ona zupełnie wytarta z patyny. 


Widok na fontannę.



Martin siedzi sobie samotnie, czekając na grupę.


A oto główny monument w parku  - Monolit.


Jest zdumiewający. Przedstawia oczywiście ludzi, różnej płci i wieku, dynamicznie lub statycznie, dosłownie lub symbolicznie, sceny z dnia codziennego, które z pewnością każdy z nas zaobserwował kiedyś w swoim życiu.



I monolityczny postument w kierunku nieba. 






Myślę, że nawet dla nie-wielbicieli sztuki rzeźby Vigelanda będą niezwykłym przeżyciem. Naprawdę skłania do refleksji.
A potem pojechaliśmy sobie ścieżką rowerową opłotkami miasta, mijając po drodze swojskie widoki.


W tym muzeum zatrzymaliśmy się na kawę. 



Laskiem dojechaliśmy do cypla, na którym mieści się kilka muzeów: Muzeum Morskie, Muzeum Wikingów, Muzeum Historii Kultury, Muzeum Fram (wypraw arktycznych) i Muzeum Kon-tiki, ale oczywiście nie zwiedzaliśmy, bo nie taki był cel naszej wycieczki. Na końcu małego cypla równie maleńki porcik z maleńkim parkiemi rzeźbą odkrywców polarnych.


I oczywiście, z tego miejsca przepiękny widok na Holmenkollen. Dla fanki skoków narciarskich to zaiste cudowny widok!


Pierwszy raz w życiu widziałam (z daleka) skocznię narciarską, i to od razu taką słynną. Czy pamiętacie, kto był (i wciąż jest) Królem Holmenkollen?



I skocznia raz jeszcze.


A potem pojechaliśmy z powrotem do miasta. To poniżej to kanał w finansowej dzielnicy Bryggegangen.



A potem powróciliśmy na statek, zjedliśmy szybki lunch i wróliliśmy do miasta, jako że mieliśmy jeszcze trzy godziny wolnego czasu, a cumowaliśmy prawie w centrum.


Na ulicach Oslo.






Punktem centralnym wycieczki był dla mnie Ice Bar, czyli Bar Lodowy. Wszystko tu było z lodu. Przed wejściem dostaliśmy termalne peleryny i cienkie rękawiczki. 



Stwierdziłam, że wszystkie zimowe ubrania powinny być z takich materiałów, było naprawdę ciepło pomimo mrozu. Dodam, że to lato i na zewnątrz temperatura była około 23 stopnie. Na tej szerokości geograficznej i w słońcu to naprawdę upał. Tak więc pod tymi pelerynkami mieliśmy koszulki i krótkie spodenki. O proszę! 



W cenie biletu mrożone wino. To co widzicie, to podwójna szklanka. Zewnętrzna część to zwykłe szkło, do którego włożony jest lodowy pucharek z winem. Usta dotykają lodu, ale w tej temperaturze było to bardzo przyjemne. Stwierdziliśmy, że te szklanki są na pewno wielorazowe, przecież bakterie nie rozmnażają się na lodzie. 


Z tym barem to było śmiesznie, bo jak weszliśmy to nie było nikogo poza barmanem. Ale w trakcie weszło co najmniej sześć innych par, ale szybko wypili i uciekli. My siedzieliśmy tam jak debile i się cieszyliśmy z każdego elementu, bo jak już przyszliśmy i zapłaciliśmy to chcieliśmy wykorzystać nasz czas. Super pomysł, dodatkowa atrakcja zaliczona. Już wiem, jak wygląda bar lodowy.

Z baru lodowego wracaliśmy powoli do portu, oglądając wystawy, a nawet wchodząc do niektórych sklepów. Nie nastawialiśmy się w ogóle na zakupy, choć bliska byłam zakupu torebki Desigual w promocji, i gdyby ta właśnie torebka w tej promocji była to już bym ją miała, a tak muszę poczekać aż pojadę do Hiszpanii. W ogóle, co za debil chce kupować hiszpańskie torebki w Norwegii?! Wiedziałam, że w Skandynawii ceny są wysokie i owszem, w Norwegii było drożej niż u nas, ale co znaczą wysokie ceny przekonałam się trochę później... Tymczasem dotarliśmy do czegoś, co na mapie turystyczne dumnie nazywa się Flower Market, czyli Targ Kwiatowy. W rzeczywistości, była to nędzna namiastka naszego targu z paroma biednymi roślinkami w zawrotnych cenach.


A tuż przy targu jest Katedra. 


Chyba już Wam wiadono z moich relacji, że ja lubię wszelkie kościoły i porównuję je ze względów architektoniczno-religijno- kulturalnych , więc nie mogłam odpuścić i tego. Jest to kościół luterański, więc nie aż tak bogaty w detale jak kościół katolicki, ale o wiele bardziej bogaty niż niektóre kościoły anglikańskie. 


Ołtarz


A to fragment malowidła nad ołtarzem. Fajnie komponuje się z ołtarzowymi rzeźbami.


Organy. W katedrze muszą być organy.


A to fragment sufitu w powiększeniu.


Najciekawsze odkryłam, gdy ustawiłam aparat na największy zoom, a mój aparat ma imponujący zoom optyczny 30x, więc używam go często jako lornetkę. To co widzimy gołym okiem, to w rzeczywistości małe gwiazdki. 


W drodze powrotnej do portu koło młyńskie dla odważnych. W tle wejście do głównej stacji kolejowej Oslo. 


I taki fajny pomnik. 


No i szczęśliwi wróciliśmy na statek. Kapitan już od wczoraj namawiał, żebyśmy obserwowali spektakularne wyjście z portu i fjordy, więc obserwowałam namiętnie.


Nie bardzo wiedziałam co to te fjordy, choć od dziecka byłam nimi zafascynowana. Norweskie fjordy - whoohoo! Cóż, na te prawdziwe, te wyuczone, te wyimaginowane fjordy, to ja se muszę osobną wycieczkę wykupić. A przecież mam je w zasięgu ręki, bo czymże innym są fjordy (piszę tak specjalnie, wiem jak jest po polsku) niż skarpą polodowcową? A tych ci mamy we Szkocji urodzaj. Więc, fjordy fjordami, a mnie fascynowało wszystko co mijaliśmy po drodze, więc stałam tak na najwyższym pokładzie z rozdziawioną gębą, gapiąc się przez lornetkę aparat i robiąc zdjęcia od czasu do czasu.


Na przykład taka wysepka. 


A w powiększeniu...



Albo taka, maleńka, gołym okiem nie widać, że coś tam jest.



Domki na fjordach.


I mogłabym tak godzinami, bo nawet pisząc to mam przed oczyma to, co widziałam parę tygodni temu. Skarpy, wysepki, domki... Tak przeurocze, tak magiczne. Zamiast serwisu samochodów, serwis łódek. I łodzie przemieszczające się swobodnie pomiędzy wyspami, myślisz sobie jak to możliwe, a oni to tak mają od dziecka. 


Podziwiałam też kapitana i załogę. Duży statek, nieźle się musieli nameandrować pomiędzy tymi wyspami. Niekiedy aż serce podchodziło do gardła. 


No i na koniec muszę pokazać moje paznokcie, tęczowy metalik, fajne co nie?


CDN...





piątek, 18 sierpnia 2017

Humor na weekend

Jak ja się ciesze że już nareszcie prawie łykend. 
Podtrzymując tradycję, dzisiaj coś na uśmiech. A przynajmniej ja się pośmiałam, wyszukując to wszystko dla Was.











I kilka obleśnych dowcipów, żeby tradycji stało się zadość.


*****
Na leżakowaniu w przedszkolu lezą dzieci w łóżeczkach. W pewnej chwili chłopczyk pyta cicho dziewczynkę:
- Jesteś chłopcem czy dziewczynką?
- Nie wiem.
- To sprawdź...
- Ale nie wiem jak, to mi pomóż.
- No to musisz podnieść kołderkę.
Dziewczynka podnosi kołderkę, a chłopczyk:
- Jesteś dziewczynką, bo masz różową piżamkę.


*****
- Mamo! Mamo!!!
- Czemu tak krzyczysz, Krzysiu?
- Ja już wiem, dlaczego dziewczynki nie mają siusiaków!
- No dlaczego, mądralo? - pyta rozbawiona mama.
- Bo im odpadają.
- Odpadają??
- Tak! Właśnie znalazłem twojego pod łóżkiem!


*****
Jasio, pisząc wypracowanie, pyta tatę:
- Tato, jak się powinno pisać: Królowa Lodu czy Królowa Loda?
- A to zależy synu, czy chcesz żeby bohaterka była postacią negatywną czy pozytywną...




Miłego weekendu!