czwartek, 22 czerwca 2017

Obdarowani

Kim jest geniusz? Potocznie to osoba posiadająca nadprzeciętne zdolności intelektualne. Pojęcie to jest nieodmiennie kojarzone z ilorazem inteligencji, mierzonym według różnych progów, najpopularniejszym jest oczywiście Mensa. Próg Mensy w skali Cattela wynosi 148 i umożliwia wstępienie do Mensy. Próg Einsteina to oszacowana wartość IQ Alberta Einsteina (szacowana, bowiem naukowiec nigdy takiego testu nie przeszedł) i wynosi 190. Próg absolutny to 247 i teoretycznie przypada na mniej niż jedną osobe w całej populacji ziemskiej, która wynosi ponad 7 miliardów.
Z obecnie żyjących* ludzi największym współczynnikiem inteligencji wyróżnia się Terrence Tao, Australijczyk chińskiego pochodzenia.


Wybitny matematyk, najmłodszy profesor w historii. W wieku 24 lat zaczął wykładać na Uniwersytecie Kalifornijskim, gdzie pracuje do dziś. W wieku dwóch lat nauczył się pisać i czytać oglądając "Ulicę Sezamkową". Mając 4 lata uczył się w podstawówce matematyki na poziomie licealnym. W wieku 7 lat chodził już do liceum. Jest pierwszym Australijczykiem, który za całokształt osiągnięć został nagrodzony prestiżowym Medalem Fieldsa. Miał wtedy 31 lat. Jego IQ wynosi 230 punktów.

Christopher Hirata ma 31 lat i 225 punktów IQ.


Cudowne dziecko, został najmłodszym Amerykaninem, który jako trzynastolatek wygrał złoty medal na Międzynarodowej Olimpiadzie Fizycznej w 1996 roku. Rozpoczął studia w Kalifornijskim Instytucie Technologii w wieku 14 lat, jako szesnastolatek rozpoczął pracę w NASA, gdzie badał kwestie kolonizacji Marsa. W wieku 22 lat został doktorem astrofizyki na Uniwersytecie Princeton. Powrócił później do Kalifornii wykładać astrofizykę, co czyni do dzisiaj.   

Kim Ung-Yong jest bez wątpienia interesującą postacią, z powodu rzeczy, które zdecydował się raczej nie robić niż robić. 
Urodzony w Korei Południowej w 1963 roku, Ung-Yong zaczął mówić w wieku 6 miesięcy i biegle czytał w językach: koreańskim, japońskim, angielskim i niemieckim w wieku 3 lat. W wieku 5 lat występował w japońskiej telewizji rozwiązując równania różniczkowe. 


Gdy miał zaledwie 8 lat, został zaproszony  do współpracy przez NASA, gdzie pracował przez dziesięć lat. Ung-Yong opisuje te lata jako lata samotności i totalnej izolacji. "W tamtym czasie - mówi - żyłem jak maszyna. Budziłem się, rozwiązywałem swą dzienną dawkę równań, jadłem, zasypiałem i tak w kółko. Naprawdę nie wiedziałem jak żyję, co robię, nie miałem żadnych przyjaciół i byłem niesamowicie samotny". Przytłoczony tęsknotą za rodziną, po dziesięciu latach podziękował NASA za współpracę i powrócił do Korei. I wtedy się zaczęło! Samotność została zastąpiona szumem medialnym, ponieważ nikt nie mógł zrozumieć, jak można marnować taki talent. A Ung-Yong chciał tylko zwykłego życia, jak normalny nastolatek, skończyć normalny uniwersytet (choć miał już doktorat Uniwersytetu Kolorado), odrobić stracony czas. Został ogłoszony geniuszem nieudacznikiem, który porzucił drogę do prawdziwego szczęścia. Ale tylko on był mądry, żeby rozumieć, że sława i pieniądze nie odznaczają szczęścia. 
Kim zaczął więc normalne życie, co oznaczało poszukiwanie pracy. I tu narodził się problem. Bez dyplomu nie ma dobrej pracy. A Kim nie miał przecież papierów z żadnej szkoły. Ale - dla kogoś z ilorazem inteligencji 210 nie stanowiło to problemu. Ung-Yong w ciągu jednego roku zdał wszystkie egzanimy szkoły podstawowej, w ciągu drugiego roku zaliczył wszystkie egzanimy szkoły średniej, po czym zapisał się inżynierię lądową na lokalnym uniwersytecie, głównie po to, żeby nawiązać znajomości z ludźmi w swoim wieku, zdobyć jakieś życiowe doświadczenia. Po studiach rozpoczął pracę w biurze, w międzyczasie publikując artykuły naukowe z zakresu hydrauliki. Dziś jest profesorem na Uniwersytecie Shinhan, prowadzi normalne życie, ma żonę i dorosłe już dzieci. 


"Ludzie przywiązują zbyt wielką uwagę do IQ" - mówi Kim. - "Społeczeństwo nie powinno mierzyć nikogo według tych samych standardów, każdy posiada różne stopnie uczenia się, różne nadzieje, różne talenty i powinniśmy to respektować". 
Iloraz inteligencji nie jest wszechpotężny i historia Kima to pokazuje. Jest raczej dodatkowym talentem, tak jak ktoś jest wyjątkowo dobry w sporcie czy muzyce. I jest niczym bez mądrości, którą zdobywa się powoli w ciągu całego życia. 


**********************************
Temat zainspirowany jest filmem, który obejrzałam wczoraj, "Gifted". Po polsku nazywa się "Obdarowani" (co za durny tytuł, kto to wymyśla!) i do Polski wejdzie w sierpniu. Opowiada o losach małej uzdolnionej dziewczynki i o tym, co jest w życiu naprawdę ważne. Film naprawdę chwyta za serce i moczy oczy. Więcej nie napiszę, bardzo polecam.



* Stephen Hawking ma iloraz inteligencji 160, a Garri Kasparow 190. 
Polska Doda ma podobno 156, czyli tyle samo ile co Amerykańska aktorka Sharon Stone, z tym że Stone przyznała się do kłamstwa, a Doda jeszcze nie :-)

wtorek, 20 czerwca 2017

Dywanowe impresje

Tiguś bardzo lubi naszą nową wykładzinę. Muszę przyznać, że ja też ją bardzo lubię. Śmieszne, ale oboje ściągamy kapcie zanim wejdziemy do tego pokoju. Nie, nie jesteśmy aż tak pedantyczni. Po prostu jest niesamowicie przyjemne stąpać po niej gołą stopą :-)
Pokój jest w trakcie organizacji. A tymczasem...










Pozdrawiamy wspólnie z Tigusiem. 

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Ogrodowe impresje

Zupełnie bez zastanowienia, ot tak "bo ładna była pogoda", zamiast przygotowywać starą chałupę Chłopa na wynajem, jak było zaplanowane, przeprowadziliśmy w weekend możliwe do wykonania prace ogrodowe. Chłop był bowiem dzień wcześniej nakupił kwiatków i trochę ziemi, no to jak nie poprzesadzać jak słońce pięknie świeci i aż się chce w ziemi pogrzebać. He he. Żartuję oczywiście. No ale ponasadzaliśmy tych kwiatków do doniczek, przesadziliśmy drzewko figowe, które teraz wygląda jak drzewko a nie wypłosz jakiś, a dodatkowo wsadziłam w mniejsze donice parę ziół. I tak nam jakoś leniwie zleciała sobota.
A w niedzielę nadal była piękna pogoda, więc zechciało mi się krzaki przed domem poprzycinać. Poprzycinałam wszystko łącznie z dziką różą, ale kawałek żywopłotu bezpośrednio przylegający do parkingu przed garażem okazał się być zdumiewająco niebezpieczny, bo krzew ten miał koluchy wielkie na pół palca, wiedziałam że te kolce ma bo nieraz już zahaczyłam wysiadając z samochodu. Ale teraz już się miarka przebrała. I tak wycinałam, wycinałam, aż wycięłam prawie do łysa, pozostało tylko kilka małych pieńków, które Chłop będzie musiał jakoś usunąć.
Idąc za ciosem, przycięłam drzewko w ogrodzie, które okazało się być śliwą, bo znalazłam na nim jedną jedyną zieloną śliweczkę. Drzewo to denerwowało mnie ogromnie, bo obrotowa suszarka na pranie, która została umiejscowiona tam, przez poprzednich właścicieli, zahaczała o gałęzie i z czterech ramion mogłam wykorzystać tylko dwa. No więc zaczęłam przycinać gałązki, potem wielkie gałęzie, a potem popatrzyłam na Chłopa, który kiwnął głową z aprobatą, nie namyślając się wcale poszłam do garażu po narzędzie i wycięłam drzewko osobiście piłą w pień. Trochę czasu zajęło mi zapakowanie drzewka do worka, a potem okazało się że ogromny rozmaryn i tzw. curry plant (pachnie podobnie do lubczyku) też o suszarkę zahaczają, więc zaczęłam wycinać i wycinać i wycinać... zmniejszając to cielsko znacznie, a przy okazji odkrywając, że pod tym całym pararolem gałęzi rośnie sobie delikatnie tymianek. Zrobiłam mu więc, temu tymianku, trochę miejsca do rośnięcia, bo w mojej kuchni tymianek stoi wyżej niż rozmaryn czy ten curry plant. Póki co, niech sobie rośnie. Zielsko to zajęło w worach więcej miejsca niż całe drzewo, więc możecie sobie wyobrazić, jak wielkie to było.
A w czasie kiedy ja pastwiłam się nad roślinnością, Chłop zajął się tym, co Chłopy najbardziej lubią się zajmować, czyli rozbieraniem. Tuż koło drzwi tarasowych poprzedni właściciele umieścili bowiem wstrętną, rozpadającą się już konstrukcję, mającą służyć jako szklarenka. I oczywiście tego okropniucha zostawili, bo kto by tam taki badziew przeprowadzał. No więc Chłop zaczął tę szklarenkę rozbierać, rozkręcając wszystkie śrubeczki i odbijając wszystkie gwózdki, rozbierałby to ze dwa dni, na szczęście ja zakończyłam swoje prace wycinkowe i wkroczyłam do akcji twierdząc, że tak to się nie będziemy bawić, bo nam wysypisko zamkną i że porozbieram to cholerstwo gołymi rękami. Ku zdumieniu Chłopa prawie mi się udało. Nie było łatwo i ja Chłopa zupełnie rozumiem, bo to ze szkła częściowo było i trzeba było ostrożnie, żeby tych szyb nie pobić, bo nikt nie chce pobitego szkła na swoim podwórku. Udało się i piętnaście minut przed zamknięciem wysypiska zajechaliśmy tam w dwa samochody i wywailiśmy to wszystko na śmietnik. Teraz oba bagażniki nadają się do odkurzania, ale to już mała cena za taką robotę :-)
Szkoda, że nie porobiłam zdjęć przed i po, ale coś tam niecoś porobiłam, więc kto ma wyobraźnię ten zobaczy różnicę. A teraz zapraszam na relację zdjęciową z weekendu.

Stare zdjęcie przed. Zwróćcie uwagę na na ten okropny brązowy kredens w kształcie domku, po prawej stronie drzwi:


A teraz - tadam!


A tak wyglądała część przy furtce wyjściowej. Na środku, w oponie rośnie rozmarym i te inne, a za nim widać niewielkie drzewko. Przez otwartą furtkę widać zielone krzaki z ogromnymi koluchami.


A teraz to wygląda tak: 



Do ogrodu takiego, jak zaplanowaliśmy, wiele jeszcze brakuje, na razie musimy cieszyć się tym, co mamy. Na koniec kilka skromnych zdjęć mojej ogrodowej flory... 















... i fauny (a jakże!):


Fauna buszująca w zbożu trawie (i w koniczynie też):







Pozdrawiam gorąco!