poniedziałek, 5 czerwca 2017

Doniesienia z fejzbuka czyli weekend w skrócie

Kto ma fejzbuka to już trochę widział, a kto nie ma to zobaczy teraz, a poza tym trochę więcej się wydarzyło więc się pochwalę. Uwaga - część zdjęć jest drastyczna, więc kto ma słabe serce ten niech nie ogląda :-)

Weekend (przyjmijmy że to ten okres od piątku po pracy do końca niedzieli) zaczął się dla mnie wyjątkowo paskudnie - prawie sobie uciachałam wskazujący palec. Postanowiłam bowiem zrobić hummus, czyli wymiksować cieciorkę z różnymi składnikami. I postanowiłam zrobić to mikserem ręcznym Chłopa. Miksowałam tak i miksowałam, po czym ostrze się zapchało, więc uznałam że wypcham palcem to co tam utknęło. Wsadziłam więc dwa paluchy między ostrze i nieostrożnie, w tym samym momencie nacisnęłm drugą ręką na guzik. Trwało to ułamek sekundy, ale jednak walnęło mnie po palcu, rzuciłam wszystkim, hummus rozbryznął się po całej kuchni a ja momentalnie odruchowo odkręciłam kram i wsadziłam rękę pod bieżącą wodę, ściskając tam gdzie mnie walnęło. Po pierwszym szoku szybko oszacowałam straty, a będąc po siedmu kursach pierwszej pomocy wystarczyło jedno spojrzenie żeby stwierdzić że będę żyć. I że palec jest cały chociaż mocno krwawi. Pierwszym ruchem jest oczywiście zatamowanie krwawienia. I oczywiście ręczniki papierowe się skończyły, więc pobiegłam do łazienki po papier toaletowy. Zawinęłam palec mocno ściskając, po czym poszłam do kuchni pooglądać co nawyprawiałam. Gdy po paru minutach nieco ochłonęłam, stwierdziłam jednak, że papier nie wyrabia, a w dodatku klei się do mokrej rany, więc zajęłam się samo-pierwszą-pomocą na poważnie. Odwinęłam wilgotny papier, obmyłam palec delikatnie wodą, pooglądałam go na tyle dokładnie, żeby stwierdzić że samo się powinno zagoić. Głównym celem było oczywiście zatamowanie krwawienia, ale także i to żeby palec dokładnie wysuszyć. Udało mi się to dość dobrze przez zaciskanie palca poniżej rany. Teraz należałoby przykleić jakiś plaster, niestety w moim domu tylko plastry na odciski, dzwonię więc do Chłopa gdzie są plastry. On w panice, co się stało. Ja że palec sobie ucięłam. On czy trzeba do szpitala na szwy jechać, ja że nie, przynajmniej jeszcze nie teraz. No to on że plastry w jego starym domu, ale że z pracy mi przyniesie. Żałowałam później, że nie powiedziałam mu żeby bandaż jakiś przyniósł, byłoby lepiej. No ale na razie coś z tym trzeba było zrobić, bo sama woda to trochę za mało, a wódki nie będę marnować na odkażanie, zresztą kto by to wytrzymał. Na szczęście w pateczce znalazłam krem dezynfekujący Savlon, więc delikatnie posmarowałam miejsca przecięte. I wtedy to poczyniłam te fotografie:





Muszę powiedzieć, że Savlon zdziałał cuda, bo przestało krwawić i znieczuliło zupełnie. To cięcie na przedostatnim zdjęciu jest o wiele gorsze niż wygląda, o nie bałam się najbardziej bo odstawało trochę i nadal odstaje, ale po trzech dniach mogę powiedzieć, że miałam bardzo dużo szczęścia. Po pierwsze, gdybym użyła swój mikser to pewnie by było gorzej bo ma trzy cholernie ostre noże, a ten ma tylko dwa i to przytępione bo stary jest. Po drugie, miałam jednak refleks że puściłam wszystko w cholerę w momencie uderzenia tak że mnie tylko drasnęło. A po trzecie, dzień wcześniej miałam poważny, astmoppdobny atak kataru siennego więc byłam na lekach, które obniżają ciśnienie i poszerzają naczynia krwionośne, dzięki czemu prawdopodobnie krwawienie ustąpiło tak szybko, bo normalnie to u  mnie z tym jest masakra.
I taki to miałam początek weekendu.
A wieczorem postanowiliśmy się wynagrodzić wycieczką do kina na "Wonder Woman". Film skończył się wpół do dwunastej w nocy, ale ciemnej tej nocy nazwać nijak nie mogę, bo czerwiec już jest a wiadomo, w czerwcu u nas słońce zachodzi na godzinę może. Tak więc wyglądało u nas pół godziny przed północą w piątek:




W sobotę mieliśmy z samego rana niespodziewaną wizytę. Otwieram sobie drzwi żeby popatrzeć na słoneczko, a tu idzie sobie do nas Migusiową ścieżką nikt inny jak Nażyczony! Czyli, jak go nazywamy, Tiggy 2. Zamknęłam drzwi, żeby mi do domu nie wlazł a on co? Władował się bez mrugnięcia okiem przez kocią klapkę. Wniosek - Tiggy 2 musi mieć taką klapkę w domu, bo żaden kot tak łatwo jeszcze mi do domu nie wlazł. Wniosek Numer 2 - jak najszybciej dokończyć montaż klapki, żeby otwierała się tylko dla naszych kotów. Na co Chłop zareagował prawidłowo i natychmiast, bo klapka została tego samego poranka zainstalowana jak należy i teraz tylko moje koty moga wejść do domu.
Dodam tutaj dla ciekawskich, że klapka otwiera się na mikroczipa. Ale zamontowana normalnie nie działała jak należy, bo metalowe wkładki w drzwiach zakłócały sygnał, więc trzeba było klapkę przerobić wycinając większą dziurę i instalując dodatkowo specjalną nakładkę. No i właśnie ten incydent z Nażyczonym zmusił Chłopa w końcu do działania. Ale zanim to działanie nastąpiło, Tiggy 2 został wyproszony wyniesiony przeze mnie na rękach z domu do ogrodu, gdzie wywalił się świństwem do góry domagając się głasków brzucha, po czym zorientowaliśy się nie bez śmiechu że Nażyczony to jednak Nażyczona! Na te hałasy z domu wyszedł prawowity Tiggy i nastąpiło zderzenie nosem w nos.



I tak nam sobota zleciała na pracach lżejszych i cięższych, a Tiggy sobie znalazł nowe łóżko do spania:



Wiadomo, byle jaka szmata lepsza niż wypasione posłanie, he he he!

Niedziela była równie pracowita jak sobota, zakupy, wybieranie, zachwyty Chłopa nad jakimś żelastwem i moja czarna rozpacz w sklepie z wykładzinami. Po godzinie wybierania wciąż byliśmy w czarnej dupie, łażąc tak po sklepie i dotykając każdej wykładziny i każdego skrawka dywanu napotkałam na taką samą jak ja, zabłąkaną duszę i spytałam: Co, trudna decyzja? A ona, że nienawidzi tego sklepu, nie wie po co tu przyszła, niech se jej mąż sam wybiera, ona ma już dość. Zadużo tego, za dużo! Oj, doskonale znałam ten nastrój... W końcu po trzech godzinach postanowiliśmy i dobiliśmy targu. Z tą wykładziną to dopiero były przeboje, ale to temat na inną okazję. 
A potem jeszcze zdążyliśmy zacząć malować ostatni, największy w domu pokój. Powiem Wam, że mam dość. Każde pociągnięcie było coraz trudniejsze, a jedyne co mnie trzymało to powtarzanie sobie co chwilę, że jeszcze tylko dwie warstwy i to już koniec. Co prawda pozostanie jeszcze ganek wejściowy i ubikacja na dole do przemalowania, ale to maleńkie pomieszczenia i niekoniecznei do zrobienia teraz. W każdym razie, nie wiem, jak dam radę dokończyć ten pokój, jakoś muszę, ale potem nie spojrzę na farby przez długi czas. Obiecuję. 
I tak nastał niemal koniec weekendu. Siedzieliśmy sobie późnym wieczorem przed telewizorem, gdy weszła do pokoju Migusia. Mignęło mi tylko, że coś chyba trzyma w paszczy. Patrzę dokładnie, rzeczywiście. Położyła na ziemi, mysz. Ale jakaś dziwna. Udaje nieżywą, myślę. Nagle, niezręcznie i powoli, mysz rozprostowała skrzydła i próbuje się wznieść. 
Złapałam za telefon, ale tylko tyle mi się udało zrobić (zdjęcie jest nieprzerabiane):


Popatrzyliśmy na siebie z Chłopem, po czym on rzucił bez słowa się do kuchni po papierowy ręcznik, udało mu się złapać trzepocącego skrzydłami i drącego się nietoperza i wynieść z domu. Kiedy wrócił, Migusia nadal niepokojnie węszyła po pokoju w poszukiwaniu, nawet nie zauważyła co się stało. Chłop wypuścił nietoperza na pole, kawałek od domu, z niewielką nadzieja na to że przeżyje. Prawdopodobnie miał uszkodzone skrzydło. 
A potem Chłop zaczął o wściekliźnie. Że nietoperze przenoszą. A ja że wścieklizny na Wyspach nie ma. A on że jest. No to nerwowo zawołałam wujka googla. I Chłop ma rację i ja. Bo na Wyspach Brytyjskich był tylko jeden przypadek wścieklizny od 1900 roku. Ale jest jeden rodzaj nietoperza, który chorobę wściekliznopodobną  rzeczywiście może przenosić. I to w mojej wyobraźni jest ten właśnie nietoperz. Kurde, jak ona go złapała???

piątek, 2 czerwca 2017

Humor na piątek

O mężu dzisiaj będzie i o żonie i trochę o pogodzie też. Zapraszam :-)


*****
W mieszkaniu w wieżowcu mąż zwraca się do żony:
- Wiesz, chodzi u nas wśród sąsiadów tak plotka, że nasz listonosz miał romans ze wszystkimi kobietami w naszym bloku oprócz jednej.
- To na pewno chodzi o tę okropną Malinowską spod szóstki – stwierdza ze spokojem żona.


*****
Żona wściekła na męża dzwoni na jego komórkę:
- Gdzie ty się szwędasz?
On na to spokojnie:
- Kochanie, czy pamiętasz ten sklep jubilerski, w którym ci się podobał ten złoty naszyjnik z perełką?
- Ależ oczywiście misiu - spuszcza z tonu żona.
- No to jestem w knajpie obok.


*****
Mąż pyta żony jaka dzisiaj jest pogoda?
Żona mówi:
- Nie wiem, bo pada deszcz i jest mgła.


*****
Romuś słyszał rodzinną legendę, że jego ojciec, dziadek, a nawet pradziadek w dniu swoich urodzin chodzili po pobliskim jeziorze, jak Jezus bez mała. Postanowiwszy przekonać się o jej prawdziwości w swoim przypadku, wypłynął w dniu swoich urodzin łódką na środek jeziora - przełożył nogi przez burtę ... i omal się nie utopił.
- Romuś - westchnęła babcia, kiedy go przywieziono do domu - twój ojciec i - świeć panie nad ich duszami - dziadek i pradziadek, urodzili się w styczniu, ty w lipcu...


*****
Podczas strasznej jesiennej ulewy na przejście graniczne podjeżdża zmoknięty i zziębnięty motocyklista. Po sprawdzeniu dokumentów celnik pyta go:
- Cigaretten? Narkotiken? Alkohol?
Motocyklista na to:
- Nie, dzięki! Filiżankę kawy proszę.


*****
Łowi rybak ryby, ale cholery nie biorą. Siedzi tak mocząc sobie kija przez pięć godzin głodny, niewyspany i mokry, bo tu jeszcze deszcz zaczął padać i w końcu powiada:
- Jakbym nie wiedział, że to uspokaja nerwy, to bym to wszystko rzucił w cholerę!


*****
Turysta spotyka Bacę, który się opala przed chałupą, pyta go:
- Jak wam się powodzi, Baco?
- A nie narzekam, miałem wykarczować drzewa, ale przyszedł halny i je powalił, miałem je spalić, ale uderzył piorun i je spalił. Teraz czekam, aż mi trzęsienie ziemi wyrzuci ziemniaki na powierzchnię.



I w związku z moim ostatnim wpisem, kurde, szkoda że nie wiedziałam, bo na pewno bym sobie TAKĄ właśnie kupiła :-))


*****
Niedawno pojawiły się pierwsze na świecie mówiące pralki automatyczne.
Oto jak działają: 
- Włóż proszę białe pranie... 
- Dziękuję. 
- Uwaga, dozuję proszek i nalewam wodę. 
(Po chwili)
 ... Halinaaa!! Na koszuli Stefana są ślady szminki!!!



Udanego weekendu!



środa, 31 maja 2017

Technologicznie

W końcu mam pralkę. Do tej pory radziliśmy sobie tak, że woziliśmy pranie raz w tygodniu do domu Chłopa. Tam się prało, potem trzeba było pojechać ponownie na wymianę wkładu (przecież wiadomo, czarnego z białym prać nie będę) i wywieszenie, a potem powtórzyć operację i tak nawet ze trzy razy. Niby nic, ale zabiera mnóstwo czasu. No to teraz mamy na miejscu.
Trochę nam zajęło podłączenie, Chłop spędził był ponieważ pół dnia na dostosowaniu hydrauliki, bo poprzedni właściciele mieli pralkę Miele, a Niemcy nie dość że pralki robią odwrotnie otwierane, to jeszcze z jakimiś specjalnymi wejściami na rury, wiem bo Chłop w domu ma Miele i się poza tym na hydraulice znam, po tym jak  naprawiłam prysznic w moim starym domu żadna rura mi nie straszna. No chyba że ta z gazem, takiej się nie tykam.
No więc zakupił był Chłop specjalne rury i takie tam te... kolanka ale nijak tego wcisnąć nie umiał bo stara rura nie pasowała. Przyszłam ja w końcu z pracy, zaglądam i mówię, że tą rura musi być krótsza żeby pasowało i żeby ten kawałek na końcu wyciągnął, a on że nie da się bo zaspawana, bo to taka rura jest. No ale. Wypoziomowaliśmy pralkę, umieścili w miejscu, teraz podłączamy do starego systemu. Cieknie. Oczywiście że cieknie, przecież jak się wsadzi grubszą rurę na cieńszą to będzie ciekło. Trzeba coś wymyślić. Poskładałam ten nowy system z powrotem i mówię, nie ma co, trzeba dostosować. Ale tak jak jest to się nie da. Dzwonię do ojca po poradę - mówi Chłop. Guru hydrauliczne popatrzyło na rurę przez ajpada i powiedziało: A weź ty synu tę rurę co masz za długą, to wyjmi tę końcówkę i powinno pasować. No ale Chłop że się nie da bo zaspawane. No ale jak nie spróbuję sama to się nie dowiem, łapię za tę rurę, przekręcam z całej siły, pociągam, wyszła! Powkręcałam system osobiście, poskładałam do kupy co miało być poskładane, guru popatrzył i pochwalił, Chłop podokręcał, bo me babskie rączki to nie za silne są i voila! Pralka działa!
A w ogóle z pralką było tak, że Chłop chciał Miele, bo dobra, niemiecka i nie do zdarcia. A ja chciałam Samsunga. Bo za taką samą cenę co Miele to każda pralka jest dobra, a poza tym to lubię jak mi coś tam gra i pika, a nie tylko same guziczki. Bardzo niechętnie Chłop dał się do sklepu zaprowadzić, gdzie obejrzeliśmy pralki i nawet się trochę nimi pobawiliśmy i się wziął i zakochał. Ja wiedziałam że tak będzie!
No więc wczoraj przyszła i podłączyliśmy ją, a potem włączyliśmy pustą na próbę i tak staliśmy i patrzyliśmy, patrzyliśmy, patrzyliśmy... Pamiętacie pewnie swoją pierwszą pralkę automatyczną? No to taki sam efekt :-)
A oto moja nowa zabawka:


Chłop se guziczki przyciskał, a ja się zajęłam nowoczesną technologią, czyli podłączaniem pralki do Ajfona. I teraz mogę ją sobie kontrolować bezprzewodowo, nawet z pracy!


I mogę sobie ustawić różne programy, mogę ją sobie włączyć i zatrzymać kiedy chcę i mogę obserwować co ona w danej chwili robi. Pod warunkiem oczywiście, że przed wyjściem włożę wszystko do pralki i nacisnę guziczek. Taką technologię to ja lubię!

A poza tym wszystkim jest bardzo ekonomiczna. A dzięki mojej aplikacji ja ją uczynię tak ekonomiczną, że będzie prała za darmo. To znaczy za cenę proszku. Proste. Mamy na dachu baterie słoneczne. No to wstawiam wieczorem pranie do pralki (bo rano mi się nie chce i nie mam czasu), naciskam guziczek. A następnego dnia w pracy obserwuję pogodę. Jak widzę że jest słonecznie to bach, włączam pralkę. I się pierze za darmo. Albo Chłop dzwoni do mnie i woła: Iwona, słońce jest, pralkie włanczaj!
Technologia rzońdzi!