czwartek, 11 maja 2017

Pękłam

Jakoś tak tyle tego się nazbierało ostatnimi czasy, że wczoraj nie wytrzymałam i pękłam. Usiadłam wieczorem na łóżku i się po prostu rozpłakałam. Płakałam tak i płakałam, a Chłop mi ocierał łzy i pocieszał jak to on potrafi najlepiej.
Chyba narzuciłam sobie za duże tempo. No bo tak: w ciągu zaledwie dziesięciu dni pomalowałam osobiście kuchnię ze spiżarnią, sypialnię, salon, dwa pokoje i dwie łazienki. Wyczyściłam dogłębnie największą łazienkę i kuchnię, nawoskowałam podłogi. Do tego dochodzi milion różnych durnych upierdliwych czynności, które należy wykonać przed malowaniem i po malowaniu. A jeszcze mam dwa koty pod opieką i do pracy chodzić muszę. Dzisiaj syn pomalował mi pierwszą warstwą klatkę schodową. Warstw pewnie będzie jeszcze ze dwie, jutro biorę urlop, musze to skończyć, bo inaczej się psychicznie wykończę. My ciągle jeszcze żyjemy na pudełkach.
W dodatku obejrzałam w tym tygodniu dwa bardzo przygnębiające filmy - "The promise" (Przyrzeczenie) i "Their Finest" (Zwyczajna dziewczyna). Pewnie gdybym nie była naturalnie przygnębiona to odebrałabym je inaczej, a tak?
Muszę zwolnić, a jednocześnie chcę się już normalnie wprowadzić i normalnie żyć. Jak to pogodzić??

Przepraszam, ale jutro humoru nie będzie.

środa, 10 maja 2017

O poszanowaniu prywatności

Mało kto nie ma teraz konta na fejzbuku. Niektórzy ludzie spędzają na nim całe dnie i noce, dla niektórych jest to reklama, dla jeszcze innych sposób na zarabianie pieniędzy. Niektórzy zamieszczają post raz na jakiś czas, inni wrzucają bzdurne obrazki po pięćdziesiąt razy na godzinę. Jak to działa tłumaczyć nie będę, bo kto ma ten wie, a kto nie ma bo nie chce to w porządku, ma takie prawo. Ale o motywach tego ostaniego dzisiaj napiszę, bo tak mi sie pomyślało, kiedy weszłam na pewien profil. No bo wchodzę od czasu na profile znajomych, a nawet i nieznajomych, no bo lubię sobie czasami przyszpiegować, wolno mi, nikomu krzywdy nie robię zaglądając na jego fejzbukowy profil, za który odpowiedzialny jest sam właściciel, jak i za to co na nim zamieszcza.
Denerwują mnie teksty osób, które uważają że fejzbuk to zuo, że sodomia i gomoria się na nim szerzy i wszelkie zboczenie też. Jeśli przy tym nie używają to w porządku, ale jak używają namiętnie a potem takie rzeczy opowiadają, to to się nazywa chyba hipokryzja.
Znam osoby, które nie mają konta na fejzbuku, bo nie mają czasu. Są zapracowane, prowadzą firmy, nie widzą potrzeby. Ale znam też i takie, które zakładają sobie fikcyjne konta po to żeby śledzić znajomych i wyciągać z tego różnorakie korzyści, najczęściej z niekorzyścią osoby śledzonej.
Taki jeden na przykład. On sobie właśnie takie konto założył, z fałszywym imieniem, żeby go nikt przypadkiem nie namierzył, bo to miejsce dla świrów jest, a on ceni swą prywatność. Wszystkie brudy pierze się w domu i takie tam, rozumiecie, że żona ma siedzieć cicho jak dostaje po mordzie "bo zupa była za słona", bo jak piśnie to wszyscy usłyszą, a przecież nikt słyszeć nie może bo afera będzie, taki wspaniały ojciec i mąż, a na dzieciach się wyżywa i babę pierze (i gwałci, ale jaki to tam gwałt na żonie, prawda?). No ale jak to zrobi w ciszy, to będzie prywatnie, co nie? A prywatność to on szanuje najbardziej w świecie.
Więc ta jego żona konto na fejzbuku miała, od czasu do czasu jakąś tam fotkę wstawiła z wakacji na przykład, nie dzieci brońboże bo przecież zaraz jacyś zboczeńcy to wykorzystają, ale tak normalnie, męża i żony zdjęcie z wakacji. Oj jaka awantura była! Mąż zażądał natychmiast żeby wszystkie (było jedno!) zdjęcia z jego osobą usunęła, swoje sobie może zamieszczać ile chce, ale jego nie bo on jest osobą prywatną a prywatnoość się szanuje. Żona zdjęcie usunęła, ale było jej przykro, bo męża miała przystojnego, kochała go to i pochwalić się chciała. No cóż, mąż prosi o uszanowanie prywatności to trzeba tę prywatność uszanować. Jakoś nie przyszło jej do głowy, że za dużo tej prywatności w jego życiu było, bo i hasła na telefony, hasła na komputery, nawet hasło na telewizor.
Cóż, rozwiedli się, ten mąż z żoną, jak to czasami bywa. Maż bowiem okazał się ostatnim sq..synem. Nie dość że pił i bił to jeszcze zdradzał. Tak bardzo szanował prywatność, że zwiał nie zostawiając nawet adresu. Zostawił za to nie wyczyszczony komputer, który udało się żonie przy pomocy znajomego informatyka odblokować, a co tam ujrzała to nie będę pisać, bo posądzą mnie o treści pornograficzne.
To niezwykłe poczucie poszanowania prywatności nie pozwoliło mu powstrzymać się przed włamaniem się na konto emailowe byłej już żony, dzięki czemu wiedział o każdym jej kroku i mógł tymi krokami manipulować. Na szczęście zorientowała się dość szybko, tak że nie zdążył jej w życiu za dużo namieszać, ale co przeszła to tylko ona wie i osoby podobnie zmanipulowane. No cóż, było minęło i ten znajomy nie jest już moim znajomym, a tak właściwie nigdy nim nie był. Fejzbuk jednak ułatwia nam życie i sugeruje pewne profile jako osoby nam znajome. Więc dzisiaj mi Fejzbuk zasugerował profil jego nowej kobiety. Kliknęłam, widzę - śliczne fotki z wakacji. Budynki, plaża, hotel. I komentarz pod jednym ze zdjęć - Marakesz. Ach jak pięknie, musicie być tam bardzo szczęśliwi oboje. No faktycznie kurnasz twarz. Nawet kobita nie może pokazać z kim jest na tych wakacjach. A byłego męża pokazywała...


poniedziałek, 8 maja 2017

Prace wrom

Nie śmiejcie się. Już z tej roboty takiej głupawki człowiek dostaje, że nie wie jak się nazywa. No więc prace wrom. Albo wreją. Albo wrzom. Jak komu wygodnie.
W sobotę wykończyłam salon własnymi ręcami. Po ustawieniu sofy wydaje się całkiem całkiem, a jak na ścianie zawisł talewizor to już zrobiło się całkiem znośnie, chociaż telewizor jeszcze nie działa bo pilot gdzieś w pudełku jest. Można go z guzika włączyć, ale ustawienia, z jakimi został poprzednio odłączony, nie pozwalają na odbiór telewizji. No ale to mały pikuś jest, pudło z telewizorowymi rzeczami już znalazłam i przytaszczyłam, tylko jeszcze nie zaglądałm w poszukiwaniu pilota. Najważniejsze, że Główny Odbiorca Robót i Kontroler Jakości Tiggy Tigrzyński telewizor na ścianie zatwierdził i salon w całości zaaprobował.
Również w sobotę wykończyłam pokój żółty, żeby w niedzielę można było zamontować do niego małą szafę, która pochodzi pierwotnie z domu Chłopa i jako że była na rozmiar domu Chłopa robiona, musiała zostać nieco lekko zmodyfikowana, ale tym zajął się ojciec Chłopa. Na tyle się zajął, że zamontował szkielet i powiedział "resztę se sami zróbcie, ja jadę do domu". I zostawił nas z najważniejszą częścią do zrobienia, czego nie byliśmy w stanie wykonać bo zastała nas ciemna północ. Tak że szafa nie skończona, ale nic to, damy radę.
Musze tutaj uchylić kapelusza (lub zdjąć czapkę z głowy) w podziękowaniu Chłopowemu ojcu, który zaoferował pomoc i specjalnie przyjechał ponad trzysta kilometrów żeby co nieco porobić. Tak że zamontował kocią klapkę, przygotował salon i żółty pokój do malowania, a niemało tego było bo pościągął wszystkie karnisze i kaloryfery, powygładzał pozaklejane przeze mnie dziury i pociągnął ściany białą farbą, żeby docelowy kolor lepiej złapał. Oraz rozmontował i częściowo zmontował z powrotem szafę w nowym miejscu. Niby nic, ale. Ojciec Chłopa ma siedemdziesiąt cztery lata i sztuczne biodro, w dodatku opiekuje się żoną chorą na Alzheimera, która na szczęście w robotach nie przeszkadza, ale ma swój rytuał i wszystko musi być o stałych porach, bo jak nie to zaczyna terroryzować otoczenie. A tym wszystkim zajmuje się ojciec Chłopa, bo matka, chociaż ludzi jeszcze rozpoznaje, nie komunikuje się z nikim oprócz męża i chodzi za nim jak cień. Jest to w rzeczywistości bardzo męczące, bo ojciec Chłopa nie ma właściwie żadnego życia poza domem, nie może nigdzie wyjść, bo z nią się nie da, najwyżej do sklepu czy do lekarza. Ma zaoferowaną pomoc specjalistyczną, może codziennie na kilka godzin zawozić żonę do specjalnego ośrodka dziennego, gdzie prowadzone są zajęcia dla takich osób, ale on jakoś się nie kwapi, uważając że jej się to nie spodoba. Coż, nie do mnie należy pouczanie, ale uważam że to zrobiłoby dobrze wszystkim. Może w przyszłości będzie musiał, bo po prostu nie będzie w stanie już podołać. I tak się dziwię, że on jeszcze z tym wszystkim sobie jakoś radzi. Tak że, moja ogromna wdzięczność dla tego człowieka, pomimo, że zostawił nas z niedokończoną szafą ;-)
Co jeszcze się działo tego weekendu?
Pomalowałam dwie łazienki, wcale nie że musiałam, tylko wydawało mi się, że trzeba odświeżyć. No i jedną tak odświeżyłam, że dzisiaj na cito będę musiała jechać do sklepu i kupować farbę, bo ta której użyłam, to jakaś bryndza przeterminowana chyba. Znalazłam pół puszki farby po poprzednich właścicielach,wydawało się, że to ta właściwa, jednak zamiast ładnej jednolitej wartstwy zrobiła wstrętne szare maziaje. I teraz muszę to naprawić, na szczęście to bardzo mała powierzchnia.  
Migusia znalazła sobie azyl w komórce pod schodami, z której prawie nie wychodziła, Tiguś adaptuje się znacznie szybciej, już dzisiaj rano bawił się papierkiem w kuchni. Poza tym, omal nie doszło do tragedii, bo tak łaził po meblach kuchennych i po okapie, że w końcu się pośliznął i spadł, i to wcale nie na cztery łapy tylko na bok. Tak że z tym kotem co spada na cztery łapy to jest bzdura. Bałam się, że sobie coś zrobił, bo wydawało się że utyka, ale wymacałam go dokładnie i wydaje się być ok. Na okap od tej pory nie włazi.
No i to by było na tyle z placu boju.
Pozdrowienia od Tigusia.