czwartek, 27 października 2016

Metatarsalgia Mortona

Pod tym bardzo medyczno-naukowym tytułem kryje się jedna z moich dolegliwości, dzisiaj oficjalnie nazwana. O mojej lewej stopie pisałam prawie dokładnie rok temu.
Ponieważ po jakimś czasie bez bólu dolegliwości niestety wróciły, zadzwoniłam do poradni z prośbą o ponowne spotkanie. Które odbyło się dzisiaj.
Nie było chodzenia na bosaka, było za to oglądanie stopy przez miłego pana, połączone z uciskaniem i głaskaniem (no dobra, to głaskanie miało na celu wyłonić umiejscowienie dolegliwości), a potem pokazywanie mi opcji na komputerze.
No i tak, metatarsalgia Mortona (ang. Morton's Metatarsalgia, Intermetatalsal Neuroma lub Morton's Neuroma) jest to po prostu nerwiak, czyli łagodny guz nerwu rozwijający się pomiędzy palcami stopy. Właściwie nie guz a narośl na nerwie. Leczenie... właściwie nie ma, można polepszyć sobie egzystencję, używając właściwych butów. No ale jakie to są właściwe buty, skoro w jażdych, nawe najlepiej wyprofilowanych i wypiankowanych butach i tak mnie boli po jakimś czasie.
Można uzywać specjalnej wkładki do buta, już taką miałam niestety i nie pomogła, dlatego znalazłam się w klinice stópkowej. No ale pan na miejscu zrobił mi jeszcze jedną, w nadziei że jak będę nosiła to objawy się zmniejszą. No zobaczymy.
Można też wstrzyknąć kilka razy sterydy pomiędzy nerwy, to już miałam w zeszłym roku i dzisiaj także, na moje specjalne życzenie, pan zrobił mi zastrzyk sterydowy. W połączeniu z wkładką mamy oboje nadzieję że jakoś pomoże.
Ostatnia instancja to operacja. Ale pan ostrzegł mnie od razu przed konsekwencjami i ryzykiem że się nie uda, które jest bardzo duże, czyli 25-30 procent. Inne skutki uboczne to oczywiście blizna i częściowe dożywotnie znieczulenie palców, bo przecież usuwa się kawałek nerwa. Pokazał mi pan też jak wygląda operacja krok po kroku, nie zemdlałam.
Siedziałam tam dość długo, bo ponad 45 minut. Mam oszczędzać stopę przez kilka dni, nie prowadzić samochodu (akurat się da!), a potem zacząć chodzić w tej wkładce i być może trochę pomoże. A jak nie to wrócić jak będę chciała, to wtedy zdecydujemy co zrobić.
A najgorsze że jak wróciłam do pracy i zasiadłam przy biurku to zaczęłam czuć podobne postrzykiwanie w drugiej stopie. Cholera jasna! Moje kochane stopki :-(




środa, 26 października 2016

Doktor Strange

W Polsce premiera chyba dzisiaj, ale w UK była wczoraj więc jestem do przodu :-)
Nie byłam za bardzo zainteresowana tym filmem, ot kolejny obraz produkcji Marvel, czyli wiadomo że fantastyka, akcja i odrobina humoru. Ale tak naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać bo komiksów przecież nie czytam, a żaden ze znanych mi już bohaterów w filmie tym nie występuje.
A zwiastun jest bardzo lakoniczny i nie za bardzo oddaje to czego potem rzeczywiście doświadczamy.

Podobno polska wersja jest z dubbingiem. Hmmmm....


Pomimo wtorku w kinie było pełno ludzi, a że poszliśmy na żywioł i nie zamówiliśmy biletów online, nie dostaliśmy się ani na 20.00 ani na 20.30 i musieliśmy czekać w kinie godzinę bo najbliższy seans z wolnymi miejscami był o 21.00.
Jak zwykle, nie będę opisywać filmu, opiszę tylko swoje wrażenia. Bardzo, ale to bardzo pozytywne.
Po pierwsze AKCJA. Co się od początku rzuca w oczy, to wiarygodność akcji. Wątek budowany jest w taki sposób, że pozwala widzowi niejako utożsamić się bohaterami, to co widzimy jest bardzo realne i prawdopodobne. Ten realizm płynnie przechodzi w magię a obrazy które przesuwają się przed widzem są po prostu niesamowite! Jednocześnie wszystko przedstawione w sposób, w którym bohaterowie nie są tłamszeni przez obraz, wszystko doskonale współgra i harmonizuje. Sceny akcji są dynamiczne, piękne i zawsze czytelne. Jest to też produkcja bardzo spójna i samodzielna. Nawet osoby, które nie widziały innych filmów Marvela, będą mogły się w trakcie jej oglądania dobrze bawić.
Po drugie - AKTORZY. Chyba urodzili się, aby zagrać role, w jakich ich obsadzono. Benedict Cumberbatch gra postać będącą kimś pomiędzy Sherlockiem Holmesem a Iron Manem. Wyjątkowo łatwo go jednak polubić.  Doskonale wpisał się w rolę, uważam go zresztą za świetnego aktora, ale w tym filmie po prostu powala. Oczywiście że nie jest to Hamlet, ale bądźmy sprawiedliwi, wkroczył do krainy Marvel z wielkim przytupem i mam nadzieję że w niej zostanie przez jakiś czas.
Tilda Swinton kradnie każdą scenę samą swoją obecnością. Jej postać emanuje tym specyficznym rodzajem spokoju, jaki właściwy jest buddyjskim mnichom oraz hinduistycznym pustelnikom. Potrafi jednak pokazać pazur i wyrazić całą skalę emocji jednym spojrzeniem. Nawet Rachel McAdams wyjątkowo nie irytuje, a w jej dobroć oraz uczucie łatwo było uwierzyć.
Doskonale dobrana obsada, bardzo wiarygodna i rzetelnie wywiązująca się z obowiązków.
Po trzecie - EFEKTY SPECJALNE. Oczywiście musiały być i po wszystkim co widzieliśmy już w kinematografii do tej pory trudno było oczekiwać czegoś bardziej wyjątkowego. A jednak! Podróże po innych wymiarach nigdy jeszcze nie wyglądały tak dobrze, a efekty magicznych zaklęć nie powalały tak bardzo. Mają swój własny, psychodeliczny klimat. To film, który można oglądać wciąż i wciąż tylko dla pierwszej podróży astralnej Strange’a, sceny walki w lustrzanym Nowym Jorku czy ostatecznej potyczki na ulicach Hongkongu. Warto przy okazji pochwalić lokalizacje, w jakich zdecydowano się kręcić Doktora Strange’a. Dzięki nim naprawdę czuć globalną skalę całej intrygi. Bardzo żałuję że nie udało nam się zobaczyć filmu w 3D, a najlepiej IMAX, bo w tym przypadku warto, nawet bardziej niż Avatar. Ale będę bardzo namawiać Chłopa żeby zabrał mnie do Glasgow na 4DX (to kino gdzie się wszystko trzęsie, wieje wiatr i czuć zapachy), bo z chęcią bym obejrzała jeszcze raz, dla samych obrazów.
Czy film miał jakieś wady? Z całą pewnością, nie ma filmów idealnych. Ale nie doszukuję się niczego na siłę, spędziłam czas doskonale, ani razu nie ziewnęłam pomimo później pory (sukces!) i na pewno zrobił na mnie wrażenie, bo w nocy śniły mi się sny, o które siebie nie podejrzewałam. Nie, nie zboczone. Surrealistyczne.

Polecam każdemu kto ma otwarty umysł i trochę wolnego czasu.

Jeżeli TO Was nie przekonuje...


To może TO przekona :-)






poniedziałek, 24 października 2016

No i zaczyna się wybieranie

Tak więc machina powoli rusza, bardzo wstępne rozmowy poczynione, rynek jako tako ogarnięty, no i od przyszłego weekendu zaczynamy oglądać domy.
Czy się cieszę?
Jestem przerażona! Podekscytowana tak, jak najbardziej, ale także bardzo przerażona. Aż mi się tego wszystkiego nie chce ogarniać, momentami zaczynam myśleć że lepiej niech zostanie jak jest. No ale chyba to nie jest najlepsze podejście, prawda? Bo ja chcę zakończyć pewien etap i zacząć nowy i to jest mój priorytet w tej chwili. Przemeblowanie domu nie działa, wyrzucenie niektórych rzeczy też nie. Muszę się wyprowadzić i to im szybciej tym lepiej. Różne rzeczy trzeba rozważyć.
Po pierwsze - lokalizacja. To mniej więcej ustalone. Zostajemy w terenie, liczą się w zasadzie trzy sąsiednie miejscowości. Żeby było pod Edynburgiem ale nie za daleko, maksymalnie dziesięć minut więcej jazdy samochodem. W spokojnej okolicy, bez dzieciarni. Teraz mieszkam blisko szkoły, więc wiem jak to jest, mam dość.
Po drugie - rodzaj i wielkość. Muszą się pomieścić dwie osoby dorosłe, dwa koty, musi być miejsce dla dzieci i rodziców jak przyjadą. Jakiś kąt do pracy. Miejsce na dwa samochody, garaż na rowery i inne graty, ogród, najlepiej osobne wyjście do ogrodu żeby koty mogły same wychodzić. Dom najlepiej wolno stojący, nie bliźniak i nie w zabudowie. I najważniejsze - nie do remontu. Może być używany, może być nowy, to dopiero wyjdzie w praniu.
Po trzecie - cena. Nie ma się co łudzić że damy radę kupić dom za gotówkę. Trzeba będzie wydać trochę oszczędności, sprzedać to co się ma, trochę przyoszczędzić. A potem spłacać kredyt. No ale w tym zakresie to u mnie się akurat nic nie zmieni, bo i tak spłacam.
To akurat są najprzyjemniejsze aspekty projektu. Najgorsze dla mnie będzie...
Pakowanie. To akurat wyjdzie wszystkim na dobre.  Mamy przecież w chwili obecnej dwa domy. Podwójne wszystko. Trzeba będzie zrobić inwentaryzację i ustalić co zabieramy a co sprzedajemy, ewentualnie oddajemy lub wyrzucamy. I to mnie przeraża. Wyobrażacie sobie ilość klamorów zgromadzonych przez lata? Ile czasu zajmnie taka segregacja? Uwierzcie mi, chyba lepiej nic nie mieć i zaczynać wszystko od nowa, niż musieć decydować o tym co się przyda a co nie.
Sprzedaż domu. Pomijam kwestię formalną, która w moim przypadku jest troszkę pokomplikowana, bo wszystko jest do przeskoczenia i ustalenia. Ale żeby dom sprzedać muszę go doprowadzić do porządku. Wyczyścić, przemalować, ponaprawiać co zepsute. Znaleźć nabywcę. Trochę to inaczej się tu odbywa niż w Polsce, doświadczenie z kupnem mam, ale ze sprzedażą jeszcze nie.
No i co będzie jak nam bank kredytu nie da? Bo i to się może zdarzyć, przecież nie mamy po dwadzieścia lat, a starszym osobom trochę gorzej jest uzyskać pożyczkę z banku. No bo mogą nie dożyć spłaty. Śmieszne, ale prawdziwe.
No i sami widzicie, jakie mam dylematy. Gdybym była sama, byłoby lżej. Miałabym mniejszy wybór...