środa, 12 października 2016

O wyborach

Swojego pierwszego chłopaka wybrałam... a właściwie nie wybrałam, to on mnie wybrał. Chyba. No bo jak to inaczej nazwać. Piętnaście lat, nigdy żadnego chłopaka, a inne dziewczyny to już się całowały że ho-ho! I z chłopakami za ręce się prowadzały. A ten, zaczął się uśmiechać na lodowisku, potem coś durnego zagadał, łaził za mną, w końcu poprosił o spotkanie. Sama w życiu bym się pierwsza nie odezwała. I nie że mi się jakoś szczególnie podobał, choć chyba fajny był z wyglądu. Był pierwszym, który zwócił na mnie uwagę, pierwszym który mnie za rękę złapał, tylko to durne drzewo... Kto mnie uważnie czyta ten pamięta, a kto nie pamięta niech przeczyta tutaj :-)
Drugiego chłopaka osobiście wybrałam. Dosłownie, jak na targu go wybrałam. Taka sytuacja, z brzydkiego kaczątka chyba się coś zaczęło wylęgać bo chłopcy zaczęli się oglądać, podrywać, zagadywać, a wszystko to dosłownie w ilościach powiedzmy bardziej hurtowych. No i nadszedł taki dzień, kiedy umówiłam się z trzema. Nie na raz, nie! Pierwszy na piętnastą, drugi na siedemnastą, trzeci na dziewiętnastą. W tym samym miejscu, pod sklepem, który doskonale widziałam z okna, bo plan był że wyjdę jak on tam będzie, przecież czekać nie będę! Ten na piętnastą był fajny, starszy, poważniejszy (19 lat, o matkobosko! stary dziad!) ale trochę za niski bo niewiele wyższy ode mnie. No i jak ja przy nim będę wyglądała w szpilkach na ten przykład? Pomijam fakt że pierwsze szpilki założyłam dopiero na studiach, których nawet w planach jeszcze wtedy nie miałam. Ani studiów ani szpilek, ma się rozumieć. No nie, odpada. Drugi... nawet go nie pamiętam, nudziarz był straszny. Ten trzeci okazał się najlepszy z nich wszystkich i to z nim się umówiłam na następną randkę. Ale nie tak od razu, przecież musiałam dokładnie wszystko przemyśleć najpierw. Żadnemu z nich nie dałam kosza, z każdym umówiłam się za tydzień w tym samym miejscu i o tej samej porze. Oczywiście że obserwowałam zza zasłony i serce mi biło jak durne, że jednak przyszli a ja ich tak wystawiam. Poszłam tylko na ostatnie spotkanie. Ale byłam zołza!!! Tego ostatniego wybrałam bo był ładny, miał kręcone włosy i wydawał się duszą towarzystwa. Po jakimś czasie okazało że był po prostu bardzo głupim lekkoduchem, uważam że za dużo czasu na niego straciłam, ale nie żałuję.
Potem zaczęli zjawiać się w moim życiu inni potencjalni kandydaci na kandydata, ale żadnego z nich nie wybrałam na tego jedynego, choć wszyscy na początku wydawali się zupełnie w porządku. Weseli, przystojni, oczytani, grali na gitarach, śpiewali, a jak nie śpiewali to pili i się bawili, jak to studenci. No ale w praniu wychodziło że jeden to maminsynek, drugi żonaty, trzeciemu się dziecko urodziło, a czwarty zapomniał że ma dziewczynę w rodzinnym mieście. Kogo ja do siebie przyciągałam?! Jak zdarzył się jakiś singiel to zawsze było coś co mi nie pasowało. Do czasu aż nagle zdarzył się mój były mąż, który skłonił mnie do intensywniejszego niż zwykle myślenia. Jego nie wybrałam spośród innych kandydatów. Jego wybrałam jako ewentualny materiał na męża i ojca. No bo oprócz kilku wad miał także wiele zalet, zalety ważniejsze, z wadami się powalczy. Nie powiem, że materiał się nie sprawdził, bo to by była nieprawda, choć po latach nieco wystrzępił i znaleźliśmy się w sytuacji kiedy zalety przegrały z wadami i trzeba się było rozstać.
Próbowałam jeszcze kilka razy nawiązywac jakieś znajomości, ale w końcu doszłam do wniosku że chyba już jestem za stara na to, bo wszystko mnie wkurza. To znaczy nie wszystko, ale znalazłam się w punkcie, w którym nie ma miejsca na negocjacje, na dywagacje, na zmagania duszy z ciałem. Biorę Cię takiego jakim jesteś, bez wyjątku, i akceptuję wszystko co sobą reprezentujesz, albo nie biorę Cię wcale. Bo świat jest piękny, z Tobą czy bez Ciebie, a ja nie mam czasu na pierdoły i zastanawianie się czy mam się na coś wkurzyć czy ustąpić.
Rozwiązywaliście kiedyś trudne Sudoku? Skomplikowaną szaradę czy ciężką krzyżówkę? W pewnym momencie wydaje się że się nie da, nie idzie nam, nie damy rady. Przerywacie, odstawiacie na dzień, dwa, tydzień. A potem kiedy się do tego wraca, czasami wystarczy jedno spojrzenie i widzimy to czego nie dostrzegaliśmy wcześniej.  I samo się rozwiązuje.
I tak właśnie było z moim ostatnim wyborem.
Wybrałam Go bo w pewnym momencie zobaczyłam w nim... siebie.
I z tą refleksją Was zostawiam.

A Wy, czy pamiętacie jeszcze dlaczego ich wybraliście???



poniedziałek, 10 października 2016

Poniedziałkowy blues

Nie lubię poniedziałków, jak wszystkim wiadomo, zresztą kto je lubi? Na dodatek mam spotkanie z samego rana, więc jadę do centrum, a tam jak zwykle, korki, kłopoty z parkingiem, w końcu wpadam pięć minut przed spotkaniem, na szczęście się nie spóźniłam i nic nie zapomniałam.
Otwieram komputer, otwieram program z notatkami, a tam na głównej stronie:

I powiem Wam, nic tak nie poprawia poniedziałkowego humoru jak tandetny, śmieszny, niespodziewany drobny gest z samego rana :-)


piątek, 7 października 2016

Humor na weekend

Dzień dobry! Zapraszam na odrobine humoru.


***
Przy barze siedzi zapłakany i mocno wstawiony gość.
Podchodzi do niego znajomy i pyta:
- Co jest stary?
- Żona rozbiła moje nowiutkie autko - tylko na złom się nadaje!
- A co z żoną?
- A wiesz, że nawet nie wiem.


***
Nauczyciel matematyki zwraca klasówki w pewnej wyjątkowo tępej klasie.
- Muszę z przykrością stwierdzić, że 60% z was nie ma najmniejszego pojęcia o matematyce.
Na to jeden z uczniów:
- Przesadza pan psorze! Tylu to nas nawet nie ma w tej klasie.


***
Trwa niedzielny obiad.
Syn, najwyraźniej bez apetytu, gmera widelcem w talerzu.
Ojciec się odzywa:
- Jedz, jedz! Bo ci ... nie urośnie!
Żona na to:
- Daj dzieciakowi spokój! Sam byś lepiej pojadł!


***
Wnuk mówi do dziadka.
- Kiedyś to mieliście źle. Nie było Internetu, komórek, czatu ani Gadu-Gadu... Jak Ty babcię poznałeś?
- No, jak nie było? Wszystko było - odpowiada dziadek.
- Nie rozumiem - mówi wnuczek.
- No, przecież babcia mieszkała w internacie, jak wracała ze szkoły, to ja stałem na czatach, wychodziłem z babcią na gadu-gadu, a jakby nie komórka, to Ciebie i Twojego ojca nie byłoby na świecie.


***
- Poproszę jeszcze jedną kostkę cukru do herbaty.
- Ale wrzuciła już pani 10 kostek!
- Tak, ale wszystkie się rozpuściły.


***
Przychodzi baca do spowiedzi:
- Proszę księdza, zgrzeszyłem.
- Jak, synu?
- Szedłem sobie przez łąki i zobaczyłem piękną damę. Podkradłem się, przewróciłem ją, no i długo...
- To wielki grzech, synu.
- To jeszcze nic. Na wszystko patrzyli jej rodzice, bracia, siostry, ciotki, wujowie, kuzynostwo i sąsiedzi.
- Jak to? I nic nie powiedzieli? - pyta ksiądz.
- Powiedzieli: Beeeeeeeeee.


***
Śpi sobie zapity do nieprzytomności zajączek w lesie na polance, a tu nagle zza drzewa wychodzi wilk.
Wilk myśli sobie:
- Klawo, wreszcie jakieś żarcie.
Nagle zza innego drzewa wychodzi drugi wilk i mówi do tego pierwszego:
- Spadaj, byłem pierwszy.
Od słowa do słowa, zaczynają się kłócić, a w końcu walczyć.
Tak się złożyło, że obydwa wilki pozabijały się wzajemnie.
Zajączek budzi się rano na kacu. Patrzy, a tu dokoła pobojowisko, powyrywane drzewa i w ogóle burdel, a na dodatek na polanie leżą dwa martwe wilki.
Zajączek myśli sobie:
- Muszę przestać pić, bo po pijaku robię straszne rzeczy!

I na koniec:

Udanego weekendu!