sobota, 3 września 2016

Humor sobotni

Wczoraj kawalow nie bylo bo bylam w rozjazdach i nie zdazylam przygotowac nic smiesznego. No to dla odmiany, bedzie dzisiaj. Zapraszam!

***
Pewnego dnia nad jeziorem rybacy wykonywali swój zawód.
Nagle przed nimi ukazał się Jezus:
- Chodźcie do mnie. - powiedział.
- Ale my nie umiemy chodzić po wodzie.
- Jeżeli złapiecie mnie za rękę to będziecie mogli.
Wszyscy weszli, złapali za jego ręce i wskoczyli do wody.
Po chwili słychać było tylko topienie się ludzi.
- Żartowałem.

***
U bacy turysta się drapie, Baca zauważając to pyta:
- No cóż panocku wsiura was ugryzła?
- Nie w plecy.

***
Idzie sobie mały krecik przez las i cały czas radośnie wyśpiewuje:
- La, la, la, ja jestem bogiem, ja jestem bogiem, la, la, la.
Po jakimś czasie spotyka lisicę.
- Kreciku, a co ty tak wyśpiewujesz, toć ty jesteś krecikiem a nie bogiem - dziwi się lisica.
- Jestem, jestem bogiem, zaraz ci to udowodnię - stwierdza krecik i opuszcza spodnie.
- Ooo mój boże! - mówi lisica.

***
Jasio przyjechał na kilka dni do Warszawy w odwiedziny do Julki i Pawła.
Mamie obiecał, że będzie dawał dobry przykład swoim kuzynom.
Już drugiego dnia chwali się wujkowi:
- Dziś pomogłem przejść przez jezdnię staruszce, waszej sąsiadce.
W nagrodę otrzymałem batonik.
Następnego dnia przybiega Paweł:
- Dziś ja pomogłem tej pani przejść przez jezdnię.
Też dostałem batonik.
Trzeciego dnia za taki sam dobry uczynek czekoladkę dostaje Julka.
Czwartego popołudnia stają w komplecie i wykrzykują chórem:
- Pomogliśmy naszej sąsiadce przejść przez ulicę!
- A musieliście wszyscy troje?
- Tak, bo stawiała opór.

***
Przychodzi facet do spowiedzi i mówi, że zgwałcił nieletnią.
Ksiądz wyrozumiale:
- Pewnie ona Ciebie, mój synu sprowokowała.
- Tak, proszę księdza.
- Odmów dziesięć zdrowasiek i masz rozgrzeszenie.
Przychodzi drugi facet i mówi, że zgwałcił staruszkę. Ksiądz wyrozumiale:
- Pewnie to był jej ostatni raz w życiu, więc zrobiłeś dobry uczynek synu.
- Tak, proszę księdza.
- Odmów dziesięć zdrowasiek i masz rozgrzeszenie. 
Przychodzi trzeci facet: 
- Zgwałciłem księdza z sąsiedniej parafii!
Ksiądz waląc pięścią w konfesjonał:
- Pamiętaj, tu jest Twoja parafia!

***
Przepis na jajecznicę po studencku:
- otwierasz lodówkę
- drapiesz się po jajkach
- zamykasz lodówkę


Radosnej niedzieli!



czwartek, 1 września 2016

Kto karmi koty jak mnie nie ma

Zgodnie z obietnicą, dziś będzie o tym kto zajmie się karmieniem moich kotków jak mnie nie będzie. O tym za chwilę. Na wstępie muszę się przyznać, że posiadanie kotów zaczęło być dla mnie udręką jak zostałam sama. No bo to człowiek nigdzie nie wyjedzie, a jak chce wyjechać to musi ludzi prosić albo płacić ciężkie pieniądze za opiekuna dochodzącego, albo za hotel, który od razu zaznaczam, odpada. To jest ostateczna ostateczność i zawsze wolę szukać innego rozwiązania. Do tej pory było w miarę fajnie bo w razie czego mogłam je wywieźć do syna, mieszkał w dużym mieszkaniu, ze studentami weterynarii, jak pisałam wcześniej, to było najmniejsze zło. No niestety, w tym roku syn się przeprowadza do akademika, a jego dziewczyna też odpada bo w jej mieszkaniu są świnki morskie. Nie jej, ale są. Moja córka ma szczurka, też nie da rady. Trzeba było wykombinować co innego. No i wykombinowałam.
Jeszcze przed wakacjami wymyśliłam, że przecież niewolnikiem kotów nie jestem, na weekend chcę od czasu do czasu wyjechać na przykład, a ludziom gitary zawracać cały czas nie będę więc spróbuję jak to jest zostawić je SAME. No przez dwa dni chyba nie umrą, co nie? No chyba że z głodu... Pić też coś muszą, szczególnie Migusia, która zjada w większości suchą karmę. Porozglądałam się po internetach i zakupiłam najpierw coś takiego:


Z nazwy fontanna, w rzeczywistości wodospad. Pozabierałam miski z wodą porozstawiane do tej pory po całym domu i umieściłam fontannę w strategicznym miejscu, na korytarzu na piętrze. One cały czas tędy przechodzą, w dodatku jest tam gniazdko elektryczne niezbędne do pompowania wody. Cała fontanna składa się z dwóch części, bardzo łatwych do czyszczenia, szczególnie w przypadku miękkiej wody, na szczęście taką mam. Mieści się tam półtora litra wody, a więc sporo. Jest bardzo cicha, pompkę słychać zaledwie na początku, jak zaczyna pompować, jak już woda swobodnie leci bez bąbelków powietrza, to nic a nic nie słychać. 
Pierwszy oczywiście sprawdził fontannę Tiguś, Migusia była bardziej ostrożna i nieufna, ale po kilku dniach zauważyłam że piją chętnie oboje. Fontanna została więc na stałe. Wodę wymieniam co kilka dni, jest tam filter węglowy więc dość skuteczny, tak że jest na ogół czyściuteńko, chyba że naprzynoszą jakichś paprochów.  

Nad drugim zakupem zastanawiałam się dłużej. Miał być na tyle duży żeby koty mogły spokojnie przeżyć weekend, przystosowany do mokrej karmy i łatwy w obsłudze. Znalazłam coś takiego:


Moje koty dostają dwa razy dziennie mokrą karmę, dwa rodzaje suchej karmy stoją zawsze w miseczkach. Moje założenie było takie że w karmniku umieszczę mokrą karmę, dozowaną dwa razy dziennie "na świeżo", a suchej nasypię do 6 małych misek, niech  się częstują kiedy chcą. Karmnik jest podzielony na 6 części, są na tyle duże że mieszczą się w nich dwie saszetki Felixa i o to chodziło, bo tyle normalnie dostają moje koty. Pierwszym razem jest to troszkę skomplikowane, ale nie za bardzo, wystarczy dokładnie posłużyć się instrukcją. No więc ja robię tak, że w piątek wieczorem wkładam najpierw jedzenie do karmnika, programuję go tak że pierwsze jedzenie jest zanim wyjadę, po to żebym miała możliwość sprawdzić czy działa. Bo niedowiarek jestem. Ale można go zaprogramować żeby pierwszą porcję wydzielił następnego dnia. Ustawiam dwa karmienia dziennie, jedno o siódmej rano, jedno o szóstej wieczorem, czyli tak jak normalnie. Dodatkowo można nagrać swój głos, zachęcający koty do posiłku. Mój karmnik woła głosem chłopa: "Tiiiiiiggy, Miiiiiiiggy, foooood!". Karmnika używam tylko w czasie wyjazdów, normalnie koty mają standardowe miski z pożywieniem jak zwykle.
Mechanizm działa w ten sposób, że o zaprogramowanej godzinie przekręca się tak że pokrywka się otwiera i koty mają dostęp do jedzenia aż do następnego programu. Wtedy to pojemnik przesuwa się tak że zamyka to co było rano, a otwiera świeże. Nie musze dodawać że rozpracowanie karmnika zajęło Tigusiowi... zero sekund. Po prostu podszedł i zaczął jeść. Oczywiście zanim wyjechałam pierwszy raz, sprawdziłam wszystko pod kontrolą, czy działa, jak działa i czy to się w ogóle nadaje. Sąsiedzi są zawsze powiadomieni że mnie nie ma, w razie czego. I tak koty w czasie gdy mnie nie ma zostają same, mają kocią klapkę do wychodzenia, karmidełko i poidełko. Po powrocie witają mnie jakby mnie z rok nie widziały. 
Martwiłam się co będzie jak wyjadę na dłuższe wakacje, bo to już tuż tuż, a syn zaczyna rok akademicki w połowie września, tak że w domu zostać nie może. Kotów do domu wziąć nie może również, już pisałam dlaczego. No to wymyśliłam, że przecież może przyjeżdżać co trzeci dzień na godzinkę, daleko nie ma, tylko godzinę autobusem. I tak ustaliliśmy. Syn będzie przyjeżdżał co trzeci dzień, wymieniał wodę, napełniał miski. I tak pięć razy. Chyba damy radę, co?

P.S. To nie jest artykuł sponsorowany ani reklama produktów. 


środa, 31 sierpnia 2016

Opieka nad kotkami

Wyjazd na wakacje to zawsze dla mnie dodatkowy dylemat: co zrobić z kotami. Kiedy Tiguś był sam, prosiłam sąsiadów i spisywali się na medal, ale odkąd pojawiła się Migusia, serca nie mam prosić ich o dodatkową przysługę, sami mają trzy koty i dodatkowo jeszcze wnuczkę do opieki widzę sama jacy są zaganiani.
Z drugiej strony, odkąd pojawiła się Migusia wiele się zmieniło w moim życiu (no teraz wygląda na to że to Migusia jest wszystkiemu winna, ha ha!), skończyły się rodzinne wyjazdy, dzieci podorastały i dopóki się nie powyprowadzały, to one opiekowały się kotami jak mnie w domu nie było. Zdarzały się przypadki że dzieci jednak też nie było, wtedy brałam koty ze sobą. Nie wspominam tego dobrze, przechodziły straszną traumę, pewnie też z powodu że warunki były nie za odpowiednie a właściciel domu to był idiota i na kotach się nie znał wcale, myląc je z psami. Na psach się też zresztą nie znał.
Moje ostatnie wakacje koty też spędziły poza domem, u mieszkaniu Syna. Owszem, trauma była bo kot jaki jest to wiadomo, ale przynajmniej opiekę miały najlepszą z możliwych, z Ulubionym Męskim Człowiekiem pod ręką i w dodatku w mieszkaniu pełnym studentów weterynarii. Miały dostęp do wszystkiego i wszędzie i były rozpieszczane jak bicze dziadowskie. Odbierając je miałam wrażenie że wcale nie chcą stamtąd się przenosić...
W czasie kiedy wyjechałam solo do Polski, opiekę przejął Chłop. Przyjeżdżał dzielnie codziennie rano przed pracą i po pracy, karmił, głaskał i... się zajmował. Tak mu to weszło w nawyk że po moim powrocie zaczął zostawać na noc po to chyba, że by se je pokarmić codziennie rano. No a ja mam przynajmniej piętnaście minut więcej czasu na drzemkę. A Chłop zostal Drugim Ulubionym Męskim Człowiekiem Migusi, ostatnio nawet zaczął używać tej samej wymówki co Syn: Nie mogę, kot na mnie leży... Ech te chłopy.



Moje dwutygodniowe wakacje tuż za rogiem. Jak sobie zamierzam poradzić z kotami? O tym następnym razem.
Zapraszam.