piątek, 13 maja 2016

Trochę humoru na piątek

Dzisiaj trochę odmiennie, ale to z związku z piątkiem. Trochę z Nonsensopedii, trochę z Wikipedii, co nieco ode mnie. Voila!

Piątek

Nie pij Piotrek, nie pij w piątek!
V Przykazanie
Piątek – piąty dzień tygodnia. Według Wyroczni dzień święty trzeba święcić, czyli nie można jeść mięsa, ze względu na obowiązujący post.
Piątki są ulubionym dniem ucznia, gdyż kończy się wtedy szkoła, co oznacza, że uczeń ma prawowite prawo dzień święty święcić, czyli może wtedy pójść do baru i się napić alkoholu.

Występowanie

Piątki występują po czwartku i przed sobotą. Nie zanotowano innych przypadków pojawienia się piątku, jednak są osoby, które twierdzą inaczej.

Ciekawostki

Paraskewidekatriofobia to nic innego jak strach przed piątkiem trzynastego. Na szczęście nie ma potrzeby używać tego trudnego słowa, w końcu ile jest piątków trzynastego w roku??  
Skąd się wziął lęk przed piątkiem trzynastego? Zadłużony po uszy król Francji Filip IV Piękny pozazdrościł majątku templariuszom i nakazał swojemu kanclerzowi, Wilhelmowi de Nogaret, aresztowanie członków zakonu zarzucając im herezję, świętokradztwo, czary, rozpustę i spiskowanie z Saracenami. 13 października 1307 roku, w piątek, na rozkaz króla Francji aresztowani zostali wszyscy templariusze we Francji. Rozkazał on spalić templariuszy na stosie a ich majątek przywłaszczył sobie.
Według legendy, ostatni WIelki Mistrz Zakonu, Jacques de Molay, zanim spłonął na stosie, rzucił klątwę na Filipa IV, papieża Klemensa i Wilhelma de Nogaret. Od tego momentu żadne z nich nie przeżył roku.
Istnieje przesąd o piątku trzynastego. Osoby, które wierzą w ten przesąd uważają, że:

- Piątek trzynastego przynosi pecha.
- Wiadomo że czarnych kotów należy się  wystrzegać na co dzień, a szczególnie w piątek trzynastego. Jeśli już jakiś przebiegnie Ci drogę, należy splunąć 3 razy przez lewe ramię.


- W piątek trzynastego nie należy brać kredytów
- W piątek trzynastego nie należy rozpoczynać budowy.
- W piątek trzynastego nie należy wyjeżdżać na różnorakie obozy, wycieczki itp.
- W piątek trzynastego należy unikać ludzi w maskach hokejowych (zwłaszcza jeśli to nie hokeiści).

I tu przechodzimy do kolejnej części czyli:

Piątek, trzynastego

UjednoznacznienieTen artykuł dotyczy filmu
Piątek, trzynastego (z ang. Frajdej de Fyrtin) – amerykański horror (a dokładniej przewlekle i irytująco występujący w dziejach jankeskiej kinematografii podgatunek slasher) wyreżyserowany przez skazanego za masowe ludobójstwo ze szczególnym okrucieństwem na dożywocie Seana S. Cunninghama z pół wieku temu, jednak notorycznie odkrywany na nowo przez kolejne amerykańskie małolaty, które na IMDb (skrót od ang. Internet Muwi Databejs) przyznają mu oceną maksymalną, przyczyniając się do wzrostu jego popularności na portalu, a co za tym idzie – narażając kolejne ofiary na kontakt z nim. W latach 1980–2003 powstała cała seria filmowa, na którą obecnie składa się jedenaście projektów, a kolejny – dwunasty – czeka na swoją premierę kinową.

Piątek, trzynastego to niezwykle oryginalna, ujmująca artystycznym przekazem i błyskotliwymi dialogami opowieść o trzynastym dniu miesiąca, przypadającym na ostatni dzień tygodnia roboczego. Głównym wątkiem filmu jest sprawa psychopatycznej Pameli Voorhees – matki tragicznie utoniętego Jasona (który to pojawia się w sequelu i nie opuszcza serii aż do dziś, pomimo poniesionej kilkakrotnie w przydrożnych częściach śmierci), która w ataku schizofrenii dokonuje serii morderstw na nastolatkach, którzy, znając posępną historię obozowiska Crystal Lake, postanawiają się w nim osiedlić i umrzeć.
Film epatuje widzów potokami czerwonego barwnika, przez co amatorzy wytrawnego kina (czyt. amerykańscy nastolatkowie) pozwolili zarobić mu niemałą gotówkę i wypełnili portfele ambitnych twórców zielonym pieniądzem. Zdobył nominację do prestiżowej nagrody Złotej Maliny i uznanie wśród odbiorców przedziału wiekowego 13–17.

I na koniec (suchar ale żeby nie było)


Facet około czterdziestki jechał szosą swoim nowiutkim Porsche. Gdy dwukrotnie przekroczył dozwoloną prędkość, we wstecznym lusterku zobaczył charakterystyczne czerwono-­niebieskie migające światełka radiowozu. Pewien mocy swojego samochodu ostro przyspieszył, jednak wóz policyjny nie dawał za wygraną. Facet zdał sobie sprawę, że w ten sposób może przysporzyć sobie wielu kłopotów, przyhamował i zjechał na pobocze. Po chwili podszedł do niego policjant, poprosił o dokumenty, sprawdził je i mówi: ­
- Wie pan co? To był dla mnie długi dzień, zbliża się koniec mojej zmiany, na dodatek jest piątek, trzynastego. Mam dość papierkowej roboty, więc jeśli znajdzie pan jakieś dobre wytłumaczenie na swoją ucieczkę, pozwolę panu odjechać bez mandatu.
Mężczyzna pomyślał chwilkę i powiedział: ­
- W zeszłym tygodniu moja żona zostawiła mnie dla jakiegoś policjanta. Bałem się, że chciał mi ją pan oddać. ­
- Życzę miłego weekendu! ­- powiedział policjant.


A tak w ogóle to:


wtorek, 10 maja 2016

... to co byś powiedziała?

Klarka zapytała u siebie "Co byś powiedziała sobie młodej?". Odpowiedziałam bardzo krótko w komentarzu. A potem Gosia odpowiedziała u siebie, pięknie, refleksyjnie, dojrzale. Postanowiłam podkraść kontynuować temat, szczególnie że ostatnio natchnął mnie do tego mój własny syn.
Podczas rozmowy o związkach, o dzieciach, o miłości, (a jakże, o tym przecież normalnie rozmawiamy z synem w czasie jazdy samochodem), padło z jego strony pytanie: "Gdyby ktoś przyszedł do Ciebie teraz i dał Ci sto milionów funtów, w zamian za to żebyś wróciła do czasu kiedy miałaś dwadzieścia lat, z całą mądrością i wiedzą jaką masz, pamięć też by została, byłabyś znowu młoda i mogła zacząć życie od nowa, ale pod warunkiem że Twoje dzieci by zniknęły i nigdy już byś ich nie miała, to co byś powiedziała?..."
Nie powiem, chwilę się zastanowiłam zanim odpowiedziałam... Odpowiedź go zaskoczyła. Nie spodziewał się jednak.
Zanim napiszę co powiedziałam, odrobina refleksji. Gdybym mogła się spotkać ze sobą w wieku dwudziestu lat, co bym powiedziała sobie młodej?
Nigdy nie byłam typem przebojowca. Odważna tak, chociaż straszliwie tchórzliwa w duszy, posłuszna i nie lubiąca łamać zasad. Dlatego myślę że choć miałam jak każdy okresy buntu i przekory, pewnie trochę bym siebie posłuchała, oczywiście po uprzednim przemyśleniu i podparciu dowodami naukowymi ;-)
Powiedziałabym sobie że nie warto się zarzynać dla idei. Robić coś dla zasady lub "bo co ludzie powiedzą". Ludzie mają swoje życie i tak naprawdę poza plotkami Twój los ich mało obchodzi. 
Poprosiłabym żebym bardziej dbała o siebie a mniej troszczyła się o innych, żebym nie dawała się wykorzystywać ani sobą manipulować. Poprosiłabym siebie o zmianę swojego odwiecznego  motto "Żyj tak żeby nikt przez Ciebie nie płakał" na "Nie pozwól się traktować tak żebyś musiała przez kogoś płakać". Powiedziałabym sobie że tak naprawdę nie MUSZĘ niczego robić (poza kupą i sikaniem), wszystko robić MOGĘ jak zechcę. No chyba że będzie to jakaś oficjalna rzecz, jak wezwanie podatkowe czy do sądu, to wtedy trudno. Powiedziałabym że tak naprawdę JA dla siebie jestem najważniejsza dlatego muszę uczynić wszystko żeby pokochać siebie, żeby spróbować odnaleźć siebie, robić to co lubię, na co mam w tej chwili ochotę, żeby nie ulegać opinii innych ludzi, bo to co jest dla innych ważne dla mnie wcale nie musi.
Powiedziałabym że wcale nie muszę mieć dzieci jeśli nie chcę, jeśli się boję, jeśli wydaje mi się to za trudne. Być może kiedyś w przyszłości zechcę zmienić zdanie, być może zamiast dzieci zaadoptuję sobie kotka czy pieska. Wcale nie muszę także wyjść za mąż, wcale nie muszę zakładać rodziny, wcale nie muszę robić tego czego ode mnie oczekuje rodzina. 
Poradziłabym sobie jeszcze więcej się uczyć, rozwijać swe pasje jak już je odnajdę, podążać za swoimi zainteresowaniami. Powiedziałabym sobie także że nie muszę ze swoimi problemami zostawać sama, że każde najmniejsze chociaż zmartwienie, jeśli dzielone jest z kimś to zmniejsza się o połowę. Że powinnam zawsze prosić o pomoc jeśli będę jej potrzebowała. Kto nie pyta ten nie zna odpowiedzi. 
Na koniec dodałabym że jestem piękna taka jaka jestem, że wcale nie muszę się zmieniać dla nikogo ani dla niczego. Ale jeżeli chcę to mogę się zmienić, sama dla siebie. No i że wcale nie muszę nigdzie się spieszyć. Życie płynie za szybko żeby przez nie jeszcze biec. Na końcu jest zawsze... wiadomo co, więc gdzie mi tak spieszno? 

To wszystko co powiedziałabym sobie samej, mówię teraz swojej córce. Ona z pewnością jeszcze tego do końca nie rozumie, ale ja mam przynajmniej świadomość że daję jej to czego sama w młodości nie otrzymałam. Czas pokaże na ile słuszne okażą się moje rady.

A synowi odpowiedziałam że nie chcę sto milionów, wolę mieć moje dzieci...


poniedziałek, 9 maja 2016

Post trochę kulinarny bo o mniszkach

W końcu zrobiło się pięknie na dworze, na termometrze wczoraj było całe 18 stopni więc upał. No to wyszliśmy na trawkę się trochę poopalać. Wyciągnęłam krzesła z garażu, stolik niestety chyba pójdzie do śmietnika, muszę zakupić jakiś mały ogrodowy bo tak na samych krzesłach to źle się funkcjonuje. Nie ma na czym szklanki z winem na ten przykład postawić. No przecież kieliszka do ogrodu nie wyniosę, bo stolika nie ma a na trawie długo nie ustoi :-)

Wyniosłam sobie dla rozrywki Sudoku ale z powodu że najpierw zabrałam się za czytanie fejzbuka na ajpadzie, rozwiązywaniem zajął się Tiggy. Tylko oczy mu za chwilę opadły...


A potem przyszedł kot sąsiadów, Migusia go nie lubi i się go chyba trochę boi, on jeszcze nie jest kastrowany to może dlatego. Ale to młodziak jeszcze, z osiem miesięcy ma dopiero. Tiguś natomiast się go nie boi, za to mały boi się Tigusia więc wieje na bezpieczną odległość i stamtąd obserwuje. A Tiggy oczywiście nonszalancko udając że go to nic nie obchodzi, rozwalił się na trawie i nawet mu listwa drewniana wrzynająca się w brzuchol nie przeszkadza. 


No to opalaliśmy się tak na słoneczku do ósmej wieczorem, a potem poszłam się przejść po ogrodzie, a tak sobie tylko kości rozprostować. Jak zobaczyłam te wszystkie piękne żółciutkie mlecze to aż mną potrzepało. Ale nagle i niespodziewanie włączył mi się tryb "czarownica" i postanowiłam coś z tym zrobić. Pomyślałam że jak one tak chcą rosnąć gdzie popadnie to niech se nawet i rosną (do czasu, buahahahaha!), a ja z tego zrobię użytek. 
Pozbierałam więc wszystkie żółte główki mleczowe do plastikowej miski, po czym wyniosłam gazetę, rozłożyłam ją w słońcu i wysypałam na nią kwiatki. Po to żeby wszystkie robaczki sobie z nich wylazły.
Ja nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale faktycznie tak jest, te czarne upierdliwe małe żuczki co to siadają na żółtym i pomarańczowym szybko sobie z kwiatków pouciekały, może one czują że roślina już martwa jest i żadnych soków z niej nie będzie, a może im ten mleczowy sok śmierdzi. No pięknie to on nie pachnie, muszę przyznać. W każdym razie, jak już nie było robaczków (a trwało to zaledwie 10-15 minut), pozbierałam moje mlecze z powrotem do miski, policzyłam a następnie wypłukałam w zimnej wodzie. Dlaczego liczyłam? Bo potrzebowałam dobrze dobrać proporcje. W przepisie na produkcję specyfiku który wyszukałam potrzebowałam 350 kwiatków. Mnie udało się zebrać 180 więc musiałam zmniejszyć proporcje o połowę. 
Więc moje 180 wypłukanych kwiatków zalałam ok pół litra zimnej wody i pozostawiłam do namoknięcia na około 2 godziny. Te pół litra wody to wcale nie tak dużo jak się okazuje i kwiatki nie były całkowicie przykryte. Po upływie 2 godzin dodałam sok z 1 cytryny (powinnam pół, ale mi się niechcący zrobiło, więc pomyślałam, trudno), zagotowałam to wszystko i tak gotowałam przez 20 minut na maleńkim ogniu. Po upływie tego czasu zdjęłam z palnika i pozostawiłam na około 24 godziny lub więcej. Czyli do dzisiejszego wieczora. 
Wieczorem mam te wszystkie kwiatki odcisnąć przez gazę, dodać pół kilo cukru i gotować tak przez około 2 godziny na bardzo wolnym ogniu, aż się zrobi gęsty syrop. I tak ma powstać miód z kwiatków mniszka pospolitego. Potem taki gorący miodzik się rozlewa do wyparzonych słoiczków i zakręca szczelnie, po czym odstawia się słoiczki dnem do góry żeby złapały.
No i teraz mam zagwozdkę. Przecież te mlecze u mnie rosną na bieżąco. Czyli dzisiaj też prawdopodobnie nazbieram tyle samo, a może nawet i więcej z tego co widziałam. I teraz nie wiem, czy muszę całą procedurę powtarzać codziennie, czy mogę na przykład odcedzić przechować te wczorajsze mlecze do jutra i połączyć z tym co zrobię dzisiaj, to miałabym dwa razy tyle miodziku do zrobienia na jeden raz. Bo nie chce mi się codziennie tyle gotować. Mówię już o produkcie końcowym po dodaniu cukru. 
Może ma ktoś jakieś wskazówki, na przykład Ela :-)
Będę bardzo wdzięczna.