Uwaga! Na końcu spoiler!!! Jak ktoś nie chce to niech nie czyta!
Tak więc, w ramach edukacji filmowej i wypełnienia sobie czasu, którego i tak mam tak mało że tylko siąść i zapłakać, jak również w celu realizacji planu dwutygodniowego , o którym pisałam we wtorek, wczoraj wybrałam się (a jakże!) do kina na film "Batman vs. Superman. Dawn of Justice. (Świt sprawiedliwości)". Jak zwykle, nie będzie to recenzja, jak ktoś chce fajną recenzję to niech sobie poczyta
tutaj.
Już wcześniej, kiedy oglądałam trailery, zadawałam sobie i innym pytanie: dwóch największych superbohaterów ma walczyć i pewnie się jeszcze pozabijać? Dlaczego??? Czy odpowiedź otrzymałam? Oczywiście, i to z nawiązką.
Zacznę od tego że film mi się podobał. Jak zawsze lubiłam Batmana, szczególnie tego granego przez Christiana Bale, tak nigdy nie pałałam jakąś miłością ani nawet sympatią do Supermana. No bo co to za sztuka być Super skoro się takim po prostu urodziło. Sztuką jest być Batmanem, Spidermanem, Ironmanem, a nawet Wolverinem. X-men to oczywiście co innego, ale oni nie są "Super", oni są po prostu "X". No ale nie o X ludziach tu mowa więc wracamy do tematu.
Oczywiście jak zwykle, nie czytałam wcześniej nic na ten temat a swoje wyobrażenia opierałam głównie na trailerze i osobistych doświadczeniach z superbohaterami. Znaczy na tym co już oglądałam bo przecież he he he, który superbohater by chciał się osobiście angażować ze starą nudną babą, nawet na motorze. No. Tak że tutaj mamy zderzenie, a raczej połączenie dwóch światów, Gotham City i Metropolis, mamy dwóch superbohaterów i mamy też antybohatera. Mamy dużo emocji, miłość, zazdrość, nienawiść, zemstę, rozdarcie wewnętrzne (ach jak to brzmi!), czyli standard. Mamy mroczną scenerię i mnóstwo efektów specjalnych, aktorzy musieli się naprawdę świetnie bawić grając. Henry Cavill jako Superman zupełnie się sprawdził, czyli był uroczy, zabójczo przystojny i taki... wycmokany do porzygu. Jak to Superman. Natomiast Ben Afleck... Hmmm... Bruce Wayne w filmie ma ponad czterdzieści parę lat, tak jak aktor, tak że bez zakłamania. Jak dla mnie to najbardziej imponujący Batman w historii. Na pewno gabarytowo. Trochę się mu urosło, ale w filmie jest o tym wzmianka. Na pewno ma dużo siły, a z pewnością jeszcze więcej sprytu i oczywiście, pieniędzy. Oczywiście Christian Bale pozostanie moim ulubionym Batmanem, ale daję Benowi kredyt zaufania bo go też lubię.
Musze wspomnieć o antybohaterze. Jesse Eisenberg jako Lex Luthor jest absolutnie genialny. Pokuszę się o stwierdzenie że równie genialny jak świętej pamięci Heath Ledger w "Mrocznym Rycerzu". Oczywiście jego rola jest znacznie mniejsza w porównaniu do Jokera, ale grą aktorską mnie pozytywnie zaskoczył.
No i jeszcze jedna wzmianka, której się nie spodziewałam. A właściwie dwie wzmianki. Pojawia się trzeci superbohater, a raczej superbohaterka. Więcej nie powiem. Za to powiem że - UWAGA! UWAGA! SPOJLER! - zabili Supermana!!! I powiem że na końcu się popłakałam. Taka mjentka jestem.
Film polecam tym którzy lubią ten gatunek i siedzą w temacie. A nawet jak nie siedzą a lubią różne takie historyjki o super ludziach. Ja się nie nudziłam, choć film trwał dwie i pół godziny. No i nie spodziewałam się, nigdy nie spodziewałam się uronić łzę oglądając film tego rodzaju. A jednak...
P.S. ..... On jednak żyje.... Ciiii......