sobota, 10 października 2015

Pierwsza podróż na Heńku


Jestem z siebie dumna. Dzisiaj odbyłam pierwszą dłuższą podróż na Henrym czyli Heńku :-)
Czuję się na nim coraz lepiej, oczywiście nie odbyło się bez drobnych błędów typu zgaszenie silnika na skrzyżowaniu, albo nie włączanie kierunkowskazu jak nikogo nie bylo w pobliżu (świadomie) ale kto z nas uczących się kiedykolwiek był od razu doskonały...
Jeździłam malutkimi lokalnymi dróżkami, większymi drogami, przez wioski, po mieście, a także dwupasmówką i drogą szybkiego ruchu. Wyciągnęłam z Heńka te przepisowe 70 mil na godzinę (czyli jakieś 112,5 mh/h) i myślę że dałby radę pociągnąć ciut więcej ale nie za wiele. To i tak bardzo dużo jak na malutki silnik. I powiem Wam że po staniu w korku i wolnej jeździe po mieście drogę szybkiego ruchu powitałam jak zbawienie. Nie boję się już szybkości, no przynajmniej tej dozwolonej. 
Wiele, wiele nauki przede mną żeby zostac naprawdę dobrą motocyklistką, ale jest to tak cholernie zarąbiste że nauka to cała przyjemność. Kask sprawdził się w stu procentach. Trochę zmarzłam bo jechałam w skórze ale poczułam to dopiero w domu. Super, po prostu super :-)

Miałam włączone Endomondo ale wzięło i zwariowało i mi nie zapisało mapy, więc odtworzyłam krok po kroku na Google. Proszszsz...



88,41 kilometra. Czyli przejechałam z Nysy do Wrocławia :-) 
Zaraz idę naprawiać rower. Cóż, takie życie...

Pozdrawiam!


piątek, 9 października 2015

Humor piątkowy

Trochę się wczoraj podenerwowałam meczem Polska - Szkocja, głównie dlatego że nie mogłam oglądać bo w badmintona grałam. Widziałam tylko pierwszą bramkę, przy czym tak się wydzierałam żeby strzelał i że strzelił, że chłopak córki który akurat stał pod drzwiami, bał się zapukać myśląc że jakaś straszna awantura się dzieje. 

No to pozostajemy w temacie futbolu. Zapraszam :-)


*****
W dniu urodzin chłopaki z reprezentacji Polski w piłce nożnej zaprosili trenera do knajpki. Po tradycyjnym toaście i odśpiewaniu przez drużynę "100 lat" głos zabrał szacowny jubilat: 
- Dziękuję wam kochani za pamięć. Wiecie, że najlepszym prezentem dla mnie będą wasze zwycięstwa w następnych meczach. 
Przy stole konsternacja. W końcu wstaje kapitan reprezentacji i mówi: 
- Czego trener wcześniej tego nie mówił? My już kupiliśmy panu krawat.


*****
Facet siada przed telewizorem i czeka na retransmisję meczu.
- Nie mów mi, nie mów!!! - oznajmia żonie znającej już wynik meczu
- Siedź sobie i trać czas i tak nie zobaczysz żadnej bramki.


*****
Mecz Polska - Brazylia. Piłkarze Brazylii wchodzą do szatni. Patrzą - a tam tylko jedna koszulka dla Ronaldinho. No to mówią mu 
- Ronaldinho, dobra będziesz grał sam. 
Reszta drużyny poszła do pubu na piwo. Ronaldinho sam bez bramkarza nieźle się spisywał. Reszta drużyny w pubie po jakimś czasie włączyła telegazetę żeby zobaczyć, jaki wynik - 0:1 dla Brazylii (34' Ronaldinho) no to się cieszą... Jakiś czas później patrzą a tam koniec meczu i wynik 1:1 (83' Rasiak). Następnego dnia spotykają się z Ronaldinho i mówią: 
- Ej, stary, czemu strzelili ci bramkę? Przecież tak dobrze ci szło...? 
- No wiecie panowie - odpowiada Ronaldinho - w 46' dostałem czerwoną kartkę...


*****
Młody piłkarz stara się o przyjęcie do klubu.
Prezes:
- Nadajesz się, masz wielką klatę.
- Ale ja wolałbym gdyby moje zdolności decydowały o wstąpieniu.
- Nie liczą się zdolności tylko miejsce na planszę reklamową.


*****
Do reprezentacji Polski trafił nowy czarnoskóry zawodnik. Na pierwszej odprawie przed treningiem trener narysował na tablicy wielki prostokąt i zaczął uderzać w niego piłką. 
- Piłka, rozumiesz? Bramka, tu, prostokąt. Bramka, piłka do bramki to dobrze, rozumiesz? 
Wstał nasz nowy Murzyn, lekko poszarzały i odzywa się do trenera: 
- Panie trenerze, ja od kilkunastu lat mieszkam w Polsce, mam tu żonę, dzieci, a studiowałem filologię polską i mówię w tym języku lepiej niż niejeden Polak! 
Trener popatrzył na niego ze zdumieniem i powiedział: 
- Siadaj synu, ja mówię do Rasiaka.


*****
Podczas meczu trampkarzy trener mówi do jednego z chłopców z drużyny: 
- Czy wiesz co to jest współpraca? Co to jest zespół? 
Chłopczyk potakuje. 
- A czy rozumiesz jak ważne jest to, żebyśmy razem wygrali? 
Chłopczyk znów przytakuje. 
- A zatem, kiedy sędzia odgwizduje twój faul, rozumiesz, że nie wolno się z nim kłócić, przeklinać i atakować go? 
Mały piłkarz znów kiwa głową ze zrozumieniem. 
- W porządku - mówi trener. - To teraz idź proszę i wytłumacz to swojej mamie.


*****
"...i oto środkowy napastnik miejscowych gubi obrońców, mija bramkarza, zostaje sam na sam z bramką... uderzenie... poprzeczka!! Uderzenie głową, znów poprzeczka! I jeszcze raz uderzenie głową... kolejny raz poprzeczka! Czy znajdzie się ktoś, kto mu poda piłkę i przerwie to szaleństwo??"


*****
Szkocka drużyna odniosła zwycięstwo.
W szatni trener mówi:
- Zasłużyliście na coś orzeźwiającego! John, otwórz okno!


Wesołego weekendu!

czwartek, 8 października 2015

Cieszyć się jak dziecko

Teraz mogę powiedzieć że wiem co to znaczy. Od wczorajszego popołudnia nie potrafię przestać się uśmiechać, a jak tylko znajdę się sama to zaciskam pięści z radości, podskakuję, śpiewam "lalala!" i wydaję tysiące różnych odgłosów z paszczy, które od biedy możnaby nazwać śmiechem gdyby ktoś się uparł i nie wiedział jak śmiech brzmi.
Mam w końcu papierek i mogę motorkiem jeździć po ulicach :-) No!
Straszliwie się wczoraj rano denerwowałam, ledwo przełknęłam coś na śniadanie, wypiłam kawę której normalnie nie piję, tylko w weekendy i pojechałam dokończyć kurs. Szczerze mówiąc nie wierzyłam że to będzie wczoraj, byłam przekonana że znowu z czymś sobie nie dam rady i trzeba będzie dokończyć innego dnia. Lucy (kobieta która robiła ten sam kurs ze mną od początku) była dokładnie tego samego zdania. Bo my dwie na takie samo kopyto robione, he he... W dodatku trafił nam się ten sam instruktor co za pierwszym razem, byłyśmy uprzedzone.
I miałam rację. Co prawda było znacznie lepiej niż poprzednim razem, ale ciągle coś nie tak, jazda niby w porządku ale wciąż nie umiałam dobrze zapanować nad sprzęgłem, a to jest podstawa w jeździe na motorze. Widziałam że instruktor był niezadowolony, choć starał się nie pokazywać. Z samego rana było wilgotno ale sucho*, jakieś dwie godziny zabrało nam dokończenie podstawowych elementów jazdy na placu, instruktor w końcu powiedział że super nie jest ale może być i że jedziemy w miasto, na specjalną dzielnicę gdzie potrenujemy jazdę miejską, a potem zadecydujemy czy chcemy dokończyć czy wrócić. I w tym momencie zaczęło padać. Widać było że facet żywił duże nadzieje że dwie baby na drodze dadzą radę, zachęcał nas że będzie łatwiej niż na placu, więc wzięłyśmy doopy w troki, zapakowałyśmy na motorki i jazda.
O E S U !!!
Instruktor jechał na przodzie, Lucy na nim, ja na końcu. Cały czas gadał przez intercom, mówił co w tym momencie należy robić, gdzie jedziemy, jak skręcamy, upominał gdy któraś z nas zapomniała wyłączyć kierunkowskaz, zachęcał do szybszej jazdy, opowiadał co się dzieje na drodze. Ja jako ostatnia pewnie miałam łatwiej bo miałam czas nie tylko wysłuchać ale też zauważyć manewry i mogłam je robić z opóźnieniem, bo przecież nie dam kierunkowskazu w tym samym czasie kiedy osoba dwadzieścia metrów przede mną. Po zjechaniu z głównej drogi wjechaliśmy na dzielnicę, na której ćwiczą wszyscy kandydaci na jazdę czymkolwiek, było kilka samochodów z literką L i my. I tak jeździliśmy sobie przez godzinę, instruktor wyłapywał błędy, korygował, chwalił... Ani razu nikomu nie zgasł silnik, nikt się nie wywócił, nikt nie zrobił większego błędu. Potem wróciliśmy do "obozu" na lunch, bo zdecydowałyśmy że jak już zaczęłyśmy to dokończymy. Został nam bowiem ostatni test, jazda samodzielna.
Facet był pod wrażeniem naszej odwagi, bo było nieprzyjemnie, mokro, zaczęło naprawdę padać, ale my powiedziałyśmy że chcemy i już. Ledwo przelknęłam kilka kęsów sałatki z kurczakiem, chociaż nie powiem że byłam zdenerwowana. Chyba już tylko podbudowana tą jazdą po mieście, która okazała się pikusiem w porównaniu z placem manewrowym. Ale ja tak mam. Wiecie ile lat zajęło mi nauczenie się prawidłowego parkowania i jazdy tyłem? Prawo jazdy mam już od prawie 25 lat, powiedzmy że początkowo jeździłam bardzo mało, ot taki niedzielny kierowca, kiedy tylko mąż zezwolił, albo do Reala na zakupy. No to po co było się uczyć parkować, jak umiałam wjechać przodem i wyjechać tyłem? Swój własny samochód mam od dziewięciu lat i dopiero jakieś kilka lat temu  zauważyłam ze zdumieniem że ja już potrafię parkować i wykonywać wszelkie manewry i w ogóle jestę miszcz. No, a tu się dziwią że mi motorem po placu nie szło. No nie szło bo ja taka tempa dzida jestem że trzeba mnie dużo praktyki w wolnych manewrach, bo ja stworzona jestem do pędu!
No to wracamy do kursu. Naprawdę podziwiałam Lucy, bo ona jechała jako pierwsza, ale chyba instruktor wiedział co robi. Ja znam miasto i okolice bardzo dobrze, a ona nie bo mieszka na wsi i to dość daleko tak że ma jedno rondo w okolicy i się bardzo boi jazdy po nim. Więc ona jako pierwsza miała do objechania tych rond jakieś z dziesięć albo więcej. To znaczy wszyscy mieliśmy ale ona jechała na przodzie, instruktor za nią, a ja na końcu. Padał deszcz, musiałam co chwilę kask przecierać, instruktor przede mną popędzał nas żeby jechać tyle ile znaki pokazują więc jechaliś.... Czy muszę mówić jak się czułam? Co prawda najszybciej nam się udało jakieś 53 mile na godzinę, to jest jakieś 85 km/h, prędkość przedtem niewyobrażalna, ale cały strach gdzieś się ulotnił, wszystkie obawy przed kontrolowaniem pojazdu gdzies się ulotniły, pozostała tylko szalona radość z jazdy. Gęba po prostu sama się śmiała :-)
Po jakimś czasie wymieniłyśmy się miejscami i ja jechałam jako pierwsza, nie wiem czy miałam trudniej czy łatwiej bo już prawie wyłącznie w mieście, ale instruktor był zachwycony. Na końcu zatrzymaliśmy się jeszcze zaliczyć tzw. emergency stop, czyli awaryjne hamowanie, połączone z zawracaniem po łuku, wszystko wykonane bezbłędnie, szczęka spadła mnie i jemu też.
Po powrocie do bazy przebrałyśmy się, pan pogratulował nam, powiedział że nie był zupełnie pewien po placu manewrowym ale jako wieloletnim kierowcom dał nam szansę i się nie zawiódł. Dostałyśmy oficjalne papiery że możemy jeździć po drogach skuterami i motocyklami do 125cc, wyściskałyśmy się na koniec, wymieniłyśmy emailami i telefonami, bo tyle godzin spędziłyśmy dzieląc niedolę że warto podtrzymać znajomość i pojechałyśmy do swoich prac bo zostało jeszcze trochę czasu.
Cieszyłam się całe popołudnie w pracy, cały wieczór w domu, dzisiaj rano i do tej pory mam banana na ustach. Pochwaliłam się na Facebooku, pochwaliłam się dzieciom, zadzwoniłam do rodziców, którzy już wiedzieli... z Facebooka :-) Nie byłam jednak w stanie wsiąść na Hondka (muszę mu zmienić imię, jakieś sugestie?) i pewnie nie będę w stanie jeszcze dzisiaj, po pierwsze że ubranie się suszy (mam drugie więc to nie wymówka), a po drugie rozsądek podpowiada mi że wciąż jestem za bardzo podekscytowana i głupotuff jakichś mogę narobić. Może do wieczora trochę opadnie to wezmę go na pół godziny.

Więc tak jak na początku, cieszę się jak dziecko. Radość moja jest po prostu nie do opisania, ja nie pamiętam kiedy byłam taka szczęśliwa. I nie jest to z powodu papierka któy pozwala mi rozwinąć skrzydła, chociaż na pewno też. Głównym powodem mojego szczęścia jest nagłe i bardzo ostro wyrosłe poczucie własnej wartości, pokonanie strachu oraz przekonanie się że mogę to zrobić i jest to nawet bardziej przyjemne niż oczekiwałam. W dodatku moja jazda po mieście była bez zastrzeżeń i ja to doskonale wiem sama z siebie, dlatego też szczęściu towarzyszy poczucie dumy i spełnienia.

Czy macie jakies pomysły jak nazwać mój pierwszy motorek? Nie musi być po polsku :-)))


I jeszcze trochę Tigusia, który ładnie zagrzewał mi kurteczkę przed wczorajszym kursem. 



Pozdrawiam wciąż z uśmiechem na ustach :-)

* Przeczytałam to jeszcze raz i się posikałam ze śmiechu. Wilgotno ale sucho, ha ha ha! Ale dla mnie to miało sens, więc niech zostanie :-)))