piątek, 11 września 2015

Humor na piątek

Tak dużo w ostatnich dniach o islamistach w mediach, no to i niech będzie u mnie na blogu też.
Zapraszam :-)


----------------
Pobożny Muzułmanin wsiada do taksówki w Londynie. Usiadł, po czym powiedział do kierowcy:
- Niech pan wyłączy radio. W czasach proroka nie było radia, ani muzyki. Szczególnie muzyki zachodniej, która jest muzyką niewiernych.
Kierowca posłusznie wyłączył radio. Przejechał kilka metrów, po czym zatrzymał się, i otworzył drzwi od strony pasażera. Zdziwiony Muzułmanin pyta:
- Co pan robi?
Taksiarz odpowiada:
- W czasach proroka nie było taksówek, więc wy*******aj i poczekaj sobie na wielbłąda.



----------------
Rok 2018, Niemcy. Policja zatrzymuje faceta, sprawdzają dokumenty, gliniarz jeden do drugiego:
- Popatrz Ahmed, jakie dziwne nazwisko: Müller.


----------------
Muzułmanin Ahmed zmarł i trafił do nieba. Na miejscu wita go święty Piotr:
- Witaj mój synu, proszę do środka...
Na to Ahmed:
- O nie! Nie mogę wejść do środka najpierw muszę spotkać Allaha.
Święty Piotr:
- Aaa... Allah... jest piętro wyżej.
Ahmed uśmiecha się:
- Oczywiście, że jest wyżej!
I wchodzi po schodach do góry. Tam wita go Jezus:
- Witaj mój synu, proszę do środka...
Na to Ahmed:
- O nie! Nie mogę wejść do środka najpierw muszę spotkać Allaha.
Jezus odpowiada:
- Oczywiście. Allah jest na najwyższym piętrze.
Muzułmanin uśmiecha się i idzie na samą górę. Tam wita go sam Bóg:
- Witaj mój synu, proszę do środka...
Na to Ahmed:
- O nie! Nie mogę wejść do środka najpierw muszę spotkać Allaha.
Bóg na to:
- Oczywiście, jest tutaj ale w tej chwili jest bardzo zajęty - może spoczniesz tu i czegoś się napijesz?
- No dobrze... z przyjemnością.
- Herbaty?
- Tak bardzo chętnie.
Na to Bóg:
- Świetnie napiję się z tobą.
Po czym klaszcze w dłonie i woła:
- Allah, przynieś tu dwie herbaty!



----------------
Mała wioska gdzieś na Kaukazie, zamieszkana i przez prawosławnych, i przez muzułmanów. W czasie modlitwy wchodzi pop do meczetu. Pop cały zakrwawiony, ledwo się na nogach trzyma, ale mówi:
- Jest jakiś odważny muzułmanin?
Muzułmanie patrzą się po sobie, po dłuższej chwili wychodzi jeden chwacko zbudowany. Wychodzą z popem przed meczet. Tam pop tłumaczy:
- Wczoraj u nas było święto i myśmy sobie troszkę popili. Dzisiaj żona mówi: "Zarżnij barana". Próbowałem, ale tylko go naciąłem. Krwią wszystko zachlapał, wyrwał się, biega po wybiegu. Sam go nie złapię. Żona poradziła, żebym muzułmanina do pomocy poszukał, bo wy nie pijecie.
Poszli razem. Biega wielki baran po obejściu, próbują go to tak, to siak złapać. Parę razy było już prawie-prawie, ale się nie udało, tylko ich obu juchą pobrudził jeszcze bardziej. W końcu muzułmanin mówi do popa:
- Sami nie damy rady. Trzeba jeszcze kogoś do pomocy. Idź do meczetu.
Pop poszedł. Wchodzi do meczetu. Jeszcze bardziej okrwawiony, jeszcze bardziej zdyszany... i sam. I pyta:
- Jest jakiś odważny muzułmanin?
Muzułmanie patrzą się po sobie, po dłuższej chwili wychodzi najstarszy z nich, klęka przed popem i mówi:
- Ty żeś ostatniego zarezał. Myśmy tu wszyscy na chrzest już gotowi.


----------------
Przy wspólnym obiedzie rozmawiają katolik, protestant, muzułmanin i żyd.
Katolik:
- Jestem tak bogaty, że zamierzam kupić CitiBank.
Protestant:
- Ja jestem bardzo bogaty i kupię sobie General Motors.
Muzułmanin:
- Ja jestem bajecznie bogatym księciem... Kupię Microsoft
Zapadła cisza, wszyscy czekają co odpowie żyd. Ten spokojnie zamieszał kawę, oblizał łyżeczkę i odłożył ją na spodek. Następnie popatrzył na pozostałych biesiadników i mówi:
- A ja nie sprzedaję.


----------------
I ten ostatni ni z gruszki ni z pietruszki ale tak mi sie spodobał że musiałam :-))))

Idzie sobie dwóch dresów, 200% testosteronu, niedaleko nich stoi młody chłopak o dość kobiecym typie urody. Dresy między sobą:
- Hehe, ale ciotunia pewnie się daje dymać za tusz do rzęs.
Chłopak nie reaguje, za to starsza pani odzywa się do jednego z dresów:
- A twój ojciec to czasem nie był pedałem?
- Że co, k***a?!
- Bo ty za to taki męski jesteś, że cię chyba dwóch facetów zrobiło!



Pozdrawiam serdecznie!



środa, 9 września 2015

Lepiej?

No dobra. Pora skończyć z tą sraczką. Moja piosenka na dzisiaj. 


Dla tych co sugerowali, tak, byłam u dochtorów. Dochtory kazały sprawdzić krew i zrobić rentgena klatki piersiowej. A potem bedo szukać dalej co mnie ta depresja napsuła. Napoje wysoko-i-trochę niżej-oprocentowane porzuciłam wczoraj, dzisiaj z bólem wewnętrznym zdecydowałam rzucić chipsy. Na tablety nikt mnie nie namówi, wystarczy mi że co rano słyszę "weź pigułkę" i tak do końca życia. Nie, nie przeszło mi jakby kto pytał. Ale smutek zamienia się w złość a złość trzeba rozładować. Niestety, ciało mi nie pomaga, tak że sporty ekstremalne odpadają, bieganie też. Na wódkę iść nie mogę bo właśnie rzuciłam. Spacer na razie odpada bo kolano jeszcze spuchnięte, nie będę nadwyrężać. Na wieczór zaplanowałam odkłaczanie i wampiryzację. Pomóc na nastrój nie pomoże ale będę się mniej bała w lustro spoglądać.
No to tyle na dziś. I am a warrior, I am a survivor, I am the tiger... Nie wierzycie?

wtorek, 8 września 2015

Nie chcem ale muszem

Chciałoby się powiedzieć jak w tytule. Wpadłam w taki wir myślowy że naprawdę nie wiem co robić a muszę coś zrobić bo dłużej nie wytrzymam tak jak teraz. Chciałabym, naprawdę chciałabym mieć na wszystko wywalone, żyć sobie własnym życiem nie troszcząc się o nikogo i o nic. Naprawdę uwierzyć że co będzie to będzie, niech się dzieje wola nieba bla bla  bla... A tak to tylko udaję. Uzależniłam się od własnych decyzji, a jednocześnie straszliwie się ich boję. Wymyślam więc w zastępstwie różne projekty, wyzwania, przygody. Co gorsze, zaczyna mi się wydawać że to wszystko to tylko próba ukarania siebie samej za to że zdarzyło mi sie mieć marzenia które nie mogą zostać spełnione. Więc wyszukuję zastępstwo, na zasadzie "na złość babci nie zjem kolacji".
I wiecie co, tak spacerując po tych górach w niedzielę nabrałam przekonania że moje życie tak naprawdę nie jest nic warte, że tak naprawdę to nikogo nie obchodzi co ja robię, gdzie ja jestem, co czuję, jak żyję. Że tak naprawdę to jestem tylko tyle warta na ile się oceniam sama w swoich oczach. Że w razie potrzeby jedyną osobą na którą mogę liczyć jestem ja!
Ta myśl napełniła mnie tak niewyobrażalnie wielkim smutkiem że jest on niemożliwy do usunięcia na tę chwilę. Ten smutek we mnie rośnie, zagłębia się pogrubia, a co gorsze nie jest on w ogóle podobny do uczucia na przykład złości, gdzie czuje się pęczniejący balon który zaraz pęknie i rzeczywiście pęka, wywalając złość gdzieś w powietrze. Smutek przenika na wskroś i do samego wnętrza, każda komórka mojego jestestwa jest nim wypełniona bez możliwości wydostania się na zewnątrz. Straszne jest to że smutkiem tym zarazić mogę otoczenie, więc izoluję się od wszystkiego jak tylko się da. Nawet w pracy siedzę za biurkiem, nie wstaję, częstotliwośc picia herbaty zmalała o 70 procent, jeżeli cokolwiek robię to tylko dlatego że muszę. Gdyby jeszcze smutek zechciał pożreć mi część ciała to byłoby fajnie, ale niestety, muszę się bujać ze zwisającym brzuchem i oponką na plecach. On pożera za to moją duszę, nie myślę, nie czuję, nie odbieram bodźców. Zapuchnięte, czerwone oczy nie produkują łez. Ja doskonale zdaję sobie sprawę z przyczyny mojego samopoczucia. Coś muszę zrobić, chociaż wcale nie chcę. Nie chcę bo się boję. Boje się że strace ten promyk nadziei, że spale za soba mosty które z takim trudem budowałam. Nie chcę ale muszę, o boszszsz, a może jest jakieś inne wyjście??