piątek, 29 maja 2015

Tiguś

Jesteśmy od kilku godzin w domu. A było to tak.
Wczoraj Tiguś napędził mi bardzo dużego stracha. Znowu płakał, chyba jeszcze bardziej żałośnie. Nie mógł wejść po schodach, co przeszedł kilka kroków to padał na podłogę. W końcu nawet na łóżko musiałam go położyć bo nie dał rady wejść. Przypłaciłam to paroma drapnięciami ale co tam. Wtedy postanowiłam że z samego rana jadę z nim do weta i niech go przebadają, prześwietlą i co tam jeszcze. Nagrałam też jego płacz jako dowód.
I tak zrobiłam.
Pani doktor, właścicielka kliniki, podotykała go chwilę, podłuchała nagrania i powiedziała że łapa jest spuchnięta i faktycznie widać że go bardzo boli więc mam go zostawić to mu zrobią rentgena, pobiorą krew i w ogóle przebadają dokładnie, nie pod pełną narkozą bo to nie jest koniecznie ale w lekkim uśpieniu. I zadzwonią do mnie po południu to mi powiedzą o co chodzi. Popodpisywałam potrzebne dokumenty i z płaczem pojechałam do pracy.
Około drugiej zadzwoniła pani i powiedziała że Tiggy jest w porządku i żebym przyjechała po trzeciej. No to pojechałam. Tam mi go przynieśli, przywitał się ze mną, ale nie za bardzo chciał wyjść z kontenerka. Pani doktor pokazała mi wyniki krwi, wszystko bardzo ładnie, w środkowych granicach normy. Pokazała mi też zdjęcie rentgenowskie na monitorze komputera. I wyjaśniła.
W miejscu gdzie łączą się kości kolana, nad samym połączeniem widać, jak ona to nazwała "soft tissue" czyli tkankę łączną, czyli obrzęk, opuchlizna, płyn. Tego tam normalnie nie powinno być. Oprócz tego widać maleńki, dosłownie jak główka od szpilki, kawałeczek odpryśniętej kości. I wyraźnie opuchnięte mięśnie. Nie ma co się dziwić że go boli. Pani powiedziała że jej to wygląda na bardzo mocne uderzenie, albo ugryzienie. Być może przez psa. Nie ma uszkodzenia skóry, a może gdyby było toby już się zagoiło, ale ja nic nie zauważyłam wcześniej. Więc może jakiś pies go pogonił i nie zdążył ugryźć tylko zębami uderzył. A może, taka teraz teoria przychodzi mi do głowy, chciał wleźć komuś do domu przez okno, jak to on potrafi zrobić, i albo okno się za nim zamknęło (tutaj są okna wahadłowe) albo ktoś trzasnął i go uderzyło w tylną łapę. Teorii może być wiele, ważne jest że wiadomo jaki jest wynik. A nie jest nim naderwanie więzadeł, jak początkowo sugerowała inna pani doktor.
To dobrze. Takich rzeczy się nie operuje, to jest po prostu stan zapalny po uderzeniu. Dostał odpowiedni antybiotyk który mam mu podawać z jedzeniem dwa razy dziennie i dodatkową buteleczkę Metacamu przeciwbólowo. I kontrola za tydzień. Mam go dzisiaj nie wypuszczać. Ale on i tak tylko leży. Zjadł potrójną porcję na kolację (bo śniadania nie dostał w razie czego) i leży.
No a ja jestem już bardziej spokojna. Na razie nie płacze.

I kilka zdjęć.
Tu u weta.


Tu już w domu. Wygolona łapecka, tam gdzie mu kuj robili.



Próbuje patrzeć przez okno.


Widać, którą łapkę oszczędza.




I tak sobie siedzi. Chora łapka uniesiona.



I to by było na tyle. Dziękuję za wsparcie. Jesteście kochani.
♥♥♥



Piątek bez humoru

Przepraszam wszystkich ale dzisiaj humoru nie będzie.
Tiguś jest w szpitalu.
Jestem cała w nerwach.
Zobaczymy co po południu. Wieczorem napiszę co z nim.
Trzymajcie kciuki.

czwartek, 28 maja 2015

Koci płacz

Nie chce mi się nic pisać. Martwię się o Tigusia. Wczoraj wieczorem wyszedł na chwilę, jak wrócił to był cały mokry bo zaczął padać deszcz. Powycierałam go ręcznikiem papierowym jak zwykle, ale od razu zaczął płakać. Rozglądał się dziko po kuchni, wskoczył na stół, posiedział chwilę, potem ze stołu na krzesło i na podłogę i się położył. Cały czas płacząc.
Przecież koty nie płaczą.
Ale on płakał. Wiedziałam to. Dla ludzi z zewnątrz wyglądałoby jak pomieszanie miauczenia z warczeniem, ż zawodzeniem, z pojękiwaniem, skowytem i ćwierkaniem. Dla mnie to był okropny rozdzierający płacz. Próbowałam go głaskać ale widać było że nie chciał żeby go dotykać. Posykiwał co chwilę kiedy zbliżałam rękę, nawet mnie próbował atakować jak przechodziłam. Od lat tego nie robił.
Podnosił się co chwilę, przechodził kawałek i kładł się na podłodze, gdzie popadnie, ciężko dysząc. Cały czas popłakując. Rozpłakałam się i ja. Długo płakałam. Poczułam się niesamowicie bezradna, nie potrafiąc w żaden sposób pomóc ukochanemu pupilowi. Trochę to trwało zanim się trochę uspokoił, a kiedy ostatecznie wszedł mi na łóżko i zaczął się myć, uspokoiłam się i ja.
Dziś rano już nie płakał. Tiggy kuleje, ale staje na chorej łapie, opiera się na niej, wskakuje na parapet, na stół, nie ma z tym problemu. Nawet próbuje się bawić. Migusię przegania, nie chce jej towarzystwa, chociaż zdarzyło mu się ją polizać po łebku, jak zazwyczaj. Ale łapa jest jakby usztywniona w kolanie, siedzi z nią wyprostowaną i lekko uniesioną do góry. Jak się kładzie to zawsze na chory bok, podkurcza chorą łapę i zalega.
Jestem cała w rozterkach. Nie wiem czy mam słuchać wetki czy pojechać tam znowu i domagać się gruntownego przebadania, prześwietleń i czego tam jeszcze. Może jest tak jak ona mówi. A może się myli, a ja potem będę miała wyrzuty sumienia do końca świata, że nie zadbałam jak należy. Nie wiem, po prostu nie wiem... Ja nie chcę żeby on płakał...