wtorek, 26 maja 2015

Apdejt i takie kwiatki

Dla wielbicieli Tigusia spieszę oznajmić że wczorajsza wizyta u weta skończyła się spokojnie, pani która miała na plakietce oprócz różnych funkcji również PhD (czyli doktorat) obejrzała go dokładnie, wymacała, wydotykała chorą łapkę, poobserwowała jak sobie chodzi, pogadała sobie z nim, dostała ze dwa drapy jak już mu się znudziło obmacywanie i stwierdziła napięcie mięśniowe wskutek jakiegoś urazu, na pewno nie złamanie ani pęknięcie. I na pewno nie zrobiło mu się to samo. Powiedziała że wygląda to na niefortunne lądowanie z wysokości, prawdopodobnie lekko zahaczył o coś łapą, co zademonstrowała mi na własnych kończynach górnych :-) Opuchlizna z kolana zeszła już, ale łapa będzie go bolała jeszcze przez jakiś czas. Mamy mu dać czas do końca czerwca i jak nie będzie poprawy, przyjść ponownie. Przy okazji porozmawiałyśmy sobie o kociej behawiorytyce, bo chciałam się dowiedzieć CO mam obserwować jakby co. Bo koty to są miszcze w ukrywaniu bólu, znacznie lepsze niż piesy. Jak jest sam w pomieszczeniu, zrelaksowany, nie niepokojony przez nikogo to widać że cierpi, a jak tylko ktoś wejdzie albo kot znajdzie się w pobliżu nawet wyimaginowanego zagrożenia, od razu udaje że nic mu nie jest i potrafi nawet przestać utykać. Podobnie podczas polowania. Wtedy instynkt bierze górę, wydziela się adrenalina która tłumi ból i kot rzuca się na ofiarę nie zważając na obrażenia. Te i jeszcze inne obrazki naświetliła mi pani doktor, za co jestem bardzo wdzięczna bo teraz jeszcze bardziej rozumiem koty.
Po badaniu Tiguś uciekł do transporterka i siedział tam grzecznie aż dojechaliśmy do domu. Widać że w domu czuje się dobrze, pozwalam mu wychodzić bo zauważyłam że stres związany z zamknięciem jest u niego większy niż obrażenia, co może powodować opóźnienie rekonwalescencji. A on o dziwo wcale nie kwapi się do wyjścia. Dla jego psychiki wystarczy świadomość że może się swobodnie poruszać. Nie biega, mało chodzi, dużo leży. I dużo je. Będę musiała kota odchudzać... Kuwetę jeszcze zostawiłam gdyby zechciał skorzystać, ale pewnie nie zechce.
No to tyle apdejta o Tigusiu.

A na koniec kilka obrazków z niedzielnego biegania. Normalnie jak biegam to nie robię zdjęć, ale tym razem zrobiłam wyjątek. Niestety zdjęcia komórkowe.

Króliczek, bardzo duży jak na tutejsze króliki


Śmietniczek na psie kupki


Konik, które miał fajne kończyny ale na zdjęciu wyszło co wyszło


I dwa inne koniki, wsuwające sianko


I takie kwiatki (lepiej powiększyć) :-)




Pozdrawiam serdecznie!


poniedziałek, 25 maja 2015

Plaża do której nie dotarłam

W sobotę była piękna pogoda, pierwszy raz od pamiętnego weekendu kwietniowego. Czy marcowego, ale kto by tam spamiętał. A co robi baba w piękny słoneczny dzień? Opala się :-) No nie, bez żartów, baba szuka plaży. Nie do opalania, do pochodzenia, posiedzenia, pomyślenia, dla relaksu. Tym razem padło na plażę do której wcale nie dotarłam.
Drogę znałam mniej więcej, więc zapakowałam swe zwłoki w samochód wraz z aparatem, bo chciałam jakieś normalne zdjęcia w końcu zrobić a nie ciągle tylko komórką i komórką. No i pojechalim. Wjchałam w drogę która wydawał mi się prowadzić a miejsce poszukiwań, ale wyprowadziła mnie na manowce, czyli w szczere pole.

Szczere pole odbywało się na wzniesieniu, skąd przepiękne widoki na okoliczności przuyrody szkockiej dla Was uwieczniłam.

W głębi cementownia. Dymi. Jak to cementownia.


Krajobraz East Lothian. Pola uprawne. 


Z drugiej strony niedorosłe łany zboża.


Łany z bliska :-)


I wspaniały widok na Bass Rock. 


Cóż, mój gps wskazywał mi że plaża jest tuż za rogiem, więc jechałam tak i jechałam, przez łąki i pola, mijając farmy, więcej łanów, więcej pól, aż zajechałam do końca, wjeżdżając w prywatną drogę. Na końcu prywatnej drogi z zakazem wstępu obcym (!?) znajdowało się...





... nie wiedziałam co, więc gdy zaparkowałam, wysiadłam z samochodu i skierowałam swe kroki w stronę pana, który już kierował swe w moją. Przeprosiłam i powiedziałam zgodnie z prawdą że się zgubiłam i że mój gps pokazuje mi że tu jest plaża ale ja nie widzę ani plaży ani dojazdu ani w ogóle nie wiem gdzie jestem. Pan uprzejmie poinformował mnie że jestem na terenie obozu dziecięcego, coś w stylu zielonej szkoły. I że plaża jest faktycznie tuż za rogiem. I że oni właśnie wyjeżdżają z dziećmi na wycieczkę więc jak chcę to mogę tutaj zostawić samochód, uznał że jak jestem sama to jestem bezpieczna (chyba). Podziękowałam serdecznie i udałam się w kierunku wskazanym.
Faktycznie. obóz znajdował się na skarpie, wystarczyło zejść parę metrów drewnianymi schodkami. 
I teraz zapraszam na pokaz zdjęć. Opisy będą skromne jako że w większości zbędne. 


Przygotowania do ślubu na plaży :-)











Kamień na kamieniu :-)



Cementownia z innej perspektywy.,



Statek. W największym powiększeniu jaki zdołał wydusić z siebie mój aparat.




Daleko od wody było niesamowicie cicho. Od czasu do czasu tylko samoloty zaburzały ten spokój.






Im bliżej wody tym większy szum i lekka bryza. U W I E L B I A M!



Pierwsi odważni do kąpieli w lodowatym morzu.


Coś pani z majteczek wystaje ale ona się zupełnie nie przejmuje ;-)






No i oczywiście - selfie :-)


Kamyczek znaleziony na piasku.




A potem nadpłynęły chmury i trzeba było wracać do domu. Ostatnie zdjęcia z drogi.



Tak. To był świetny spacer, chociaż trafiłam nie na tę plażę na którą chciałam. Ale ja ją znajdę. Wkrótce :-)



Pozdrawiam relaksacyjnie.