Po powrocie z pracy nakarmiłam koty i zauważyłam że Tiggy kuleje, chociaż opiera ciężar na łapie, nie podkurcza jej, ale widać sprawia mu to ból. W pewnym momencie tak na mnie spojrzał jakby prosił żebym go wsadziła na kocie drzewo, więc zrobiłam to ale zaraz zszedł, nie mógł sobie znaleźć miejsca. No a ja co? Oczywiście wujek gugiel. Wiecie co można w sieci wyguglować. Wszystko. No ale ja już doświadczenie mam i nie wszystkie informacje znalezione w internecie przyjmuję do serca. Niemniej jednak warto wiedzieć co mogłoby być ewentualnie w razie wu.
Jako że przychodnia była już nieczynna, zadzwoniłam na kocie emergency, gdzie pani owszem, powiedziała mi że jak się bardzo niepokoję to mogę przyjechać ale sama wizyta kosztuje 145 funtów plus ewentualne leczenie. Co wiedziałam bo przecież skorzystałam poprzednio jak Tiguś przeciął sobie język. No ale wtedy to była inna sytuacja, teraz uznałam że to nie jest emergency jednak, bo kot je, chodzi, gorączki nie ma (zawsze sprawdzam uszy, moje doświadczenie z gorączkami Migusi nauczyło mnie że jak uszy kota są gorące w środku to nie jest dobrze). Pani potwierdziła, zapewniła że w razie czego są przecież dostępni 24 na dobę, ale póki co wystarczy wizyta u weta nazajutrz rano. Nauczona poprzednim wypadkiem Tigusia, w te pędy pojechałam kupić koci żwirek, bo nie trzymam na stanie, ponieważ moje koty wychodzą. I zorganizowałam Tigusiowi więzienie w salonie. Czyli tam gdzie normalnie stoją wszystkie kocie graty, wyrzuciłam tylko parę szczurów na zewnątrz żeby Migusia miała za czym ganiać jak salon będzie zamknięty. Tiguś ma tam domek, kocyki na sofie, kocie drzewo z dwoma hamakami, zabawki, miseczki z jedzeniem i piciem i kuwetę. Bo jak kot kuleje to wyłazić mu nie dam.
Rano zastałam wielkiego kupala i puste miski, ale nic do jedzenia nie dostał, bo wiedziałam że w razie czego kot powinien być na czczo. Nastawiałam się bowiem na najgorsze. Tylko że Tiguś już kulał trochę jakby mniej. No nic, pojechaliśmy do weta, pani obejrzała łapę dokładnie, pobadała, zobaczyła jak chodzi i jak siedzi. Wykluczyła złamanie i jakiś ciężki uraz, ale ustaliła że łapa jest troszkę spuchnięta w kolanie, więc prawdopodobnie naciągnął sobie więzadła, może troszkę naderwał. Na razie dostał zastrzyk przeciwzapalny i przeciwbólowy i lek przeciwbólowy do podawania przez weekend. I zalecenie siedzenia na doopie czyli ograniczenie ruchu. Trudno, jak trza to trzeba, będzie siedział w więzieniu przynajmniej do poniedziałku.
Najlepsze było jak wracaliśmy. W czasie czterominutowej podróży do domu Tiguś zdążył zrobić wszystko co tylko mógł. Czyli się zesikał, zesrał i wyrzygał. Ale jak wróciłam do salonu po uprzątnięciu tego disastra to i tak śmierdziało kupą. Wystarczyło kilka chwil żeby zobaczyć co się stało. Tiguś wdepnął i rozniósł po podłodze (!!) Dobrze zę widać było pojedyncze ślady więc usunęłam szybko wilgotnymi szmatkami antybakteryjnymi, ale największa zabawa była z usunięciem kupy z łapy kota. Walczył dzielnie ale ja byłam waleczniejsza, wyszłam z tego z jednym małym zadrapaniem :-) Po powrocie z pracy będę musiała jeszcze podłogę umyć mopem parowym. I tak to. No i taki to mój gówniany zasrany czwartek.
Oby do niedzieli :-)