piątek, 15 maja 2015

Humor piątkowy

Depresje depresjami, a pośmiać się czasami trzeba, co nie? No to dzisiaj będzie o zwierzątkach. Zapraszam.



----------
Dwa węże spotykają się w lesie.
Jeden z ich pyta:
- Przepraszam kolego ale czy wiesz czy nie jestem jadowity?
- Nie mam zielonego pojęcia. A czemu pytasz?
- Bo właśnie ugryzłem się w język.


----------
Przychodzi chłop do weterynarza:
- Doktorze, świnie nie chcą żreć!
- Cóż, musi je pan wziąć do lasu i przelecieć, to dobrze na nie wpływa.
Chłop zrobił, jak mu lekarz kazał, zapakował świnie do Żuka, wywiózł do lasu i po kolei przeleciał. Nie pomogło.
- Panie doktorze, dalej nie chcą żreć.
- Musi pan je zabrać w nocy.
Jak powiedział lekarz, tak chłop zrobił. Zapakował świnie do Żuka, wywiózł nocą do lasu i przeleciał po kolei. Wrócił zmęczony nad ranem i położył się spać. Za godzinę budzi go przerażona baba.
- Wstawaj, stary! Wstawaj!
- Co?
- Świnie!
- Żrą?
- Nie! Siedzą w Żuku i trąbią.


----------
Idą sobie dróżką trzej przyjaciele: miś, łoś i ryś. Ten pierwszy oznajmia:
- Wku*wia mnie to "ś" na końcu. Takie "ś" jest pedalskie, ciotowate i w ogóle!... Od dzisiaj koniec z misiem. Jestem Niedźwiedź! Bo powiadam wam, kto ma "ś" na końcu, ten fujara i gej. Amen. 
Łoś zorientowawszy się w beznadziei sytuacji, bo wszak łoś to łoś i nic nie poradzisz, w panice szarpie za ramię rysia:
- Ej, ku*wa, powiedz coś, ryś. Przecież my nie geje, prawda?! No powiedz coś...ryś!...
Na to ryś dostojnie:
- Ryszard, pedale, Ryszard...


----------
Idzie stary byk po łące z młodym byczkiem. W pewnym momencie młody woła do starego na widok stadka jałówek:
- Chodź podbiegniemy szybciutko i przelecimy parę.
Na co stary:
- Po pierwsze nie podbiegniemy, tylko podejdziemy, po drugie nie szybciutko, tylko po woli, a po trzecie nie parę tylko wszystkie.


----------
Mała dziewczynka przychodzi do sklepu zoologicznego i mówi.
- Poplose tego małego klólicka z wystawy.
Ekspedienta z uśmiechem mówi:
- A chcesz tego czarnego z wystawy, czy może białego?
- Plose pani, mój pyton ma w dupie jakiego on jest kololu.


----------
Idzie sobie mały krecik przez las i cały czas radośnie wyśpiewuje:
- La, la, la, ja jestem bogiem, ja jestem bogiem, la, la, la.
Po jakimś czasie spotyka lisicę.
- Kreciku, a co ty tak wyśpiewujesz, toć ty jesteś krecikiem, a nie bogiem - dziwi się lisica.
- Jestem, jestem bogiem, zaraz ci to udowodnię - stwierdza krecik i opuszcza spodnie.
- Ooo mój boże! - mówi lisica.


----------
Pali kogut skręta. Podchodzi kurczaczek:
- Kogut, cio maś?
- Marychę palę...
- Daj pociągnąć.
- Masz, tylko uważaj, bo to mocny sprzęt jest.
- OK! [wssfffffsffff...] - zaciągnął się mały.
- No i jak kurczak, czujesz coś?
- Nić nie ciuje.
- No to masz jeszcze jednego.
- OK! [wssfffffsffff...] - zaciągnął się mały po raz drugi.
- No i jak kurczak, czujesz coś?
- Nić nie ciuje.
- No co jest - myśli kogut - a, kurde - zrobię mu super skręta! - Zawinął kogut prawie cały sprzęt jaki miał w gazetę i dał kurczakowi.
- [wssfffffsffff...]
- No i jak kurczak, teraz czujesz coś?
- Nić nie ciuje.
- No żesz k***a, jak to nic nie czujesz?!
- Nić nie ciuje, nie ciuje dziubka, nie ciuje śksidełek, nie ciuje nóziek...


----------
Rozmawiają trzy bociany. Pierwszy mówi:
- Ja to cały tydzień latałem nad jednym domem!
- I co?
- Urodził się chłopczyk.
- A ja - mówi drugi - to dwa tygodnie latałem nad jedną chałupą!
- I co?
- Urodziła się dziewczynka!
Na to trzeci:
- A ja to trzy tygodnie latałem nad plebanią!
- I co? I co?
- Ale mieli pietra!

Wesołego weekendu!

czwartek, 14 maja 2015

Ja się nie skarżę

Tekst ten powstawał w mojej głowie już tak długo, że szuflada w której go chowałam stała się coraz grubsza i bardziej napięta, aż w końcu pomyślałam że wybuchnie, że się rozpadnie na milion kawałków jak ten wazon kryształowy. Nie ma rady, trzeba go wypuścić, zrobić miejsce na następną tyradę duszy z ciałem, a tak bym chciała żeby się w końcu pogodziły...

Jest mi źle. Nie ma się co oszukiwać, sinusoida nastrojów się pogłębia, jeszcze chwila i będzie tak głęboka że nie znajdzie się na tej ziemi drabina po której możnaby się z niej wygrzebać. W chwili kiedy wydaje się że już powoli staje się na nogi, że elementy układanki zaczynają już pasować jak powinny, nagle trzęsie się ziemia, grunt się zapada,  a człowiek wpada jeszcze głębiej niż był.
Jest mi źle. Sama siebie pytam dlaczego? Mam przecież dom, samochód, pracę, dorosłe już dzieci, dwa koty, przyjaciół, hobby, pomimo długów jakoś starcza od pierwszego do pierwszego, właściwie niczego mi nie brakuje. Wiele ludzi zamieniłoby się ze mną miejscami, dlaczego więc jest mi źle? Samotność. Wiele o tym myślałam, nie spodziewałam się że dojdę to takiej konkluzji. Bo przecież przebywam wśród ludzi, utrzymuję stały kontakt z przyjaciółmi, staram się wychodzić z domu jak najczęściej. A jednak.

Jestem najgorszym wydaniem introwertyka. Takim że zamyka się w sobie coraz ciaśniej, że coraz trudniej wygrzebać mu się z coraz grubszego kokonu którym sam siebie oplątuje. Nie potrafię tego przeskoczyć. Jeszcze kiedyś nie zrażałam się niepowodzeniami, jak mnie kopnięto to wstawałam, otrzepywałam się i parłam dalej do przodu. Nie było przeszkody nie do przeskoczenia, rzeki nie do przepłynięcia, muru nie do przebicia. Teraz mi już nie zależy, ale każdą porażkę przechodzę coraz ciężej. Widać tu konflikt, prawda? Zostałam sama w wielkim domu, który trzeba wyremontować bo córka zostawiła po sobie niezły bałagan, a poza tym raz na jakiś czas trzeba, a dom nie był malowany od ładnych paru lat. Duży jak na te warunki ogród idzie na zatracenie bo nie daję rady go ogarnąć. Po rozwodzie zostały mi długi ale już sie z tym pogodziłam, jak pisałam wcześniej, jakoś przędę. Ale zaczyna mnie to wszystko powoli przerastać, fizycznie nie mam już tyle siły a psychicznie jestem po prostu wydrenowana. Czuję każdym atomem swojego ciała że potrzebuję przerwy, potrzebuję ucieczki. Potrzebuję zmian.

Czasami myślę sobie, jak łatwo byłoby to wszystko zakończyć. Bo tak naprawdę to komu jestem potrzebna? Przyjaciele mają swoje rodziny, swoje sprawy, dzieci mają mnie w głębokim poważaniu, dla nich jestem tylko skarbonką bez dna, dla rodziców jestem i tak już spisana na straty, nawet mi się do nich nie chce już jechać. Prosiłam ich tyle razy żeby do mnie przyjechali, teraz są wolni, na emeryturze, bilety bym im kupiła, wszystko by mieli zapewnione, to ciągle słyszę że może kiedyś, ale w podtekście brzmi to: "odwal się, mamy lepsze rzeczy do roboty". Oprócz kotów to nie jestem potrzebna nikomu i tak naprawdę nikogo nie obchodzę. Ot jestem bo jestem a jak mnie nie będzie to nic się stanie.

Ja się naprawdę nie skarżę na swój los, ja mam po prostu życia dość. Nie chce mi się już.



Pozdrawiam.