czwartek, 14 maja 2015

Ja się nie skarżę

Tekst ten powstawał w mojej głowie już tak długo, że szuflada w której go chowałam stała się coraz grubsza i bardziej napięta, aż w końcu pomyślałam że wybuchnie, że się rozpadnie na milion kawałków jak ten wazon kryształowy. Nie ma rady, trzeba go wypuścić, zrobić miejsce na następną tyradę duszy z ciałem, a tak bym chciała żeby się w końcu pogodziły...

Jest mi źle. Nie ma się co oszukiwać, sinusoida nastrojów się pogłębia, jeszcze chwila i będzie tak głęboka że nie znajdzie się na tej ziemi drabina po której możnaby się z niej wygrzebać. W chwili kiedy wydaje się że już powoli staje się na nogi, że elementy układanki zaczynają już pasować jak powinny, nagle trzęsie się ziemia, grunt się zapada,  a człowiek wpada jeszcze głębiej niż był.
Jest mi źle. Sama siebie pytam dlaczego? Mam przecież dom, samochód, pracę, dorosłe już dzieci, dwa koty, przyjaciół, hobby, pomimo długów jakoś starcza od pierwszego do pierwszego, właściwie niczego mi nie brakuje. Wiele ludzi zamieniłoby się ze mną miejscami, dlaczego więc jest mi źle? Samotność. Wiele o tym myślałam, nie spodziewałam się że dojdę to takiej konkluzji. Bo przecież przebywam wśród ludzi, utrzymuję stały kontakt z przyjaciółmi, staram się wychodzić z domu jak najczęściej. A jednak.

Jestem najgorszym wydaniem introwertyka. Takim że zamyka się w sobie coraz ciaśniej, że coraz trudniej wygrzebać mu się z coraz grubszego kokonu którym sam siebie oplątuje. Nie potrafię tego przeskoczyć. Jeszcze kiedyś nie zrażałam się niepowodzeniami, jak mnie kopnięto to wstawałam, otrzepywałam się i parłam dalej do przodu. Nie było przeszkody nie do przeskoczenia, rzeki nie do przepłynięcia, muru nie do przebicia. Teraz mi już nie zależy, ale każdą porażkę przechodzę coraz ciężej. Widać tu konflikt, prawda? Zostałam sama w wielkim domu, który trzeba wyremontować bo córka zostawiła po sobie niezły bałagan, a poza tym raz na jakiś czas trzeba, a dom nie był malowany od ładnych paru lat. Duży jak na te warunki ogród idzie na zatracenie bo nie daję rady go ogarnąć. Po rozwodzie zostały mi długi ale już sie z tym pogodziłam, jak pisałam wcześniej, jakoś przędę. Ale zaczyna mnie to wszystko powoli przerastać, fizycznie nie mam już tyle siły a psychicznie jestem po prostu wydrenowana. Czuję każdym atomem swojego ciała że potrzebuję przerwy, potrzebuję ucieczki. Potrzebuję zmian.

Czasami myślę sobie, jak łatwo byłoby to wszystko zakończyć. Bo tak naprawdę to komu jestem potrzebna? Przyjaciele mają swoje rodziny, swoje sprawy, dzieci mają mnie w głębokim poważaniu, dla nich jestem tylko skarbonką bez dna, dla rodziców jestem i tak już spisana na straty, nawet mi się do nich nie chce już jechać. Prosiłam ich tyle razy żeby do mnie przyjechali, teraz są wolni, na emeryturze, bilety bym im kupiła, wszystko by mieli zapewnione, to ciągle słyszę że może kiedyś, ale w podtekście brzmi to: "odwal się, mamy lepsze rzeczy do roboty". Oprócz kotów to nie jestem potrzebna nikomu i tak naprawdę nikogo nie obchodzę. Ot jestem bo jestem a jak mnie nie będzie to nic się stanie.

Ja się naprawdę nie skarżę na swój los, ja mam po prostu życia dość. Nie chce mi się już.



Pozdrawiam.

niedziela, 10 maja 2015

Na motorze nie daj borze

Tak myślałam przez całe swoje życie. Motory to zuo. Straszne zuo i same wypadki. W czwartek dałam Wam zajawkę tego co mnie miało czekać w weekend. Czyli coś czego jeszcze nigdy w życiu nie robiłam, czego się cholernie bałam i w ogóle nie wiedziałam czy dam radę. I nie był to skok na bungee :-)
No więc tak, zupełnie spontanicznie w środę zgadałam się z kolegą, który zaproponował wspólne leczenie złych humorów poprzez wycieczkę motorową. Motorową. Mnie. Tchórzowi najtchórzliwszemu który za jedyny bezpieczny i komfortowy środek lokomocji uważa samochód. Czasami samolot ale nie lata się codziennie samolotem, prawda? Zapytał czy się odważę. Odważyłam się. W czwartek miałam krótką jazdę próbną, w całym oporządzeniu. Oczywiście  zanim Iwona coś zrobi, Iwona się edukuje. Cały czwartek przesiedziałam na internecie poszukując informacji jak powinien się zachować pasażer motoru, po polsku "plecaczek". Ładna nazwa, prawda? 
Kolega potwierdził tylko moje informacje, wsiedlim i pojechalim. Jakimś cudem czułam się bezpiecznie i się nie bałam. No może na pierwszym porządnym zakręcie. W kasku mi huczało i miałam przeciąg że hej, ale to tylko moja wina bo kazałam sobie wszystkie wywietrzniki pootwierać. 

Motor.


Tak że nazajutrz już z większym doświadczeniem kazałam dziurki pozamykać, na szyję założyłam apaszkę, zapakowaliśmy moją niewielką torebeczkę na motor i pojechaliśmy do Piltochry, które jest bramą Highlandów. 
Jak dojechaliśmy był już wieczór, więc zajechaliśmy na pole kampingowe, bo tadam! nocleg był pod namiotem. Jak szaleć to szaleć, nieprawdaż. Oczywiście była opcja zapasowa jakby pogoda była do kitu ale poza lekko niską temperaturą było pogodnie i bezwietrznie, więc rozbiliśmy sobie namiocik. 

Namiocik.


Nigdy nie byłam na szkockim polu kampingowym, więc była to dla mnie podwójna przygoda. Ostatnio pod namiotem nocowałam w Słowacji, piętnaście lat temu. Tam to dopiero było! W porównaniu ze Słowacją szkockie kempingi to Wersal, czysto, przestronnie, każde stanowisko podpisane, z dojściem do prądu. Widziałam że ludzie biwakowali z mikrofalówkami, kuchenkami, a nawet w niektórych przedsionkach stały sofy, fotele i telewizory. Nie żartuję. Żałuję że nie wzięłam aparatu bo pojemność bagażowa była bardzo ograniczona, więc jak zwykle, zdjęcia komórką, ale nie wyszły tak źle. 

Kibelki



Prysznic 


Tak to wygląda.  


To drzewo wyglądało niesamowicie nad ranem.


W głębi widok na góry. 


Sobotni poranek przywitał nas piękną pogodą, więc skoro świt, około dziewiątej rano wybraliśmy się na spacer. Jakieś dziesięć kilometrów. Było bardzo przyjemnie, bardzo swojsko, nareszcie poczułam okoliczności przyrody :-) Cóż, w wyniku niesprawności sprzętu nie udało mi się zrobić tylu zdjęć ile bym chciała, ale macie tu małą namiastkę tego co mnie zachwyciło.  


Kolej północna :-) 


Samotny fiołek 



I cała polanka fiołków. 


Miejsce wyrobu węgla drzewnego. Można go kupić w pobliskim centrum turystycznym.  


Niekiedy światło powodowało niesamowite obrazy.  



Tunel pod przejazdem kolejowym. 


Ciekawy element dekoracyjny trasy. Drewniany grzyb.


Kamienista plaża na rzece Tummel. W głębi facet łowi pstrągi. 


A to starodawny akwedukt, teraz służy za most kolejowy.




Dziwne drzewa po drugiej stronie rzeki. 




I pociąg :-)





Mostek który jest jednocześnie polem widokowym.




Do tego miejsca wędrują z morza łososie w celach prokreacyjnych. 


A z tego mostu skacze się na bungee :-)



Po spacerze spakowaliśmy swoje manatki, zapakowaliśmy szanowne czteroliterowe na motor i pojechaliśmy do Pitlochry zjeść późny lunch. Mała kameralna restauracja, któej atrakcją było chodzące koło młyńskie. Dzieciaki rzucały na nie kwiatki.


W oczekiwaniu na lunch. 


Główna ulica Pitlochry. Typowe szkockie miasteczko. 


A potem wróciliśmy do domu, ale nie tak od razu, bo kolega postanowił przewieźć mnie specjalną drogą widokową. Cóż, zdjęcia robiłam oczami, podziwiałam widoki bo rzeczywiście było co. Wróciłam do domu zmęczona, lekko zmarznięta bo przed Edynburgiem zaczął padać deszcz, ale szczęśliwa i zadowolona. 
Tak więc w weekend odważyłam się na rzecz której nigdy wcześniej nie robiłam, spędziłam czas fantastycznie i naładowana pozytywną energią czekam na poniedziałek. Motorów się już nie boję. 

Pozdrawiam optymistycznie.