Minęły dwie godziny. Samochód stoi. Ja jak durna, co chwilę zaglądam przez okno, stoi? Nie stoi? Stoi... Dzwonię na policję. Mówię co i jak, że nie mogę wjechać do domu ite pe i że już tam długo stoi. No i co najważniejsze, że moje ubezpieczenie obejmuje parkowanie w nocy w garażu albo na własnym podjeździe a nie na ulicy, więc jak coś się wydarzy to chcę mieć krycie policji. Uprzejmy pan policjant nadał sprawie numer i powiedział żeby zadzwonić za dwie godziny jak się nic nie zmieni.
No nic, postanowiłam się rozerwać oglądając "Pompeje". Ale, takie oglądanie, co piętnaście minut zryw i albo wprost do okna (Stoi? Stoi!) albo do kibelka żeby mieć alibi że nie gapię się cały czas na ulicę... O jedenastej piętnaście dzwonię znowu na policję, mówię co i jak i że nadal stoi. Przy czym zaznaczam że wiem że nie jest to emergency ale mogłoby być, i co wtedy? I w dodatku to ubezpieczenie... Pan pyta o której rano jadę do pracy, mówię że ósma trzydzieści. No to on że jak rano będzie stał to żeby zadzwonić i wtedy zadziałają. Podziękowałam, poszłam spać. Ale najpierw naszykowałam ostatnią akcję prewencyjną, czyli na oczojebnej żółtej kartce formatu A4 napisałam markerem wielkimi literami "PLEASE DO NOT BLOCK MY DRIVE WAY AGAIN!!!" i nakleiłam taśmą klejącą na przednią szybę zawalidrogi, przytwierdzając dodatkowo wycieraczką. Chciałam mieć czyste sumienie po prostu. I z pozornie czystym sumieniem poszłam do łóżka. Ale, takie spanie, pobudka co dwie godziny żeby sprawdzić... Ha ha, no aż tak to mi sufit na głowę nie upadł, niemniej jednak faktycznie się budziłam i miałam koszmary senne, na przykład że Migusia miała wypadek na płocie i cały pyszczek we krwi...
Budzę się rano, stoi. Myślę sobie, w doopie to mam, wyjechać do pracy wyjadę, nerwów sobie szarpać nie będę srana. Pomyślę jak wrócę a on jeszcze tu będzie. Już prawie kończyłam szorować zęby kiedy zauważyłam policyjny samochód przejeżdżający wolniutko obok i oglądający sytuację. Aha, pomyślałam, sprawdzają! W tempie zawrotnym jak na rano pozbierałam wszystkie manele, zarzuciłam kurtkę, wsunęłam buty i wybiegłam z domu. Samochód policji nadal stał, czekali na mnie chyba. Wrzuciłam graty do swojego auta i podeszłam, pan otworzył szybę i tak sobie porozmawialiśmy. Że on widzi że faktycznie blokuje mi wyjazd, że mają dwa numery telefonu i adres klienta, że postarają się ponownie z nim skontaktować, a jak nie będzie odbierał albo nie będzie chciał zabrać auta (a kto by nie chciał jak policja grzecznie prosi?) to będą musieli odholować pojazd na specjalny parking i właściciel będzie musiał za niego zapłacić. A to droga sprawa, znam z autopsji, kiedyś mój samochód też odholowali za nieprawidłowe parkowanie... Ale przynajmniej ja nikomu drogi nie blokowałam, po prostu przekroczyłam dopuszczalny limit czasu parkowania o jakieś pół godziny.
Pożegnałam się z policjantami i pojechałam do pracy. I idąc za ciosem, zadzwoniłam właśnie do lokalnego urzędu w tej sprawie, wyjaśniłam całą sytuację, że ja mam dosyć dzwonienia na policję itepe i że proszę żeby coś z tym zrobili, bo mogą namalować linię na drodze zakazującą parkowania w tym miejscu i ja proszę o taką właśnie linię. Uprzejmy pan po drugiej stronie linii zarejestrował zgłoszenie mówiąc że przekaże to do odpowiednich służb które mają się ze mną wkrótce skontaktować. Zobaczymy.
A nawiasem mówiąc, zobaczcie sami. Wyjechalibyście z takiej bramy w jakiś sposób albo w nią wjechali? Bo ja może rowerem lub motocyklem, ewentualnie jakby mój samochód umiał latać to by przeleciał...
Pozdrawiam nerwosolowo...