Przeczytałam post Róży [
KLIK] i się zamyśliłam. A potem zaczęłam komentować i pisałam, pisałam, pisałam i wyszło mi komentarza na cały artykuł więc wykasowałam komentarz i postanowiłam zrobić z niego post na swoim blogu. Będzie osobiście, ale... dlaczego nie?
W zasadzie to się zgadzam. Zgadzam się z pierwszą częścią posta Róży. Nie lubię się nad sobą użalać, wnerwia mnie jak ktoś cały czas klepie o swoich chorobach i staje w zawody typu "moja choroba jest gorsza od twojej a mój ból najgorszy na świecie"... Ja sama siebie uważam za okaz końskiego zdrowia, zawsze byłam silną kobietą, mała jestem i drobna i ciężarów nie lubię dźwigać choć dźwigam od czasu do czasu a potem to kręgosłup mi napierdziela i ani się położyć ani usiąść... ale to już moja własna zasługa, póki daję radę to chodzę. Ze względu na pewną przypadłość otoczona jestem dożywotnią opieką lekarską i muszę się stawiać na badania raz do roku, więc się stawiam, robią to co mają robić, przy okazji pogadam sobie z lekarką jak tu sobie usprawnić życie, bo od jakiegoś czasu (starość nie radość choć na zdjęciach nie widać) pomału różne rzeczy zaczynają się psuć a nie mam zwyczaju z pierdołami chodzić do lekarza. I tu mogłaby nastąpić wyliczanka drobnych problemów które jakby poskładać do kupy to już bym się do trumny musiała kłaść, a tak to - jedne się leczy, inne się ignoruje czekając aż się same wyleczą, z innymi się żyje do końca życia bo inaczej się nie da. Poza tym maszyna działa, to co sie będę przejmować. Jak to mówią - róbmy swoje. Nie uważam że katar jest chorobą śmiertelną, uważam że ciąża jest stanem fizjologicznym a nie chorobą (i pisze to osoba która spędziła w tym stanie trzy miesiące w szpitalu...) a każde pierdnięcie nie oznacza raka jelita grubego. Z chorymi nerkami można pracować, z chorym sercem można uprawiać sporty (jeśli stan na to pozwala), bez nóg też można się poruszać. Wszystko siedzi w ludzkiej głowie.
Nie lubię się nad sobą użalać, ale zaczęłam się zastanawiac z czego to wynika. Bo chciałabym od czasu do czasu tak naprawdę się rozmięknąć, popłakać nad swoim losem, ponarzekać, żeby był ktoś mnie wysłucha, kto pocieszy w stylu "będzie dobrze, płacz, płacz, wypłacz się, to ci pomoże..." Ktoś kto po prostu wysłucha i pomilczy razem ze mną. A tu tylko dookoła słyszę biadolenie i "dobre rady" w stylu: szwagrowi kuzyna przyjaciela Staszka to pomogło na to samo to i to, ja też to miałam/em, ale moje to dopiero było złe, nie takie jak twoje, pikuś, I wnerwia mnie to niezmiernie, a to wnerwianie powoduje że wolę się zamknąć i nic nie gadać niż mam potem wysłuchiwać tego całęgo narzekania na wszystkie choroby świata. Dlatego się nad sobą nie użalam, dlatego jestem zamknięta. Bo ludzie wokół mnie nie potrafią po prostu pomilczeć, nie potrafią BYĆ razem ze mną...
Oczywiście generalizuję bo są tacy którzy potrafią, ale doświadczenie życiowe zrobiło ze mnie osobę skrytą i zamkniętą, która wyłazi ze skorupy tylko w tragicznie beznadziejnych przypadkach. Jak napisałam wcześniej, jestem silną, pewną siebie kobietą, która woli zrobić sama niż poprosić o pomoc. Nie dlatego że uważam że zrobię coś lepiej. Dlatego że uważam że MOGĘ to zrobić sama. A jeżeli widzę że nie mogę to o tę pomoc proszę.
I tu dochodzimy do części drugiej posta Róży, do części z którą się nie zgadzam.
Jeszcze nie tak dawno byłam bardzo ambitna, cały czas jestem ale zaraz zrozumiecie o co mi chodzi. Zawsze żyłam w stylu - szybciej, dalej, dłużej, więcej, da się, co się ma nie dać, pokonywałam własne słabości, pobijałam własne rekordy... I - patrz część pierwsza, pomału niektóre rzeczy zaczęły się sypać. Więc siłą rzeczy musiałam przestać się forsować. Uznałam że dłużej tak już nie mogę. Mam jedno życie i chcę je przeżyć jak najdłużej w jak najlepszym stanie. A nie połamana i powykręcana, z bólami różnego typu. Dlatego też kiedy w zeszłym tygodniu zmogło mnie choróbsko, nie poszłam do pracy choć od biedy mogłabym. Nie uważam że z tego powodu świat się zawali albo ktoś sobie beze mnie nie poradzi, ja po prostu nie mam ochoty czekać z utęsknienem na koniec pracy, męczyć się licząc na przetrwanie, znosić jakikolwiek ból bo przecież mogę. Mogę znosić ból i to nawet skutecznie. Ale nie chcę. Nie potrzebuję. Dość już tego. Chorować jest niezdrowo i doświadczyłam tego na własnej skórze w zeszłym tygodniu, kiedy po trzech dniach spędzonych w łóżku nie miałam już siły dłużej w nim leżeć, myśląc że to już koniec najgorszego przeciążyłam osłabiony organizm tak że z trzech dni zrobił się tydzień. Chorować jest niezdrowo. Tak. Szczera prawda. Ale pracuje się żeby żyć a nie żyje żeby pracować. Doszłam do tego nie tak dawno...
The end.