wtorek, 9 grudnia 2014

Ogłoszenia parafialne

Jako że wszyscy jesteśmy ostatnio w niedoczasie i z zakręconymi nieco głowami (święta, mikołaje, przeprowadzki, choroby nasze i cudze itepe różne inne niedogodności) postanowiłam że dzisiaj będzie krótko i w punktach. Taka przypominajka. A więc:

1. Przypominam że blog ma swojego fejsbuczka, słabo bo słabo ale jakoś się kręci, pomimo to zapraszam do odwiedzania, lajkowania i komentowania, the more the merrier jak to mówią u nas na wsi. Link tutaj oraz na blogu, tuż obok z prawej strony. Pomóżcie mi rozkręcić tę stronę bo słabo mi bez Was idzie...

2. Blog ma pewne zakładki czy też strony. Na przykład o Migusi i Tigusiu których nie uzupełniam a powinnam, za co bardzo przepraszam, kiedyś się wezmę.

3. Można do mnie pisać emaile bezpośrednio ze strony - proszę zwróćcie uwagę na prawy górny róg z tytułem "Tu można do mnie napisać". Wiadomości przychodzą na moją bezpośrednią skrzynkę emailową, nie są widoczne dla nikogo innego więc proszę się nie obawiać. Jeżeli obawiasz się zostawić komentarz bezpośrednio na blogu, zapraszam do tej formy wymiany poglądów.

3. Przypominam o bardzo ważnej dla mnie stronie/zakładce zatytułowanej Wiersze. Strona jest cały czas uzupełniana, dodaję stare wiersze które przepisuję z moich antycznych zeszytów w miarę wolnego czasu a także cały czas dopisuję nowe, kiedy mnie dopadnie MÓZA (nie poprawiać), a dopada mnie co jakiś czas. Zapraszam więc do zaglądania i przeglądania, niestety musicie się uzbroić w cierpliwość bo wiersze dodaję chronologicznie, czyli w kolejności w której zostały napisane. I tak też zapisuję je tutaj, więc żeby zobaczyć co nowego dopisałam, trzeba przewinąć w dół, niestety. Obiecuję że będę zawiadamiać na blogu i fakbuku o nowo dopisanych/napisanych wierszach wraz z tytułem, żebyście mogli się lepiej połapać.

No i tyle tytułem ogłoszeń parafialnych. A teraz, jako bonuis dla wytrwałych, pokażę Wam w czym zapisywałam swoje wiersycki, sama się po latach z tego śmieję...


W środku ilustracje... hmmm... nie własne bo ja rysować to wiecie jak potrafię. Chyba się córka kiedyś dorwała :-)



I złote myśli, tym razem własne i bardzo osobiste...



Oesu, tyle miłości naraz, chyba się rozpęknę... I jaki to wszystko ma sens teraz, po latach, ech...

No i to by było na tyle. Aha, zgodnie z obietnicą - jest nowy wiersz, z dzisiaj. Nazywa się Poranna zaduma. 
Pozdrawiam choinkowo!



poniedziałek, 8 grudnia 2014

Bajecznie i kolorowo

Weekend spędziłam w okolicach i samym Newcastle. Było zimno. Było kolorowo. Było bajecznie. Jak to w okolicach Świąt. Zadziwił mnie księżyc, dość duży jak na tę porę dnia, niestety nie udało mi się uchwycić jego piękna w całości, ale musicie mi uwierzyć na słowo że się do mnie uśmiechał :-)


Newcastle przywitało nas ciemnością i kolorowymi światłami, trochę przykro że robi się ciemno tak wcześnie, ale z drugiej strony... ma to w sobie jakiś magiczny urok. 



Oczywiście musiałam zobaczyć tamtejszy jarmark świąteczny, który wybaczcie mi, ale był bardzo uboga wersją tego co się nazywa Christmas Market i jest w Edynburgu. Kilka stoisk zaledwie, głównie z lokalnymi wyrobami. Nie zachwcił mnie ten jarmark, ale i tak byłam zadowolona.



Uliczne dekoracje.


A tu coś w rodzaju polskiej hali targowej. 



Nie będę się tu rozpisywać nad architekturą, choć zdecydowanie inna niż to do czego jestem przyzwyczajona, nie będę się rozpisywać nad pięknem krajobrazu, choć Newcastle leży w bardzo ciekawym położeniu nad rzeką Tyne. Nie będę pisać o zabytkach i muzeach, bo wszystkiego widziałam tylko maleńką namiastkę. Celem bowiem mojej wyprawy były... zakupy! A właściwie wałęsanie się bez celu po sklepach, kiedy kupiłam juz wszystko co było mi potrzebne. By na koniec udać się po rzeczywisty cel wędrówki - słynne Fenwick Christmas Window. Jest to taki sklep (z gatunku tych droższych) w którego witrynach corocznie organizowane jest mini przedstawienie z okacji świąt, corocznie o innej tematyce. Powiem szczerze, byłam zachwycona. Trzeba było zacząć oglądanie od właściwej strony :-) 
Zobaczcie sami, nie będę opowiadać... Przepraszam za jakość zdjęć, jakoś uszło mojej uwadze że w szybie odbijają się światła z przeciwnej strony ulicy. 













Wszystko jest bajecznie kolorowe, bardzo pięknie oświetlone, w tle leci muzyka, wszystko się kręci, rusza, wiruje... Bardzo podoba mi się taka animacja świąteczna, choć ze świętami niewiele ma wspólnego. Fotografie nie oddają dobrze uroku tego niesamowitego obrazu i atmosfery dookoła. A jak to wygląda w rzeczywistości? Proszę... Miłego oglądania :-)


Pozdrawiam przedświątecznie!






czwartek, 4 grudnia 2014

Wojtek

Tak mnie dzisiaj naszło nostalgicznie, bo zobaczyłam (po raz kolejny zresztą) na autobusie bardzo wymowny obraz:


Kto nie zna Wojtka? W Szkocji prawie wszyscy znają żołnierza Wojtka, który walczył "za wolność waszą i naszą" jak głosi napis na boku autobusu. Właściwie to powinnam ten wpis poczynić 11 listopada, w Remembrance Day, ale będzie dzisiaj. 
Jest w Edynburgu Polish War Memorial, czyli miejsce upamiętniające walczących w wojnach Polaków. Przypomne tylko że polscy żołnierze walczyli na wszystkich frontach II wojny światowej, w tym u boku brytyjczyków. Memorial otwarto w 2008 roku, a w 2010 dołożono granitową tablicę ku pamięci Wojtka, kilka zdjęć z dnia otwarcia:





A teraz krótka historia Wojtka, podaję za Wikipedią.
W kwietniu 1942 roku polscy żołnierze w drodze z Pahlevi w Iranie do Palestyny za parę puszek konserw odkupili małego niedźwiadka syberyjskiego od przygodnie napotkanego perskiego chłopca. Niedźwiadek nie umiał jeszcze jeść i żołnierze karmili go rozcieńczonym skondensowanym mlekiem z butelki po wódce i skręconego ze szmat smoczka. Podobno z tego powodu Wojtkowi na zawsze pozostało upodobanie do napojów z takiej butelki. Miś został oficjalnie wciągnięty na stan ewidencyjny 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii, z którą to jednostką przeszedł cały szlak bojowy: z Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt do Włoch, gdzie walczył o boku swoich towarzyszy pod Monte Cassino, a po demobilizacji został przeniesiony do Wielkiej Brytanii.

Niedźwiadkiem opiekowano się troskliwie. Jego ulubionymi przysmakami były owoce, słodkie syropy, marmolada, miód oraz piwo, które dostawał za dobre zachowanie. Jadał razem z żołnierzami i spał z nimi w namiocie. Kiedy urósł, dostał własną sypialnię w dużej drewnianej skrzyni, nie lubił jednak samotności i często w nocy chodził przytulać się do śpiących w namiocie żołnierzy. Był łagodnym zwierzęciem mającym pełne zaufanie do ludzi. Stwarzało to często zabawne sytuacje z udziałem obcych żołnierzy lub ludności cywilnej.

Żołnierze wspominają, że Wojtek uwielbiał jazdę wojskowymi ciężarówkami – w szoferce, a czasami na pace, czym wzbudzał sporą sensację na drodze. Lubił też zapasy z żołnierzami, które na ogół kończyły się jego zwycięstwem: pokonany leżał „na łopatkach” a niedźwiedź lizał go po twarzy. Pośród opowieści o Wojtku jest również taka, jak to podczas działań pod Monte Cassino kapral Wojtek pomagał pozostałym żołnierzom w noszeniu ciężkich skrzyń z amunicją artyleryjską i nigdy nie zdarzyło mu się żadnej upuścić. Od tamtej pory symbolem 22 Kompanii Transportowej stał się niedźwiedź z pociskiem w łapach. 
Odznaka taka pojawiła się na samochodach wojskowych, proporczykach i mundurach żołnierzy.

Po wojnie 22 Kompania Zaopatrywania Artylerii jako część 2 Korpusu Polskiego Polskich Sił Zbrojnych została przetransportowana do Glasgow w Szkocji, a razem z nią niedźwiedź. Kompania stacjonowała w Winfield Park, a wkrótce kapral Wojtek został ulubieńcem całego obozu i okolicznej ludności. Stał się też tematem licznych publikacji prasowych. Miejscowe Towarzystwo Polsko-Szkockie mianowało go nawet swoim członkiem. Na uroczystości przyjęcia do towarzystwa, obdarzono nowego członka jego ulubioną butelką piwa.

Po demobilizacji jednostki wojskowej zapadła bardzo smutna decyzja oddania niedźwiedzia do ogrodu zoologicznego w Edynburgu. Dyrektor ZOO zgodził się zaopiekować kapralem Wojtkiem i nie oddać go nikomu bez zgody dowódcy kompanii majora Antoniego Chełkowskiego. 15 listopada 1947 roku był dniem rozstania z kombatantem niedźwiedziem. Później dawni koledzy z kompanii, już w cywilu wielokrotnie odwiedzali Wojtka i nie bacząc na obawy pracowników ZOO przekraczali często ogrodzenie.

Kombatant, kapral 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii Wojtek zmarł 2 grudnia 1963 roku w wieku 22 lat. O jego śmierci poinformowały wówczas brytyjskie stacje radiowe i prasa. W wieku dojrzałym ważył blisko 500 funtów (ok. 250 kg) i mierzył ponad 6 stóp (ponad 180 cm).

W 2009 roku utworzono specjalną organizację zajmującą się promocją i szerzeniem wiedzy o Wojtku i jego towarzyszach, o jego powiązaniach z ludźmi z Polski i Szkocji,  W chwili obecnej planowana jest budowa pomnika Wojtka naturalnej wielkości, wykonanego z brązu, który ma stanąć w ogrodach na Princess Street, tuż pod zamkiem. Została zorganizowana w tym celu specjalna kampania nazwana The Wojtek Memorial Trust (http://www.wojtekmemorialtrust.com/), w której od ubiegłego roku zebrano już 200 tysięcy funtów na budowę pomnika. 
Więcej o Wojtku można poczytać tu (po polsku) oraz tu, tu i tu (po angielsku), wybrałam tylko najciekawsze pulikacje.
Dla mnie jako pochodzącej z Polski takie informacje są niezwykle ciekawe. O roli różnych zwierząt w II wojnie światowej można czytać tu i ówdzie, wszyscy pamiętamy Szarika, a ile ich było na wszystkich frontach! Jednak niedźwiedź, i to jeszcze służący razem z polskimi żołnierzami, o imieniu Wojtek które brytyjczycy wymawiają śmiesznie Voytek, który dorobił się własnej tablicy (i to niejednej bo w zoo też wisi) i właśnie oczekuje na swój wielki wspaniały pomnik to jednak trochę ewenement. Wiem, wiem, pewnie niektórym zaraz się pomyśli - tyle głodu na świecie, ebola, rak... a tu się komuś we łbie przewraca, kasy nie mają na co wydawać, pomniki budują. A ja powiem - a właśnie że  niech budują, widocznie sobie zasłużył!

Pozdrawiam z rozżewnieniem...

Zdjęcia z internetu