poniedziałek, 17 listopada 2014

Chcesz zobaczyć...

... zawartość mojej torebki? Do napisania tego posta skłonił mnie wpis Pantery. Podjęłam wyzwanie. Pantero, wybacz... Wiedziałam że moja torebka jest pojemna, ale że aż tak???
Żebyście mogli bardziej sobie wyobrazić to co chcę Wam pokazać, pokażę Wam najpierw moją torebkę. Bo ja mam tylko jedną torebkę, nie chce mi się przepakowywac wszystkiego co w niej noszę, a mam tam same niezbędne do przetrwania rzeczy. Aktualna torebka ma już ponad rok i powoli zaczyna nadawać się do wymiany, ale wciąż nie mogę spotykać niczego odpowiedniego. Moja torebka wygląda tak:


Nie jest to duża torebka, jest najmniejsza z wszystkich które do tej pory miałam, ale że kosztowała mnie dużo to muszę ją donosi. Trudno. Moje poprzednie torebki były wielkości że słowami mojego syna "kałasznikow by się zmieścił", do tej z trudem upcham zeszyt szkolny formatu A5, kartkę A4 muszę skłądać wpół. Sami więc widzicie. 
Moje torebki muszą mieć przegrody i kieszenie, bo ja jestem poukładana :-))) I żeby pokazać Wam wszystko co noszę w torebce, opróżniam torebkę po kolei. I oto kieszeń pierwsza, z przodu:


I jej zawartość:


  1. Moneta dziesięciopensowa "na szczęście"
  2. Długopis czarny
  3. Długopis niebieski
  4. Klucze do wszystkiego w domu i wokół niego
  5. Klucze do domu

A teraz kieszeń druga:


A w niej:


6. Portfel z kartami, paragonami, dokumentami. Ma już osiem lat. Do wymiany.
7. Ładowarka na kabel usb, czasami się przydaje.

Kieszeń środkowa:

 
A co w niej? 


8. Chusteczki higieniczne
9. Chusteczki do zmywania twarzy
10. Husteczki intymne
11. Próbka perfum
12. Druga próbka perfum (przecież nie można pachnieć cąły czas tak samo)
13. Klikacz na ukąszenia owadów
14. Paracetamol
15. Pilnik do paznokci
16. Krem pod oczy (czasami skóra bardzo się wysusza, wklepuję więc kropelkę po południu)
17. Pędzelek do szminki (używany od wielkiego dzwonu)
18. Atomizer z perfumami
19. Szminka
20. Puder do zamaskowania pryszczy
21. Balsam do ust
22. Nitka do zębów (niezbędna, nigdzie bez niej nie chodzę)

Kolejna kieszeń torebki:


A tu: 


23. Opaska bawełniana na kolano (czasami mnie boli)
24. Kalendarz z 2010 roku w którym mam wszystkie adresy i ważne numery. Nie chce mi się przepisywać.
25. Portmonetka na monety
26. Plastry na pęcherze
27. Identyfikator i klucze do pracy na smyczy
28. Jeszcze jeden długopis, tego nigdy nie za wiele
29. Kolejna paczka chusteczek, zawsze ich brakuje
30. Gumka do włosów
31. Pojemniczek na sól, pieprz, kurkumę i paprykę zakupiuony w Amsterdamie
32. Otwieracz do butelek
33. Memory stick na usb.

I kieszeń ostatnia, z tyłu torebki: 


Tutaj po kolei:


34. Zapasowa karta do pracy
35. Parę wizytówek (w portfelu też mam, ale tak się szybciej wyjmuje)
36. Cukiereczki każdy innego koloru
37. Ostatni długpis, z laserkiem :-)
38. Zapasowe klucze do pracy
39. Słuchawki
40. Zapasowe gumki do słuchawek

Tak wygląda torebka i cały ten śmietnik który noszę:


Aha. Zapomniałam o jednym, najważniejszym. W torebce jest mała kieszonka na telefon. Nigdy ne wychodzę bez telefonu. Pozycja 41.


Dodatkową rzeczą którą zawsze mam w torebce są gumy do żucia Orbit, ale akurat wyszły. I paragony, które sprzątam wyrzucam raz na tydzień. I krem do rąk, który zostawiłam w pracy. 
I to wszystko mieści się w mojej małej torebce! I ja to wszystko naprawdę ze sobą wszędzie taszczę.
A najgorsze jest to że teraz to wszystko muszę z powrotem do tej torebki włożyć... Ech Aniu, też mi zadałaś roboty...

A Wy, co Wy macie w swoich torebkach? Pochwalicie się?


niedziela, 16 listopada 2014

Mam dość!

Jestem wykończona! Wszystko dlatego że córka postanowiła posprzątać pokój. Sprzątała wczoraj pół dnia od rana, nie dała mi pospać bo odkurzacz, bo szorowanie, bo stukanie... Kiedy weszłam do jej pokoju na pół śpiąco zapytać czy wie jak się obsługuje odkurzacz, ta powitała mnie z triumfującą miną - A co, oni tam za ścianą to ciągle odkurzają i nie dają spać, to ja im dzisiaj od rana!
No tak, przy czym nie chodziło o mnie tylko sąsiadów. Te cholerne domy, dobrze że mamy sąsiadów tylko z jednej strony... Córka w napadzie dzikiego szału przestawiała, zamiatała, myła wszystko łącznie z łóżkiem po czym stwierdziła że ona na takim łóżku spać już dłużej nie będzie, więc co miałam robić? Pomogłam dziecku. Zwinęłyśmy materac w rulonik - kto kiedykolwiek widział materac sprężynowy double size to sobie może wyobrazić - to znaczy udało nam się złożyć go na pół i związać starym kablem od anteny, po czym dziewczę wypizngęło materac przez okno bo kto będzie z tym po schodach złaził, nieprawdaż... Matka zataszczyła to do samochodu i wywiozła na nasze wspaniałe wysypisko... Zwinięte w kłębek nie było takie ciężkie...
A tymczasem dziewczę rozkręciło swoje łóżko i wyniosło na strych. Po czym nakazało matce zrzucić ze strychu stare gościnne łoże które były pan małżonek raczył był rozkręcić i umieścić je tam w razie wu, więc właśnie wraziewu nastąpiło i metalowe łóżko z Ikei znalazło się w sypialni mojej latorośli. No i trzeba było to wszystko skręcić. Muszę przyznać że dziewczę pilnie mi kibicowało i w dodatku pomagało co nieco. I nawet znalazłam wszystkie potrzebne śrubkowkręty i przytrzymywaki, o!
Jak już wszystko było poskładane do kupy, dziewczę udało się na spoczynek, a matka do harówy.
Okazało się bowiem że córka już zdążyła wyprać kołdrę i poduszki, czym doprowadziła mnie do bezbrzeżnej rozpaczy bo zima cholera jasna jest, słońce nie świeci, wiatru nie ma, jak to wszystko ma na podwórku wyschnąć? No nic, jakoś porozwieszałam kołdrę na krzesłach, poduszki wywirowałam jeszcze raz porządnie i też na krzesłach przystawiłam do kaloryfera, schną do dzisiaj ale muszę przyznać że dobrze im idzie.
Jeśli my ślicie że to koniec to grubo się mylicie. Bo oprócz standarowych trzech cotygodniowych prań czekało mnie... z piętnaście niestandardowych. Trzy zmiany pościeli. Dwa koce. Obrus. Firanki. Swetry. Z czterdzieści ręczników (no przesadzam, tyle to nie mam, ale prawie wszystkie co były w domu) i to nie małych tylko wielkich, kąpielowych. I jak to wszystko suszyć? Całą sobotę bawiłam się z tym cholernym praniem, a jeszcze dzisiaj prałam trzy razy! Ech, jak szaleć to szaleć...
A dzisiaj od samego rana jakiś pierun we mnie wstąpił. Nie dość że chleby piekę, że obiad pyszny zrobiłam z pstrągów, które kupiłam nawiasem mówiąc w całości i jak rozmroziłam to się okazało że jeszcze je trzeba wypatroszyć... No to jeszcze zajmowałam się obcinaniem łbów i wypruwaniem flaków, przy uciesze Tigusińskiego który surową rybkę kocha ale tylko łososia, no ale trzeba było odkroić kawałek i dać mu na talerzyk bo mi się pod nóż podstawiał. Trochę nawet pomlaskał, ne powiem... I humus robiłam, domowej roboty oczywiście. Dużo roboty z tym nie ma, ale czasu trochę schodzi, bo to najpierw namoczyć trzeba całą noc potem dwie godziny gotować... Wyszedł przepyszny humus, ale czy smakuje jak humus to się muszę córki zapytać jak wstanie bo ja tego w życiu do gęby nie wzięłam. I żałuję bo wiedziałabym teraz co jem. Ale i tak jest pyszne.
Jakby mi tego wszystkiego było mało to jeszcze odkurzyłam i umyłam mopem parowym wszystkie podłogi w domu, a trochę tego jest. A potem poszłam do ogrodu opitolić jeszcze trzy krzaki. I se łokcia jeszcze bardziej załatwiłam. Bo pewnie Wam nie mówiłam, ale od czasu obrąbania tego przeklęptego klematisa borykam się z łokciem tenisisty którego wbrew pozorom wcale nie nabywa się z powodu gry w tenisa :-) No i już zaczynało być lepiej to sobie wymyśliłam, obcinanie chaszczy... No to teraz mam.
Więc siedzę sobie teraz przy komputerze, piję pyszną herbatkę z gojiberry, Miguśka się zastanawia czy wskoczyć na kolanko czy nie wskoczyć, a ja się zastanawiam kiedy w końcu wezmę się za ten od dawna planowany post (a raczej serię) o zachowaniu kotów.

Miłego końca niedzieli! 

piątek, 14 listopada 2014

Humor na piątek

Taki dzisiaj dzień do kitu, pada i pada... Niektórzy już dostają fisia przez tą pogodę... Dzisiaj będzie o nich. Zapraszam!


*****
Postanowiłem pójść na krótki urlop. Uzmysłowiłem sobie jednak, że przecież wszystko już wykorzystałem. Ba! Chyba nawet zalegam szefowi dzień (lub dwa?). Pomyślałem, że najszybciej zmiękczę bosowe serce, gdy zrobię coś tak głupiego, że ten zacznie się nade mną litować! No, bo przecież przemęczony jestem, przepracowany i... zaczyna mi odbijać.
Samo życie...
Następnego dnia przyszedłem trochę wcześniej do pracy. Rozejrzałem się dookoła i... Mam! Odbiłem się od podłogi i poszybowałem w kierunku żyrandola, złapałem go mocno i wiszę! Wchodzi kolega zza biurka obok i rozdziawia gębę patrząc na mnie (drewniany wzrok ma koleś, czy co?).
- Ciiiii - szepczę konspiracyjnie. - Rżnę psychola, bo chcę kilka dni wolnego. Gram żarówę, rozumiesz?
Kilka sekund później wchodzi szef. Już od progu huczy basem, co ja tam robię u góry.
- Ja jestem żarówka! - wypiszczałem.
- No co ty? Pogrzało cię! Weź lepiej kilka dni wolnego, niech Ci główka odpocznie!
Wdzięcznie sfrunąłem na podłogę i zaczynam się pakować. Kątem oka widzę, że kolega też zaczyna się pakować! Szef zainteresowany pyta go:
- A pan dokąd?
Kolega odpowiada:
- No do domu... Przecież po ciemku nie będę pracował.


*****
Dwóch wariatów rozbraja bombę..
- A jak wybuchnie? - pyta się jeden
- Nic nie szkodzi, mam drugą...


*****
Przez park przynależący do domu wariatów idzie ordynator i spostrzega pacjenta siedzącego na ławce i walącego się kamieniem w głowę...
- Co robisz???
- Narkotyzuję się!!!
Idzie wiec dalej, a tam kolejny wariat siedzi i tłucze w swoja głowę dwoma kamieniami...
- Co robisz???
- Biorę podwójna dawkę dzisiejszej działki...
Poszedł ordynator dalej wzruszając ramionami, a tu patrzy, a na kupie kamieni siedzi trzeci wariat i rozgląda się wokół...
- A Ty co robisz????
- Sprzedaję narkotyki....


*****
W szpitalu psychiatrycznym lekarz siedzi przy łóżku nowego pacjenta i pyta:
- Jak się nazywacie?
- Jak to, nie wie pan? Jestem Napoleon Bonaparte.
- Tak? A kto panu to powiedział?
- Pan Bóg.
Na to odzywa się głos z sąsiedniego łóżka:
- On kłamie. Nic mu takiego nie mówiłem.


*****
Dwaj wiejscy idioci spotykają się na drodze. Jeden z nich trzyma w dłoni reklamówkę z napisem "kurczaki".
- Hej, jeśli odgadnę, ile niesiesz kurczaków, dasz mi jednego z nich?
- Jeżeli odgadniesz, to dam ci oba.
- No dobra. Hmm...pięć?


*****
Idą ulicą paranoik i schizofrenik. Nagle paranoik mówi:
- Ty, chodźmy na drugą stronę, z naprzeciwka idą dresiarze, jeszcze nas zleją.
- Spoko, nie paranoizuj, idziemy dalej.
Zrównali się z dresiarzami, ci ich zaczepili, szast-prast-chlast - schizofrenik pozamiatał dresami ulicę, idą dalej. Paranoik pyta:
- Ty, ćwiczyłeś jakieś sztuki walki czy coś?
- Skądże. To proste. Ich było pięciu, a mnie - dziesięciu.



Udanego weekendu!